wtorek, 17 listopada 2015

Ciągle pada, czyli polska (wcale nie taka) szara jesień

jesień płonie pomarańczem paproci
Ciągle pada! 
Asfalt ulic jest dziś śliski jak brzuch ryby, 
mokre niebo się opuszcza coraz niżej, 
żeby przejrzeć się w marszczonej deszczem wodzie. 

A ja? 
A ja chodzę desperacko
i na przekór wszystkim moknę, 
patrzę w niebo,
chwytam w usta deszczu krople...
Ciągle pada, Czerwone gitary


Tak, od kilku dni pogoda uparcie serwuje nam to, co tak bardzo niektórych odstrasza od jesieni. Deszcz, deszcz, z rzadkimi poprawami na mżawkę. Wysoka wilgotność sprawia, że choć na zewnątrz jest nawet 10 stopni to marźniemy bardziej niż gdyby był lekki minus. Wszędzie wokół szaro, bo przecież liście już dawno spadły na ziemię...

I może w mieście jesień wciąż szara, jednak w lesie...

w lesie 
JESIEŃ PŁONIE!!! 
Mimo deszczu, płomienne brązy i pomarańcze rozbrzmiewają w wciąż dumnie sterczących paprociach. I choć pewnie już wkrótce ich dumę złamie ciężar białego śniegu - to póki co, one wciąż płoną... chociaż na szczęście tylko w przenośni :)

poniedziałek, 19 października 2015

Mój pierwszy geocach!!!

No i się udało! Pierwszy geocach odnaleziony. A właściwie drugi odnaleziony, ale przy pierwszym jednak było ryzyko, że zaraz ktoś się napatoczy - a przy geocacachach należy być dyskretnym.
To co widzicie poniżej to znalezisko wydarte z mrocznych czeluści skały przy Skalnym Moście (Rudawy Janowickie) - i tu już był czas żeby na spokojnie się dopisać.



Tym, którzy mi pozazdrościli - w formie podpowiedzi zdjęcie zrobione wciąż stojąc na miejscu jej ukrycia (no dobra, nogi mam długie a i tak musiałem się mocno wyciągnąć). Więcej o samej skrzynce na stronie opencaching.















Tym, którzy nie pozazdrościli - zdjęcie Skalnego Mostu z bardziej nietypowej strony. No dobra, most co prawda chowa się za jakimiś liśćmi - ale czyż nie jest pięknie? Czy nie warto obejrzeć go z drugiej strony? I tak, ten turkusowawy odcień skał - to efekt naturalny, żadne tam fotoszopy. Ba, naturalnie jest nawet lekko bardziej turkusowy, mimo iż wydaje się to tak mało naturalne...


środa, 23 września 2015

Pierwszy dzień jesieni (Ech, muzyka, muzyka)

Konstanty Ildefons Gałczyński

Pierwszy dzień jesieni, a mnie wzięło na taki sentymentalny nastrój. Więc dziś zarzucę wam piosenkę której słowa być może spisywane były na małej kawiarnianej serwetce w moim rodzinnym mieście...


Ech, muzyka, muzyka, muzyka
Spod smyka zielony kurz
Lecą gwiazdy zielone spod smyka
Damy karo, bukiety róż.
O, dajcie mi te małe skrzypce
Może na skrzypcach wygram
Wiatr i pochyłą ulicę
I noc, co taka niezwykła


Konstanty Ildefons Gałczyński, 
Ech muzyka, muzyka...

niedziela, 8 lutego 2015

O przepołowionym Mikołaju, co to zębatą koleją jeździł...

W rozstrzelanej chacie
Rozpaliłem ogień,
Z rozwalonych pieców
Pieśni wyniosłem węgle

Naciągnąłem na drzazgi gontów
Błękitną płachtę nieba
Będę malować od nowa wioskę w dolinie.

