poniedziałek, 11 listopada 2013

Dżdżysto-jesienne, takie moje wędrowanie...

zagubiona droga na Wzgórzach Strzelińskich
Wzgórza Strzelińskie... ciężko je opisywać w ich północno-zachodniej części. Takie zwykłe wędrowanie, takie najprostsze, a przez to właśnie przyjemne. Ot, po prostu las, i droga. A jednak przyjemnie – bo las taki naturalny, a nie „przemysłowy”, rozsiewany naturalnie, a nie sadzony od linijki. I choć pogoda nie dopisywała, nareszcie odnalazł się czas na kolejną wycieczkę, więc nie można było go zmarnować z byle powodu. 
Tak więc gdzieś na początku Dębników skręcam w bok z pełnej dziur drogi, mijam Dolinę Żab i tam pozostawiam samochód. Teraz już tylko na piechotę. Choć to początek listopada, to wciąż nie widać tego po drzewach. Choć na ziemi pełno brązowych liści, to te, które ostały się na drzewach są tylko zielone. Nie sprzyjała w tym roku pogoda aurze polskiej złotej jesieni, oj nie sprzyjała. Najpierw długo, długo liście trzymały się zielone, a potem rach-ciach i są na ziemi. Niektóre ledwie zdążyły zżółknąć, inne spadały nawet zielone i odbarwiały się już na ziemi... a gdzie czas na brązy i czerwenie? 
I w takiej oto zadumie docieram do niebieskiego szlaku rowerowego, a nim do Skrzyżowania Pod Dębem. Pogoda, jak już chyba wspomniałem, dżdżysta, więc wyjątkowo nie ma tu zbyt wielu ludzi, niestety nie obyło się bez idiotów na motorach, którzy nie tylko nie dbali o bezpieczeństwo pieszych, szarżujących bez zastanowienia się nad zagrożeniami... idiotów, którzy skutecznie zakłócili spokój lasu na całkiem długim odcinku. Lekki deszcz zachęcał ptaki do świergotu... lecz kto będzie konkurował z hukiem motoru. Dopiero zejście z głównego szlaku dało wreszcie wytchnienie od tego ryku... 
krzyż cygański jesienią (Wzgórza Strzelińskie)
Krzyż cygański na Wzgórzach Strzelińskich
... ale po drodze jeszcze Cygański Krzyż. Dwa lata temu cieszyłem się, że udało mi się go odnaleźć, tym razem, wiedząc, czego szukam, odnalazłem bez problemu. Jeszcze tylko sesja zdjęciowa i można ruszać dalej.
Najpierw żółtym szlakiem. Dawno już nie chodziłem według map 1:100.000, więc odległości w terenie wydają się dziwnie wielkie. A więc tu już powinien dochodzić czarny szlak rowerowy, a tam powinien odbijać zielony – a jednak zbyt dawno nie wędrowałem, trochę ginie poczucie odległości. Na szczęście udaje się odnaleźć szlak zielony i nim podążam w kierunku Skrzyżowania pod Dębem. 




zagubiony na Wzgórzach Strzelińskich
Szeroka droga leśna, i znów nie byłoby o czym opowiadać... gdyby nie bardzo głęboki wąwóz w poprzek. Ostrożne schodzenie w dół, żeby na mokrych liściach nie ześliznąć się do wody, lekki przeskok, i już można wdrapywać się na jego szczyt po drugiej stronie. Gdy potem spoglądam za siebie, dopada mnie taka dziwna myśl: to wygląda, jakby prowadzący ścinkę zaczęli ją z jednej strony, dojechali do wąwozu, a ten stanął im na drodze. Więc objechali teren, przyjechali z drugiej strony... niby nic wielkiego rzucić górą kładkę, ale taka urwana w połowie drogi sprawia wrażenie, jakby potęga natury wygrała nad człowiekiem.

Skrzyżowanie Pod Dębem (Wzgórza Strzelińskie)
Wiata odpoczynkowa na Skrzyżowaniu Pod Dębem

ułamane drzewo (Wzgórza Strzelińskie)
A ja idę dalej. Gdzieś po drodze jakieś zwalone drzewo, gdzieś jakieś zalane oczko wodne, co rusz trzeba uważać, żeby nie wstawić buta w sam środek kałuży – bo ani nie chcę ryzykować przemoknięcia wilgotnych przecież butów, ani zmywanie z nich potem błocka nie jest żadną atrakcją. Nie zawsze się jednak udaje, więc do Skrzyżowania pod Dębem i tak wracam ubłocony. Tutaj krótki popas, rozmowa z napotkanymi staruszkami, i ruszam w dalszą trasę. Szeroką ceprostradą dochodzę do leśniczówki, gdzie znów odnajduję niebieski szlak rowerowy. Tak jak w lesie wyraźnie było widać, którędy szła droga, tak na łąkowych terenie już nie jest tak łatwo. Nie widać nie tylko znaków oznaczających szlak, czasem nie widać nawet zarysu drogi. Wszędzie wokół trawa, tylko gdzieniegdzie jakby trochę niższa niż obok. A jak tu szukać drogi zimą, gdy napada śniegu? Na szczęście to tylko prosty kawałek, i już wkrótce wracam do miejsca, gdzie kilka godzin temu odnalazłem szlak. Teraz jeszcze tylko wrócić do asfaltu i cywilizacji, czasem wyraźną drogą, czasem przez gęstwinę malin, gdzieniegdzie tylko odnajdując zatarte ślady...