niedziela, 8 czerwca 2014

Muzeum Powozów w Galowicach

Muzeum powozów w Galowicach to akurat miejsce, gdzie sam z siebie bym nie trafił. Co prawda wyjeżdżając z Wrocławia parokrotnie widziałem kierunkowskazy gdzieś na Bielanach, jednak patrząc na mapę sam teren nie zapowiadał się ciekawie. Dużo małych, porozrzucanych wiosek, pola poprzecinane licznymi drogami, dróżkami, drożynami, słowem ogromną ilością asfaltu, no i autostrada, którą niekoniecznie da się przejść tam, gdzie by się chciało. Słowem, szans na porządny niedzielny spacer brak. No i tematyka nie specjalnie mnie interesująca... I pewnie gdyby nie zorganizowane przez muzeum spotkanie dolnośląskich blogerów, ta całkiem ciekawa atrakcja byłaby dla mnie niepoznana po wsze czasy.



Spotkajmy się w muzeum
Spotkanie dolnośląskich blogerów w muzeum powozów w Galowicach
Radosna, blogerska gromadka
Tak, tak, obok pogaduch blogerów, które ściągają głównie life-stylową śmietankę i na których nie specjalnie się odnajdywałem, muzeum powozów w Galowicach postanowiło zorganizować swoje spotkanie bloggerów. Czy to miejsce wydarzenia, czy może warsztaty/prelekcja na temat pisania powieści/artykułów sprawiły, że na tym spotkaniu nie pojawiły się szafiarki, kucharki czy „tropiciele celebrytów”, za to pojawiła się grupa autorów blogów wędrowno-podróżniczych, historycznych czy turystycznych. Słowem tych, którzy Dolny Śląsk traktują jako ciekawe miejsce do zwiedzania, a nie co najwyżej miejsce zamieszkania czy robienia zakupów.
Bischop-wagen czyli powóz z Biskupina
Co do warsztatów – okazały się prelekcją z domieszką dyskusji, co mi akurat pasowało, bo jakoś nie potrafię wymyślać żadnych historyjek „na zawołanie”, a jeszcze nie daj Boże na jakiś narzucony temat. Powiedziano o 18 zasadach pisania Marka Twaina, było o najczęściej popełnianych błędach, o tym, jakich słów używać a jakich unikać, i o tym, że lepiej pisać konkretnie niż ogólnie i przykładowo. No, chyba że akurat mowa o rzeczach czerwonych i o rzeczach koloru wozu strażackiego. Tak, tak, bo choć i jedno i drugie może odwoływać się do tego samego koloru, to jednak drugi przekaz sam z siebie niesie dodatkowe przesłanie, które czasem może wnosić wartość dodaną. Aha, i jeszcze o tym, że mam pisać więcej krótkich zdań. Żeby zachować równowagę.
Generalnie, wiele z podanych zasad to nieśmiertelne formułki, wbijane każdemu z nas jeszcze na lekcjach języka polskiego w podstawówce czy w liceum. Nie powtarzać słów, zauważać i świadomie unikać swoich „nawyków”. Prawdy proste i oczywiste, jednak prawie natychmiast zapominane, więc ich przypomnienie zawsze jest wskazane. I trochę nowych wskazówek, jak pisać ciekawiej. Więc mam nadzieję, że za jakiś czas spotkanie to pozytywnie wpłynie na jakość tekstów na blogu :)