Święty Mikołaju,
opowiedz jak tu było,
jakie pieśni śpiewano
Gdzie się pasły konie.
Ballada o św. Mikołaju

Mikołajów... mimo przygód na drodze (które na szczęście skończyły się tylko na niegroźnym obiciu felgi) jakoś udało mi się do niego dojechać. W samym sercu wioski przywitał mnie przepołowiony biskup Mikołaj. Oczywiście mowa o drewnianej figurze świętego, od którego miejscowość zyskała swoją nazwę, a która stoi przy jedynym skrzyżowaniu we wsi, przy kolorowym przystanku PKS. Krótki ogląd stanu samochodu (czy przypadkiem, gdy wrócę za kilka godzin, opona nie będzie pusta), zabranie „oporządzenia” i ruszam w drogę.
Jeszcze przez krótką chwilę zielony szlak delikatnie wije się przez pobliskie pola, aby w końcu zniknąć w wysokim lesie. Chociaż wokół szaro i nudno, to zieleń świerków przemieszana gdzieniegdzie brązem nieopadłych liści buków jest jednak wspaniałą alternatywą dla burego nieba. Chociaż to końcówka stycznia, śnieg ledwie przyprószył ziemię tworząc warstwę która bardziej kojarzy się z ziarnem nadmiernie przeostrzonego zdjęcia niż z puchem po którym mogliby pomykać narciarze. Smętna pogoda sprawia, że bez większych zachwytów przebywam pierwszy odcinek trasy, łączący Mikołajów z leżącym w dolince Żdanowem.




Wyjście na kolejny pagórek odsłania panoramę tej sowiogórskiej wioski która jednak przy tej pogodzie nie zachwyca. Jednak jeszcze kawałek drogi i przede mną ukazuje się pierwsze cudo srebrnogórskiej techniki: dawny kolejowy wiadukt zwany wiaduktem żdanowskim. Ceglana konstrukcja 24metrowej wysokości i 90metrowej długości spina ze sobą dwie strony wąwozu którym wrzyna się w teren jeden z dopływów rzeki Budzówki. Kiedyś wiadukt ten umożliwiał kolei przejechać pomiędzy Srebrną Górą a Pieszycami, dziś służy jedynie turystom. Z pewnością byłby wdzięcznym tematem zdjęciowym jednak w obecnych czasach fotografowie mają mocno utrudnione zadanie poprzez zasłaniające go liczne drzewa których (jak wynika ze starych widokówek) kiedyś nie było. Zastanawiają tylko ostrzeżenia o spadających cegłach, zwłaszcza biorąc pod uwagę remont wiaduktu który odbył się zaledwie 2 lata temu. 
W tym miejscu trzeba pilnie uważać na szlak. Co prawda na jednej z podstaw wiaduktu jest zaznaczenie, że szlak tutaj skręca, jednak... jednak szlak jest tu wyjątkowo mało widoczny. Z jednej strony turystę czeka tu przebijanie się przez gęste choć niskie chaszcze, z drugiej – kilka metrów wyżej czeka go wciąganie się po mocno wyślizganej glinie. Słowem, po deszczu podchodzi się źle, w czasie roztopów też, a zimą jest tylko minimalnie lepiej. Nic, tylko wchodzić na czworaka... kolejnych kilka metrów dalej, w miejscu gdzie podejście jest już o wiele mniej strome i do tego mniej śliskie, z prób każdego podciągającego się ku górze turysty nabija się drewniana barierka. Niestety, tych kilka metrów jak wspomniałem pozostaje wdrapywać się na czworaka korzystając z każdej możliwej gałązki którą da się złapać. Na szczęście bez żadnych kontuzji udaje mi się zaliczyć zarówno ten odcinek, jak i kolejny i dostać się wreszcie na poziom dawnych torów kolejowych...

