poniedziałek, 18 czerwca 2012

Operacja Zachód


Operacja Zachód... jak napisał jeden z lokalnych dziennikarzy „największa impreza plenerowa w Polsce”. Nawet nie „tego typu”, po prostu największa i już. Byłem w Boryszynie, byłem w Darłowie, więc po zapowiedziach Operacji Zachód wydawało mi się, że i tu mi się spodoba.
Niestety, Operacja Zachód wielkością nie powala. Gdyby policzyć wszystkich uczestników (w tym zarówno widzów, jak i żołnierzy i pasjonatów w historyczno-wojskowych przebraniach), to pewnie byłoby ich mniej, niż pojazdów w Boryszynie. Gdyby policzyć wszystkie pojazdy w Krzyżanowicach, to pewnie byłoby ich mniej niż samego ciężkiego osprzętu w Darłowie. Ot, taki lokalny piknik wojskowy który nie ściąga nawet porządnej ilości mieszkańców z pobliskich Krzyżanowic, ledwo co mogąc wspominać o odległym kilka kilometrów dalej we Wrocławiu.
Wśród reprezentujących wojsko żołnierzy, znaleźli się pasjonaci. Zadałem ledwo jedno laickie pytanie, czy karabinu maszynowego można używać jako snajperskiego, bo po coś na nim chyba jest ta luneta. Usłyszałem... prawie że bajanie barda, który zżył się z karabinem, który zna nie tylko każdą jego śrubkę, ale wręcz każdą ryskę na wewnętrznym gwincie lufy.

Co zaskakuje na tego typu imprezach – tajne przez poufne. Skoro wystawia się sprzęt wojskowy na widok gapiów, to chyba ciężko mówić o tym, że skład wyposażenia wojskowego jest poufny, skoro każdy potencjalny szpieg może sobie przyjść, pooglądać, wypytać o szczegóły. Ale jak już cywilny laik próbuje zrobić zdjęcie plątaniny kabli – nagle się okazuje, że to „ściśle tajne”. I już nie chodzi o to, jaki sprzęt jest używany – chodzi o to, że tajne informacje są przesyłane tym przy pomocy tego sprzętu. Nie chodzi o informacje, które widać np. na monitorze – chodzi o to, że w kablach płynie kwintesencja tajności. Nie ważne nawet, że tej kwintesencji nie widać. Nie ważne, że ta kwintesencja nie płynie w tej chwili. Ważne, że płynie... czasami... a może nawet jeszcze rzadziej?
Podsumowując: Operacja Zachód to impreza bardzo skromna, taka lokalna ciekawostka, gdy już nic innego w okolicy znaleźć nie można. Ot, żeby wyprowadzić dzieciaczka na spacer, niech się po świeżym powietrzu przejdzie, kilka atrakcji wojskowych przy okazji obejrzy, nic więcej. No, może jeszcze jako okazję do zakupu spodni w których nie szkoda chodzić po lesie... choć i tu nie ma zbytnio w czym wybierać. Chyba największą ciekawostką festynu był jeep prowadzony na spacer... jak piesek, bez kierowcy w środku :) I choć co prawda niektórych pojazdów (typu przenośny radar, przenośne centrum dowodzenia z rozstawianymi kontenerami na bagażniku) nie widziałem na innych festynów, to tyle ciężkiego sprzętu wojskowego co na tym festynie, zdarzyło mi się widzieć u jednego prywatnego pasjonata na podwórku w okolicach dawnego MRU. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz