niedziela, 21 grudnia 2014

W poszukiwaniu zimy...



Dziś pierwszy dzień kalendarzowej zimy. Kalendarzowej, bo niestety we Wrocławiu tej prawdziwej brak. Orkan Aleksandra zdaje się nie narobił wielkich szkód w dolnośląskim, jednak z pewnością przyniósł ciepłe powietrze które rzadko kiedy sprzyja zimie. Co prawda w Karkonoszach jest podobno śnieg, jednak to trochę za daleko na jednodniowy wypad, więc raczej wrzucę dziś zdjęcia z ostatniej wyprawy na Wielką Sowę.
Jednak dziś forma trochę inna - bardziej fotoreportażowa. Bo o czym tu pisać idąc po raz kolejny tą samą trasą? O wielkiej wycince drzew? Bo co ostatnio jestem w tej okolicy, to co rusz coś wycinają... o drodze, która dzięki zwożącym drewno traktorom stała się jednym wielkim błoto-bagnem? A może o nieustającym wyciu pił, które jak już dopadło, to przez dłuższy czas nie mogło odpuścić? Chyba ciężko pisać bałwochwalcze peany na cześć tych paskudztw, więc może lepiej skupić się na czymś wyjątkowym? A trzeba przyznać, że trafiło mi się wspaniałe połączenie dwóch zjawisk pogodowych. Z jednej strony mgły, która niczym ograniczająca widoczność powietrzna zawiesina dodawała podejściu pewnej tajemniczości, niesamowitości a przechodzeniu przez nią dodawała uroku poznawania czegoś nowego... z drugiej - co prawda nie śnieg, ale mróz ścinający tą mgłę, każący jej osiąść na najbliższej możliwej gałęzi, drzewie, krzaku, źdźble trawy... mróz, który odbierał mgle wszelką siłę do dalszej wędrówki i kazał jej przycupnąć w najbliższym możliwym miejscu.






Królowa zima bez problemu przejęła we władanie całą polanę z lekko rozdzielającym ją wąskim pasem drzew. Jednak wgłębiając się w gęstszy już las świerkowy wydawało się, że tu już zima nie dokonała już tak dogłębnych mrożących zniszczeń. Bo wizualnie, drzewa wyglądały jak w okresie jesiennym - dopiero dotknięcie zwalonej kłody przekonywało, że jest całkowicie przemrożona.
Na samym szczycie zima znów była widoczna. Mimo mgły, nie licząc na wielkie widoki, miałem zamiar wejść na wieżę. Jednak nie byłem sam, więc zaczęły się negocjacje. 
- A będziemy mieli czas zjeść coś w schronisku?
- Nie, bo robi się trochę późno, a jeszcze kawałek drogi przed nami.
- To jak to, na schronisko nie ma czasu, a na wchodzenie na jakąś wieżę to niby mamy?
I weź tu tłumacz, że na wieżę wejdziemy na max 10 minut włącznie z wchodzeniem po schodach, a wizyta w schronisku wiąże się od razu ze zjedzeniem czegoś - słowem, pół godziny jest nierealnie krótkim terminem. Ale ponowne spojrzenie na zegarek, analiza faktów (bo przecież nie pierwszy raz idę tą drogą), sprawdzenie czy niezbędnik jest kompletny (od wyjazdu w Jurę staram się mieć ze sobą dwie latarki - zamiast obowiązkowych w terenie niezabudowanym odblasków), słowem - możemy zaryzykować końcówkę powrotu w zmierzchu, nocne wracanie nam nie grozi. No więc na górę - i tu miłe zaskoczenie, bo ze względu na mgłę bilety za pół ceny. W sumie, 2 złote to nie jest wielka różnica, ale z drugiej strony miło, że ktoś zwraca uwagę na takie szczegóły, a przecież przy 4 złotych to nie bardzo jest gdzie zaoferować klientowi lepszą promocję.
Oczywiście, na górze widoczności zbyt wielkiej nie było, nawet pobliska wieża radiowa ledwo przebijała się przez mleko, ale warto było wejść. Klimat niesamowity, bo oprócz mgły widać obrośnięte lodem lunety. Tak, te nawiewy śnieżne (a w tym przypadku raczej lodowe) to typowa cecha Wielkiej Sowy...




Dodać należy, że chodząc po górnym podeście chodzi się po podobnych jak na zdjęciu podłużnych od wiatru kryształkach lodu.
Z kolei sam szczyt wyglądał tak:







Tymczasem zejście do schroniska Sowa. Zadziwiające, jak bardzo mieszają się ze sobą drzewa białe od pokrywającego je śniegu z tymi kolorowymi, niepokrytymi szronem. I to, czy są to wiecznie zielone drzewa iglaste (w których igłach wciąż płynie woda, która przecież w okresie zimowym podnosi temperaturę) czy pozbawione już żywych liści drzewa liściaste - zima raczej losowo wybiera sobie które drzewa ubielić, a które pozostawić nienaruszonymi, choć przyznać trzeba, że ze szczególnym upodobaniem wybiera sobie białe przecież z natury brzozy. Trzeba przyznać, że wyczucia smaku jej nie pasuje i drzewa, choć pozornie losowo wybrane, tworzą naprawdę wspaniały efekt. Trzeba dodać, że zima po drugiej stronie szczytu wygląda już o wiele przyjaźniej, z braku mgły i tworzonego przez nią lekkiego półmroku polana na rozdrożu szlaków cieszy raczej zimą radosną.





Trzeba przyznać, że taka połowiczna zima przeplatana z jesienią zawsze wygląda pięknie, zresztą sami sobie przypomnijcie odwrotną mieszaninę z okolic Zamku Książ. Wtedy miałem zimę z dużym dodatkiem jesieni, na Wielkiej Sowie trafiłem raczej na jesień z dużą domieszką zimy. Żeby jednak nie było niedomówień, na większości trasy królowała jednak późna jesień...





poniedziałek, 10 listopada 2014

Ojców i jego dzielnice

Wąwóz Ciasne Skałki koło Bramy Krakowskiej
Wąwóz Ciasne Skałki
Kolejna wycieczka w Jurze, tym razem po Ojcowie... i jego dzielnicach, bo szukając noclegów zarówno Zazamcze jak i Grodzisko traktowane są jako Ojców, choć odległości między nimi są dosyć spore.
Tym razem do parku wchodzę skrótem, omijając paskudne skrzyżowanie szlaków przy Grocie Łokietka ze swoimi toaletami. Dzięki temu chwilę wcześniej jestem na ich rozejściu, jednak tym razem spodziewając się krótszej trasy wybieram przejście Wąwozem Ciasne Skałki i Bramą Krakowską (szlak niebieski). W przeciwieństwie do szlaku czarnego nie jest to szybka dojściówka naprawdę piękny kawałek gór. Chociaż nie widać tu żadnej rzeki czy potoku, wąwóz głęboko wżyna się w otaczające go pasma. Co prawda wokół widać ślady ludzkiej działalności (dosyć silnej wycinki drzew), to i tak wąwóz wygląda malowniczo. Na dolnym jego końcu znajduje się polana, na której odnajduję krzak dzikiego bzu. Z zazdrością na pękate grona, bo w mojej okolicy w tym roku raczej niezbyt obrodziło w owoce. Jednak w parku narodowym zbierać nie będę, zwłaszcza, że zebranych owoców na miejscu przecież nie przetworzę, a zanim dojechałbym do domu zdążyły by się popsuć. Kawałek dalej mijam Bramę Krakowską – wyraźną, szeroką na kilkunastu ludzi szczelinę pomiędzy wysokimi na kilkadziesiąt metrów wapiennymi skałami.

Wąwóz Ciasne Skałki koło Bramy Krakowskiej
Wąwóz Ciasne Skałki


porzucona stodoła w Ojcowie
Od Bramy Krakowskiej można przejść Ojców z obydwu stron Prądnika. Że jednak tą bardziej zabudowaną część znałem już z poprzedniego dnia, postanowiłem pójść szlakiem zielonym, zwłaszcza że po tej stronie gdzieś w oddali widziałem ładną chatynkę. I choć co prawda tej upatrzonej wcześniej nie udało mi się odnaleźć, za to wcześniej, przy Panieńskich Skałach i Igle Deotymy odnajduję stojącą na uboczu samotną murowaną stodołę. Generalnie jednak przez Ojców przechodzę bez większych atrakcji, aby przy zamku skręcić gdzieś w leśną drogę, wzdłuż której biegnie szlak czerwony i niebieski.
Kaplica na wodzie, Ojcowski Park Narodowy
Kaplica na wodzie, Ojców
Trzeba przyznać, że podejście nie było lekkie. Stromość nie stanowiłaby problemu, bo podejście długie nie było, jednak podmokłe gliniaste podłoże sprawiało, że trudno się było nie poślizgnąć. Po krótkim już odcinku docieram w pobliże kaplicy „Na Wodzie” z 1901 r. Jak mówią podania, król pruski (pod którego zaborem znajdował się wtedy Ojców) wydał rozporządzenie na mocy którego na terenach tych mocno utrudnione było stawianie wszelkich kościołów i kaplic na pruskiej ziemi. Że jednak Polacy już od dawna walkę z zaborcami mieli we krwi, szybko znaleźli obejście tego przepisu – skoro nie można postawić na ziemi pruskiej, to czemu by nie postawić kaplicy na wodzie? Tak oto w dno wpuszczone zostały podpory, na których zbudowano drewnianą kaplicę.
Niestety, do środka mogę tylko zajrzeć przez otwarte drzwi, bo w tym czasie akurat odbywa się msza. Pozostało mi więc tylko pokontemplować na stojąco (co prawda w pobliżu jest mnóstwo ławek, niestety akurat wszystkie było mokre w związku z dosyć wilgotną pogodą) urokliwą kapliczkę i jej otoczenie i pójść dalej lasem. Kolejny krótki odcinek płaskim parowem doprowadza mnie w okolice Zazamcza. Chociaż szlak wyraźnie odbija od tej osady, to zachęcony oznaczonym na mapie młynem postanawiam zboczyć lekko ze szlaku. Okazuje się jednak, że wspomniany młyn to jedynie mało estetyczna drewniana buda wyremontowana w mocno patchworkowym stylu, która nie ma już nawet koła młyńskiego. Jedynym śladem sugerującym że był to kiedyś młyn wodny jest spiętrzenie rzeki, z którego zapewne kiedyś woda z łoskotem spadała na łopatki rozpędzonego koła.
Na szczęście za to przy samej drodze znalazłem dwa ciekawe niebieskie drewniane domki, zapewne dawno już opuszczone sądząc po ich stanie.

Ojców Zazamcze
Teraz z powrotem na połączone szlaki niebieski i czerwony. Mimo, iż to dwa szlaki, to oznaczeń nie starczyłoby na jeden szlak, więc w którymś momencie idę bardziej na czuja niż według znaków w terenie. Na szczęście udaje mi się nie zgubić szlaku i dojść do drogi tuż przed młynem Mosiura. Tutaj szlak zbacza na asfaltową drogę, co nie bardzo mi się uśmiechało, zwłaszcza ze względu na wspomniany młyn, jednak mapa sugeruje, że równolegle do niej znajduje się całkiem porządna droga (pełna kreska, nie przerywana! :) więc nią postanawiam powędrować. Kilka metrów za skrzyżowaniem za moją decyzję nagrodzony zostaję kolejnym drewnianym domkiem góralskim, jednak kolejny młyn znów nie zachwyca. Po raz kolejny żeby nie wodny próg, nikt nie odgadłby nawet, że kiedyś tutaj mieścił się jakiś młyn...




Pochylec i Łamańce  w Ojcowskim Parku Narodowym
Pochylec i Łamańce (po prawej)
Tymczasem po krótkiej wędrówce na horyzoncie pojawia się przepiękna bryła wapiennych skał unurzanych w zieleni drzew. To Łamańce i Pochylec, dwie naprawdę wielkie zęby wystające ponad horyzont. W sumie takie widoczki powinny zdaje się być główną atrakcją Jury, jednak mało które tego typu formacje skalne mnie zachwyciły – z pewnością te które znajdują się na obrzeżach Grodziska są jednymi z nich.
No właśnie, bo powoli zbliżałem się do Grodziska. Wydawałoby się, że jeszcze tylko kilka kroków... niestety, przeszkodzą okazała się rzeka. Co prawda mógłbym próbować iść dalej, nie skręcać do asfaltu – ale drogę przegradzał jakiś pomniejszy wapienny pagórek lekko połączony ze ścianą po lewej.
Łamańce widziane tuż sprzed rzeki
którą przyszło mi forsować

 Co prawda tą przeszkodę można było próbować forsować – ale widać było, że za nią rzeka coraz bardziej zbliża się do jurajskiej ściany, a nawet gdyby dałoby się przejść po wewnętrznej stronie rzecznego zakola – to i tak dalej nie było mostów aby przejść na właściwą stronę. No i dylemat – czy wracać tyle drogi do szlaku, czy próbować przejść szeroko rozlewający się Prądnik? Znalezionym kijem sprawdzam głębokość – no, najwyżej po kostki, ale buty to jednak zmoczę a to mi się wcale nie uśmiechało. Na szczęście obok zalanej drogi ktoś chyba nawrzucał jakichś kamieni i sprytnie daje się przejść na drugą stronę nie mocząc butów bardziej niż same się zmoczyły od rosy na trawie. Chwilę później mijam kolejną porzuconą drewnianą stodołę, obitą z każdej strony krzykliwymi żółtymi tabliczkami: obiekt grozi zawaleniem, wstęp wzbroniony. Byłby piękny widoczek, niestety wspomniane tabliczki psują cały efekt i tylko z jednej, tej najmniej zniszczonej strony daje się zrobić ładne zdjęcie na tle Pochylca.

opuszczona stodoła na tle Pochylca
Opuszczona stodoła pod Pochylcem
Wspinaczkowa przewieszka na Pochylcu
Ściana wspinaczkowa na Pochylcu
No właśnie, Pochylec. Od strony Ojcowa nazwa wydaje się być zupełnie przypadkowa, to raczej kolejna pionowa maczuga, podobnie jak Łamańce. Dopiero obchodząc go w centrum Grodziska dostrzega się jego drugą stronę, z bardzo silną przewieszką. Oczywiście, okazji takiej nie mogli odpuścić wspinacze i na pochyłej ściance wyraźnie widać trasę wspinaczkową.
Tymczasem ja stoję na rozdrożu i zastanawiam się, w którą stronę się udać. Pod rozwagę brałem Skałę i powrót Drewnianą Drogą obok cmentarza cholerycznego z XIX wieku, jednak gospodyni wspominała, że w Skałe nic ciekawego nie znajdę. Dlatego decyduję się na odbicie w kierunku Pieskowej Skały. A więc znów kawałek asfaltem, koło kolejnego mało młyńskiego młyna, aby kawałek dalej wraz ze szlakiem odbić w las, a potem szeroko rozrzuconym trawersem dążyć w górę. Przede mną roztacza się widok na wąwóz prowadzący asfalt drogi w kierunku Pieskowej Skały, na jednym ze zboczy odsłonięty kawał wapiennej skały nazwanej Długa, który przez wiele lat opierał się naporowi drzew i mchów, a ostatecznie poddał się w walce z wandalami malującymi wielkie czerwone serce. Jeszcze kawałek i dochodzę do kościoła świętej Salomei, niestety akurat w remoncie. 
Więc pora już wracać do Ojcowa, początkowo dopiero co zaliczonymi trawersami koło Długiej, potem asfaltem, bo w końcu przecież to lepiej niż wracać tą samą trasą, którą się przyszło. I tak wracam gdzieś na wysokość Jaskini Ciemnej, a że pora jeszcze w miarę młoda, to czemu by nie zajrzeć. Dla niewtajemniczonych – w bilety zaopatrzyć się już na dole, a następnie podejść do góry zielonym szlakiem, jeszcze jakieś 10-20 minut drogi. Tu mi pozostaje poczekać trochę, niestety wśród wrzasków rozkapryszonej dzieciarni którą w ogóle nie interesowali się rodzice, bijącej się o to kto wejdzie do środka z latarką. Te kłótnie wydawały mi się jakieś absurdalne, bo przecież w każdej udostępnionej publicznie jaskini zamontowane jest światło elektryczne, więc po co komu latarka? 