Chomąta w muzeum powozów w Galowicach


Zwiedzanie właściwe
wóz strażacki z Galowitz w muzeum powozów
Wóz strażacki z Galowic
Po prelekcji oczywistym punktem programu było zwiedzanie muzeum powozów. Kierunek trochę mało oczywisty, powiedziałbym że muzeum zwiedzane jest „od tyłu”. Zaczyna się nie przy wejściu, ale na drugim piętrze, gdzie akurat ciężko byłoby wciągnąć te wszystkie karoce i inne sanie. Słowem, zwiedzanie muzeum powozów wcale nie zaczynamy od powozów, tylko od mniejszych ekspozycji. Od szczegółu do ogółu, czyli tak zwana indukcja. Małe sanie, siodła, uzdy, chomąta, stoiska rzemieślnicze. Bo oprócz zacięcia stricte powozowo-koniarskiego, muzeum postanowiło zrobić wystawki o tematyce powiązanej, takie jak opis rzemiosł związanych z powozami. Była ekspozycja dotycząca kowala, kołodzieja, rymarza, a nawet pojawiły się elementy związane z zawodem bartnika. Jak na mój gust prowadząca spotkanie Monika trochę goniła z oprowadzaniem, więc nawet nie zauważyłem gdy z powodu zdjęć zostałem mocno z tyłu. Co tam, na szczęście nikt nie pilnował, żebyśmy trzymali się w zbitej grupie.
Tymczasem na kolejnym piętrze pojawiają się faktycznie pierwsze pojazdy konne. Oczywiście pierwszym eksponatem jest upiększony niemieckim napisem Gallowitz wóz strażacki koloru... wozu strażackiego, bo przecież sformułowanie „koloru wozu strażackiego” jest silniejsze niż zwrot „koloru czerwonego”. Idąc dalej, mijamy kolejne dokotorki, wozy szlacheckie otwarte, zabudowane, karece, karoty, wozy chłopskie do przewozu zarówno ludzi, jak i towarów. Gdzieś po drodze oczom mignął żydowski sklepik z materiałami różnymi. Powoli zmierzałem do wyjścia... które okazało się zamknięte. Tak, tak, tak się z blogerką od zapomnianych miejsc zasiedzieliśmy, że nasza grupa zdążyła już wyjść i zakluczyć za sobą drzwi. Na szczęście z góry słychać już kolejną grupę, więc chociaż może trochę „pod prąd”, ale sprawnie wydostaliśmy się na II piętro, z którego to udało się wrócić do naszej salki prelekcyjnej, w której można było sobie pogadać z innymi blogerami.

stanowiska rzemieślnicze w muzeum powozów w Galowicach
Jeśli chodzi o ogólne wrażenia, to muzeum powozów mnie mocno zaskoczyło. Jak kilka godzin później znajoma cosplayerka stwierdziła (w dyskusji na zupełnie inny temat), „szczegół robi robotę”. I dokładnie to samo mogę powiedzieć o wystawie zorganizowanej w spichlerzu: tu też „szczegół robi robotę”. Oprócz samego tematu głównego, jak ma to miejsce chociażby w Łańcucie czy w muzeum starych pojazdów w pobliskim Topaczu, ekspozycja nie skupia się wyłącznie na powozach. 

Już ekspozycje dotyczące „elementów pomocniczych” takich jak chomąta i uzdy wzmacniają wrażenia. Jednak to co podkreślić trzeba w muzeum w Galowicach, to tworzenie całego klimatu wokół eksponatów. Oczywiście, właściciele mają tu spore ułatwienie w postaci klimatycznego budynku spichlerza w którym znajduje się ekspozycja, jednak to tylko początek walki o stylistyczne detale. A to rozłożona pod wozem sztuczna trawka, a to powóz ustawiony na usypanej z kamieni „drodze”, a to przyozdobiony kolorowymi kwiatami „Bischop-wagen”, a to pozornie bezładnie porzucona skrzynka lekarska, elegancki męski kapelusz czy damski toczek z piórkiem. Tak, jakby ich właściciel tylko na chwilę odszedł z tego miejsca i miał tu zaraz powrócić. Tak, szczegół to chyba najważniejsze w momencie gdy idziemy na spotkanie z historią. Na co dzień otoczeni pozbawionym finezyjnych ozdób plastikiem, mieszkający w sześciokątnych nowoczesnych budynkach pozbawionych zdobień, otoczeni zbitymi z prostych „desek” meblami w których jedynymi ozdobami jest wystająca prosta klamka, z chęcią odwiedzamy miejsca, w których możemy zobaczyć prawdziwe piękno, rzeczy które mają nie tylko swój praktyczny cel, ale i są bogato dekorowane na swój niepowtarzalny sposób. Z radością patrzymy i dotykamy na przedmioty które mają swoją fakturę, swoje wklęsłości i nierówności, swoje ostre krawędzie i wygładzenia. Słowem, szukamy rzeczy prawdziwych, a nie tylko przaśnej i prostej marketowej taniości...