Kolejka srebrnogórska już dawno nie jeździ a tory już dawno zostały rozłożone. Tak więc wiadukt mimo swej ogromnej konstrukcji ma obecnie raczej znaczenie dla pieszych i nie musi już służyć wielotonowym kolejkom zwożącym węgiel do Srebrnej Góry i wracających z wydobytym złotem. Dlatego też spokojnie można nim spacerować, a także podziwiać panoramę Gór Bardzkich czy Jaworskich. Jak się też okazuje, jest to także chyba jedna z popularniejszych tras spacerowych mieszkańców Srebrnej Góry bo tak jak do tej pory było praktycznie pusty na szlaku, tak od wiaduktu co rusz spotykam jakieś grupki piesze. Niestety, stojąca przy wiadukcie dawna wieża widokowa nie zachęca swym stanem do wchodzenia na nią – a nawet gdyby znalazł się odważny, to wszelkie widoki zasłaniają pobliskie drzewa. Z pewnością wieże widokowe budowane dziesiątki lat temu przez Niemców zapewniały odwiedzającym wspaniałe widoki, jednak od wielu lat w całej Polsce widać wyraźne zaniedbania w tej kwestii i obecnie chyba już większość tego typu punktów traci na swej atrakcyjności właśnie przez rosnące powyżej ich poziomu drzewa.



Od wiaduktu, zgodnie z oznaczeniami idę dalej dawną trasą kolejki. Trzeba przyznać, że odcinek ten jest doskonałym przykładem tego, że na potrzeby kolei wykonywano często niesamowitą robotę inżynieryjną żeby tylko umożliwić jej przejazd. Z jednej strony długość składu wymusza szeroki promień skrętu, z drugiej – zbyt strome zjazdy za chwilę zamieniające się w podjazdy sprawiłyby, że kolejka „łamałaby” się w pół, co wymusza znaczne „wyprostowanie” terenu. Właśnie dlatego powstawały wiadukty takie jak ten żdanowski, właśnie dlatego kawałek dalej trzeba było zrobić nasyp który z dwóch stron otoczony jest stromymi zboczami, właśnie dlatego też kawałek dalej trzeba było sztucznie wykuć wąwóz w skale... i tak jak sam nasyp nie robi jeszcze takiego wrażenia, to wspomniany wąwóz którym kiedyś jeździła kolejka oddaje dopiero wrażenie jaki ogrom prac musiał zostać wykonany aby kiedyś mogła tędy jeździć kolejka... i pomyśleć, że i to było mało, bo uzyskane w ten sposób stałe nachylenie rzędu 5-6% wymagało stosowania kolei zębatej, a mimo zastosowania nietypowej technologii można było korzystać z maksymalnie 125 tonowych składów (przy masie samego parowozu rzędu 56 ton!) i poruszać się zaledwie z prędkością biegnącego człowieka. 
Tymczasem chwilę po wyjściu z wąwozu ukazuje się kolejny wiadukt. Tym razem jest to wiadukt srebrnogórski, tym razem o wysokości 28 metrów. W przeciwieństwie jednak do wiaduktu żdanowskiego wymaga zdecydowanie większej odwagi, zwłaszcza przy silnym wietrze, gdyż nie dość że wiadukt srebrnogórski jest węższy i chyba dłuższy, to na całej swej długości pozbawiony jest jakichkolwiek barierek które zapewniałyby bezpieczeństwo. 


Chwila nieuwagi, chęć obejrzenia wiaduktu w pełnej krasie oraz wypatrzona na dole wiata odpoczynkowa sprawiają, że nie zauważam, że w tym miejscu szlak odbija całkiem stromo ku górze i specjalnie przygotowanymi dla turystów drewnianymi schodkami schodzę na dół. Tak, zdecydowanie wiadukty od dołu wyglądają o wiele ciekawiej, jednak po krótkiej przerwie postanawiam iść dalej. Skoro niebieski szlak miał zahaczać o fort Ostróg, to wydawało mi się, że należy iść w górę... po dłuższej chwili przekonuję się że gdzieś musiałem go zgubić, jednak chociażby zarówno dla upewnienia się w tej kwestii jak dla samej satysfakcji wychodzę jednak na asfalt wiodący do srebrnogórskich parkingów i zawracam w dół – szukać szlaku przy forcie mi się jednak nie chce. Gdy z powrotem wspinam się na wiadukt zauważam miejsce w którym zostawiłem szlak – no tak, oprócz mocno rzucających się w oczy drewnianych schodów z tego miejsca dosyć stromo odchodzi ścieżynka w górę. Trzeba przyznać, że ścieżka jest tak mało widoczna w terenie, że w ogóle bym o niej nie pomyślał gdyby nie wypatrzony jednak znak szlaku.