Brama Krakowska widziana z platformy widokowej w Jaskini Ciemnej
Brama Krakowska, widok z platformy widokowej w Jaskini Ciemnej
skała wapienna Rękawica koło Jaskini Ciemnej w Ojcowie
Skała wapienna Rękawica w pobliżu Jaskini Ciemnej (Ojców)
Okazuje się, że nie w Jaskini Ciemnej. Swoją nazwę zawdzięcza ona właśnie brakowi elektryczności. Co prawda nie przygotowany na to turysta dostaje od przewodniczki świeczkę z jakże niegustownym „świecznikiem” w postaci ściętej plastikowej butelki, jednak światło dawane przez tego typu latarnię nie pozwala nawet dostrzec gdzie się stawia kroki, a co tu mówić o oglądaniu sklepień jaskini... na szczęście zupełnie przez przypadek mam przy sobie latarkę, a jak się okazało nawet dwie. Bo w kieszonce plecak znalazła się zaarówno dającą wąskie światło malutką okrągłą latarkę, nie dużo większą od grubego markera, jak i dająca o wiele szersze oświetlenie latarkę przypominającą stare latarki harcerskie, takie płaskie na baterie 4,5V, jeśli ktoś je jeszcze pamięta. Ta akurat była już latarką współczesną, diodową, jakiś gadżet reklamowy od jednego z dostawców w pracy, okazała się jednak doskonała do rozglądania się po wnętrzu jaskini. Trzeba przyznać, że takie zwiedzanie jaskini w której nie ma stałego oświetlenia ma swoje ogromne zalety... aaa, zapomniałem dodać czemu akurat ta jaskinia jest uważana za taką ważną w tym terenie. Otóż właśnie w niej odnaleziono szczątki człowieka prehistorycznego, a żeby to uwznioślić przed wejściem do jaskini wchodzi się na platformę widokową, z której widać zarówno przygotowaną na tą okazję makietę ludźmi pierwotnymi, jak i spojrzeć z góry w kierunku Bramy Krakowskiej.
Tymczasem po wyjściu z jaskini akurat rozświeciło się słońce. Nie można było nie skorzystać z takiej okazji i nie wejść jeszcze kawałek wyżej na jedno z dwóch miejsc widokowych z których wspaniale widać Rękawicę, formację kilku skałek wapiennych wyglądających jakby z ziemi wystawała zaledwie ręka, a właściwie tylko palce jakiegoś przysypanego rycerza, uzbrojone w kamienną rękawicę. A potem już tylko w dół, powrót do Bramy Krakowskiej i kawałek dalej zaczerpnąć wody ze Źródła Miłości, aby opisanym wcześniej wąwozem Ciasne Skałki wrócić na nocleg do Czajowic.
Na koniec dane z Edmondo: długość trasy 16 km, suma podejść: 331 metrów, najwyższa wysokość: 506 metrów. Pełna trasa do ściągnięcia tutaj.