Co warto by zmienić w samym muzeum?
skrzynka lekarska z powozu, muzeum Galowice


Żeby nie było, że dałem się kupić za garść reklamowych folderów, ciasteczka i herbatę, nie mogę powiedzieć, że jest idealnie. Jest bardzo dobrze, ale zawsze można coś poprawić. Poniżej więc garść podpowiedzi dla muzeum, co jeszcze można by poprawić.





Jeszcze trochę dopieścić te sztuczne detale. Oczywiście, wymiana kwiatów na żywe to ogromny koszt, ale chociaż wymienić je na ciut droższe, ciut mniej plastikowo wyglądające, podobnie znaleźć trochę ciekawszą trawkę.
Do tego, znaleźć turystom zajęcie na cały dzień. Tak, żeby odwiedzając muzeun nie wyrywali się z domu tylko na chwilę, ale aby zrobili sobie długą wyprawę śladami historii. Oczywiście, duży trawnik z grillem (i jeszcze jednym powozowym eksponatem na zewnątrz, który pewnie nie jeden zwiedzający przegapił :) to fajne miejsce do odpoczynku, ale może jeszcze bardziej podkreślić że w drodze powrotnej warto by zobaczyć pałac w Żórawinie? Może wejść w jakąś komitywę z pracującym przecież w podobnej branży muzeum w Topaczu i zorganizować nie tylko wzajemny system informowania turystów, ale także jakiś system zniżkowy „z biletem od tych drugich, u nas wstęp 20% taniej”? Świetnie to się sprawdza chociażby w Górach Sowich, więc czemu nie miałoby zadziałać pod Wrocławiem?
Wejście do muzeum. Na szczęście udało się złapać moment bez rowerów

Do tego przestawiłbym stojak na rowery. Mur pruski jest często ciekawym kompozycyjnie tematem zdjęciowym, niestety w muzeum powozów przed samymi drzwiami kompozycję zdjęcia psują tabuny rowerów. A przecież stojak rowerowy może stać kawałek dalej, przed przyległymi do budynku parterowymi przybudówkami? Jak rowerzysta podejdzie kawałek dalej, to przecież nic mu się nie stanie...


No i skoro mowa o promowaniu regionu, może znalazłoby się gdzieś obok kawiarni miejsce na jakieś ulotki reklamowe innych atrakcji Dolnego Śląska? Skoro (jak zawsze dbający o szczegóły :) pracownicy muzeum potrafili wpaść na pomysł i do pamiątkowych toreb z gadżetami wrzucić materiały promocyjne miasta Wrocław, gminy Żórawina i całego Dolnego Ślaska, to może byliby w stanie zorganizować w podobny sposób samoobsługową quasi informację turystyczną? Zwłaszcza, że szafeczkę z przegródkami na mini-postery można w ogóle powiesić bez zajmowania jakiegokolwiek miejsca. Tylko błagam, jeśli pojawi się coś większego, niech to będzie coś pasującego do wystroju a nie prosty plastikowy stand na foldery, które może pasują do modernistycznego wystroju banku, ale niekoniecznie do ciekawego muzeum. Tak w ramach dbania o szczegóły.  

PS. Na spotkanie blogerów przyjechałem trochę zbyt wcześnie. A że blisko bramy wjazdowej kusiło stare domostwo, to i parę zdjęć na wiurbexa się trafiło...

Porzucony toczek, czyli detal robi robotę