Tymczasem pozostaje mi wrócić kawałek tą samą drogą którą przyszedłem, bo na tym odcinku szlak zielony idą razem z niebieskim. Żeby jednak uniknąć nudy, to zamiast iść kolejowym wąwozem, wolę wybrać idącą jego górę ścieżynkę napadających go rozbójników – i trzeba przyznać, że jest to dobry wybór, bo wąwóz widziany z góry nabiera nowego piękna. Jednak z drugiej strony nie jest to do końca rozważny wybór – bo gdy wreszcie wąwóz się kończy i schodzę do dawnych torów kolejowych, to okazuje się, że szlak niebieski gdzieś po drodze uciekł. To akurat jest o tyle dziwne, bo szedłem zachodnią stroną wąwozu, ta, w którą właśnie miał odbić szlak... okazuje się, że ten skręca tuż pod koniec jaru, co z pewnością zaznaczone jest na końcu jaru. Jednak ówcześni rozbójnicy musieli znać teren i nie potrzebne były im oznaczenia nie wyznaczonych jeszcze wtedy szlaków – ja jednak terenu nie znałem i chwilę musiałem szukać niebieskiego szlaku w terenie. Na szczęście udaje mi się go jednak znaleźć i wrócić do Żdanowa, tym razem do górnej jego części, gdzie w terenie przypominającym dawne grodzisko wypatruję porządną wiatę przystankową.


Niestety, po przejściu przez wioskę i pola, szlak niebieski ciągnie się asfaltem aż do Przełęczy Wilczej. Tym razem wiatę przystankową pomijam mimo dopalającego się wciąż jeszcze pieca, aby żółtym szlakiem rowerowym odbić w kierunku Mikołajowa. Tutaj droga wije się niczym piskorz wśród licznych szczytów, czasem delikatnie się tylko wznosząc, a to czasem opadając... gdzieś przy ambonie oznaczenia szlaku znów zanikają, jednak posiłkując się kompasem udaje mi się wybrać właściwą drogę. Drzewa pokryte śniegiem wyglądają malowniczo nawet mimo szarego nieba, trzeba nawet przyznać, że w którymś momencie odbijająca w bok droga wyglądała niczym... dolina prowadząca do królestwa Królowej Śniegu... białe od śniegu i szadzi drzewa aż zapraszają żeby pójść uratować biednego Kaja, jednak kto wie, czy to nie jest tylko pułapka a za zakrętem lodowe yeti nie czekają na nazbyt odważnego śmiałka? Wolałem jednak nie ryzykować, zwłaszcza że pora była późna. Tak więc powoli schodząc w dół wraz ze szlakiem wracam do przepołowionego Świętego Mikołaja, który przez cały ten czas pilnował mego samochodu...

piątek, 23 stycznia 2015

Dolnośląska Baker Street








A teraz rzućmy trochę więcej światła na miejsce zbrodni...
Mgła... odwieczna sprzymierzyni zarówno przestępców, jak i nieuzasadnionego strachu... w połączeniu z mrokiem sprawia, że nasz podstawowy zmysł poznawczy - zmysł wzroku - staje się nieużyteczny, a w każde nierozpoznane wzrokiem puste pole wywodząca się jeszcze z czasów pierwotnych wyobraźnia dopowiada sobie jakieś zagrożenie.
A jednak nie zawsze to zagrożenie jest urojone. To właśnie mgła i mrok ukrywały kulisy niejednego przestępstwa popełnianego w angielskich parkach, pieczołowicie rozpatrywanych później przez Sherlocka Holmesa. 


























I chociaż na szczycie Srebrnej Góry pięknie świeciło słońce, to zejście kilka krótkich trawersów niżej sprawiło, że świat wokół mnie spowiła mgła, a roztaczające się wokół drzewa tworzyły mroczny nastrój angielskich parków rodem powieści Artura Conana Doyle'a. Każdy zbliżający się człowiek mógł być zwykłym przechodniem, jednak mógł się okazać przestępcą przy którym Kuba Rozpruwacz był łagodny niczym baranek. Tak oto czerwony szlak w Srebrnej Górze stał się na krótki czas dolnośląską Baker Street....