Powrót na nocleg

wtorek, 4 listopada 2014

Jesień w Jurze

Jura Krakowska nie przywitała mnie miłymi zapachami. Po krótkim dojściu z noclegu w Czajowicach do skraju Ojcowskiego Parku Narodowego już z daleka daje się wczuć zapach niczym z dawnej wiejskiej sławojki. Już wkrótce okazuje się, że poprawnie rozpoznaję zapachy – już w obrębie parku narodowego, przy krzyżówce odbijającej do Groty Łokietka, rozłożyła się buda z płatną toaletą. Taki miły akcent powitalny dla turysty, skłaniający raczej do przyspieszenia kroku niż zachwycania się pięknem przyrody. Dlatego też dosyć szybko dotarłem do skrzyżowania. W związku z tym, że tego dnia zastanawiałem się nad szarpnięciem się na Pieskową Skałę, wybieram krótszy aczkolwiek mniej atrakcyjny szlak czarny. Dzięki temu pół godziny wcześniej wychodzę na skraju Ojcowa, koło stawów rybnych i na skrzyżowaniu szlaków na chwilę przystaję na małą sesję zdjęciową.
stary drewniany mostek w Ojcowie
Stary mostek w Ojcowie
Pamiętacie piosenkę „czerwony mosteczek ugina się/trawka na nim rośnie...”... chociaż ten z piosenki raczej kojarzy mi się z małym mostkiem łukowym, jednak mostek na Sąspówce w Ojcowie też idealnie pasuje do słów tej piosenki. Wysoka konstrukcja zbita z pojedynczych drewnianych kłód wygląda tak, jakby nigdy nie była bezpieczna. Nie bez powodu chyba jednak ktoś kiedyś postawił ten mostek i pewnie za czasów swojej świetności był użyteczny, choć straszny, jednak stan zaniedbania sprawił, że konieczne stały się tabliczki zakazujące wstępu na nie. Mimo to, warto zatrzymać się przy mostku i zwrócić uwagę na jego piękno.
Samotny grób w Dolinie Sąspówki
Natomiast przy mostku odbijam od głównej drogi aby podążyć dalej doliną Sąspówki, środkiem której idzie szlak żółty. Już na wstępie mijam kolejne ostrzeżenie: droga może się zapadać z powodu bobrzych podkopów. Zalecane... żeby nie iść dalej. Z jednej strony to zapowiedź, że czeka mnie miła naturalna droga, z drugiej – zagrożenie nietypowe, kto wie na ile groźne? Na szczęście droga okazała się bezpieczna i faktycznie na początkowym odcinku dosyć urokliwa. Rzeka wżynała się w otaczające ją góry wąskim, powoli unoszącym się wąwozem. Gdzieś po lewej mijam prowizoryczny brzozowy grób bez tabliczki. Czy spoczywa tu jakiś nieznany z imienia czy nazwiska żołnierz, zabity w trakcie ucieczki przez bezwzględnego wroga? Czy może turysta, przypadkowa ofiara gór i złej pogody? A może ten zaciszny wzgórek wybrał sobie na miejsce ostatecznego spoczynku jakiś człowiek gór? A może właśnie tu pochowano właściciela porzuconego domku znajdującego się kilka kilometrów dalej? Na to pytanie zapewne nikt nie udzieli już odpowiedzi...
obora i stara studnia przy leśniczówce w Sąspowie
Tymczasem wąski wąwóz rozlewa się w szeroką, nudną dolinę. Na delikatnie wznoszących się zboczach co prawda rozłożył się jeszcze las, jednak środkiem ciągnie się pustka polany gdzieniegdzie przecinana pojedynczymi drzewami. Po lewej kusząco do skręcenia zachęca skryty w tajemniczym cieniu wąwóz Jamki, jednak wszelkie znaki i tabliczki sugerują, że skręcenie w tą drogę nie jest zalecane. Tak więc podążam wciąż przed siebie dochodząc do starej leśniczówki. Chociaż sama leśniczówka wygląda na wciąż używaną, prowadzące do niej schodki porośnięte są mchem a spomiędzy poszczególnych kamieni wyrasta trawka. Romantyzm tego pozornie opuszczonego miejsca skłania mnie do zatrzymania się w cieniu. Chwilowy postój skłania mnie też do zauważenia ciekawej kompozycji ze starą ręczną studnią i stojącą za nią nową stodołą o charakterystycznych mocno kontrastowych deskach...

Jeden z budynków na obrzeżach Sąspowa
Chatynka na przedmieściu Sąspowa... z przymrużeniem oka

Sąspów, obrzeża - porzucona stodoła
Dalsza droga do Sąspówki raczej nie zaliczała się do ciekawych. Jak już wspomniałem, szeroka polana pośrodku, monotonny krajobraz ciągnący się po obu stronach rzeki tylko gdzieniegdzie przerywany pojedynczym domkiem. Wioska też nie obfitowała w ciekawe tematy, tylko gdzieś ponad nią, spomiędzy gęstych drzew przebijała się wieża zabytkowego kościoła. 
Sąspów był też miejscowością graniczną, w której trzeba było się zdecydować, czy idę dalej do Pieskowej Skały, czy może tutaj zawracam. Zgodnie z mapą dalsza droga miała być asfaltem ciągnącym się wśród nudnych pól, i dopiero pod sam koniec miał pojawić się teren zalesiony z Maczugą Herkulesa i innymi ciekawymi skałkami wokół. Już wcześniej miałem informacje, że zamek w Pieskowej Skale obudowany jest rusztowaniami ze względu na toczący się w nim remont, co nie tylko psuło atrakcyjność krajobrazu, ale i nie pozwalało na zwiedzanie zamku. Gdybym miał nocleg w Ojcowie, być może zdecydowałbym się na dalszą trasę, jednak dojście z Czajowic do Ojcowa i przewidywany powrót na tej trasie wydłużał ją o około 10 km, więc wszystkiego razem było już zbyt dużo na moje nogi. 

Drewniana dzwonnica w Sąspowie
Drewniana dzwonnica w Sąspowie
Dlatego postanowiłem, że na Sąspowie zakończę swoją trasę i skoro już tu jestem, to warto zajrzeć do zauważonego wcześniej kościółka i zabytkowej drewnianej dzwonnicy. Jak się okazało po ostrej wspinaczce, murowany kościółek był zamknięty i z zewnątrz nie stanowił wielkiej atrakcji, za to drewniana dzwonnica przykryta miedzianym dachem zachwycała swą smukłością. Także zejście do żółtego szlaku okazało się wąską ścieżynką wśród zielonej gęstwiny, co dodawało uroku tej trasie. Potem powróciłem do monotonii żółtego szlaku, który doprowadził mnie do poznanej wcześniej leśniczówki. Dla odmiany za leśniczówką postanowiłem skręcić w lewo, w nienazwany wąwóz powoli wspinający się w górę. Chociaż krótki, to głęboko wżynający się potokiem w skały stanowił miłą odmianę po nudzie doliny Sąspówki, na którym udało mi się nawet spotkać wiewiórkę.

Dym, mgła i promienie słońcaKawałek dalej, w pobliżu wspomnianego już domku, w oddali zauważam wznoszącą się sponad ziemi mgłę. Chociaż pora jeszcze była w miarę wczesna, to jednak byłoby to zdumiewające żeby mgła wznosiła się tak późno, skoro wcześniej jej tu nie było. Więc może to dym unoszący się z jakiegoś? Zapewne musiałoby to być dosyć duże ognisko, z kolei rozwieszonej w powietrzu bieli było zbyt mało aby bać się pożaru lasu. W miarę jak posuwałem się do przodu, znalazła się przyczyna dymu: to ludzie palili zebrane w polu chwasty i inne suche rośliny. I znów kolejna okazja do wspaniałych zdjęć i do zachwytu nad naturą światła.
Aby nie wracać tą samą drogą, i żeby nie zmarnować pozostałej jeszcze całkiem sporej części dnia, na kolejnym skrzyżowaniu szlaków odbijam w lewo, w szlak zielony. Krótkie podejście i po chwili docieram do pierwszej zabudowy, najprawdopodobniej dużego ośrodka wypoczynkowego. Kontynuując wędrówkę zielonym szlakiem, po kolejnej pół godziny czasu docieram do ruin zamku w Ojcowie.

Ojców, brama średniowiecznego zamku
Brama zamku w Ojcowie
Zamek w Ojcowie widoczny jest już z daleka, więc samotną wieżę strażniczą z kawałkiem muru obronnego wisząca gdzieś ponad wsią widziałem już na początku dnia, gdy odbijałem na szlak żółty. Zupełnie inaczej zamek ten wygląda od strony wejścia. Ustawione pionowo, ściśnięte ze sobą wapienne obeliski z pewnością chciałyby się zwalić w przepaść po prawej stronie, jednak powstrzymuje je od tego podpierająca je wieża bramna. Jak nic budzi to skojarzenia z książkami stojącymi na nie do końca zapełnionej półce. Książki z pewnością wywróciły by się żeby leżeć na półce poziomo, jednak powstrzymuje je od tego stojąca obok nich przegródka do książek. Tutaj to właśnie kolejne wystające skrzydła ściany wyglądają jak chcące się zwalić książki, a wspomniana wieża – jak powstrzymująca je od tego przegródka.
Matka Boska Ojcowska
Figura Matki Boskiej przed zamkiem w Ojcowie
Oczywiście w oficjalnych godzinach otwarcia przejście bramy nie stwarza większego problemu, konieczne jest, niczym w średniowieczu, opłacenie drobnego, kilkuzłotowego myta które potwierdzone zostaje paragonem. Ciężko tu mówić o bilecie wstępu, skoro oprócz wspomnianego wydruku z kasy fiskalnej nie dostajemy tu absolutnie nic. To zresztą typowa cecha Ojcowskiego Parku Narodowego i ciężko by tu szukać ozdobnych biletów które mogłyby z radością zbierać dzieci.
Trudno mówić o wielkich atrakcjach ojcowskiego zamku, jednak skoro już jest się w Ojcowie, to szkoda go ominąć. Ostatecznie jest to miłe miejsce na spędzenie krótkiego odpoczynku połączonego z podziwianiem panoramy Ojcowa z góry i przejściem przez resztki dawnego muru obronnego. Potem wracam przez bramę, aby lekko okrężną drogą wrócić do wioski. Zamiast wracać schodkami wybieram drogę asfaltową aby od dołu przyjrzeć się figurze zadumanej Matki Boskiej. Co prawda ze ścieżynki prowadzącej od szlaku do zamku da się zejść w bezpośrednie pobliże figurki, jednak dopiero od dołu zyskuje się odpowiednią perspektywę do jej podziwiania.

Jeszcze tylko powrót czarnym szlakiem, zahaczając o Grotę Łokietka która nie okazała się zbyt ciekawym obiektem do zwiedzania i można uznać dzień za skończony.
A od teraz powoli wchodzi mały gadżet techniczny - zapisy opisywanych tras będzie już można ściągnąć z sieci w formacie zgodnym z endomondo. Tutaj macie trasę Czajowice-Sąspówka-Ojców-Sąspówka...

gdzieś na czarnym szlaku

czwartek, 7 sierpnia 2014

Schwerin, czyli nie tylko zamek

dom z muru pruskiego w Schwerin
Domek na kurzej łapce
Schwerin, niemieckie miasteczko założone przez Słowian. To, co pokazują zapytane o niego internety, to z pewnością bajkowy zamek, urodą i koronkowością odrobinę ZALEDWIE ustępujący disneyowskiemu Neuschwanstein, jednak pod względem dostojności i majestatu znacznie go wyprzedzający. W czasie gdy większość turystów od razu pędzi na książęce pokoje, miasto ukrywa przed nimi swoje inne, równie piękne tajemnice.
Myślę, że jeszcze stare miasto odkrywa jeszcze całkiem spora rzesza turystów. Zwłaszcza, że starówka jest naprawdę warta odwiedzenia. Błądząc w labiryncie uliczek, z pewnością można odkryć piękno zarówno pruskiego muru wymieszanego z niemieckim ordnungiem. Choć podobną architekturę można spotkać przecież na wielu niemieckich wioskach Pojezierza Meklemburskiego, to jednak w trochę większym skupieniu, przy wyższych niż wiejskie budynkach, jeszcze bardziej czuje się sielankową atmosferę spokojnego dawnego miasteczka. Wszelkie nieprostopadłości wynikające z ułomności dawnych metod budowlanych tylko podkreślają ten efekt. Jednak już domki w których pierwsze piętro rozszerza się nad podciętym parterem budzi bardziej niebezpieczne skojarzenia z chatką na kurzej łapce i czarownicami, które najbezpieczniej spalić na stosie, zanim zjedzą niewinnego Jasia i Małgosię. Tak, teraz gdy o tym myślę, mam dziwne wrażenie że ta bajka z dzieciństwa ma bardzo niemieckie korzenie... a może to tylko efekt zawłaszczenia wielu ludowych bajań przez braci Grimm?

stary drewniany mostek
Drewniany mosteczek ugina się



Zanim moje rozważania pójdą w jakimś niebezpiecznym kierunku, powoli ruszam za miasto. Z boku zostawiam wspomniany zamek, przechodząc przez książęce ogrody. Stary porzucony mostek ukryty wśród dzikich traw, tuż obok pochylonej wierzby znów przypomina pradawne wiejskie gusła i strachy. Chociaż oficjalnie to wciąż miasto, nie trudno tu o wiejską sielankę. Jeszcze tylko ominąć szalonego kolorowego ceramicznego nosorożca z różowym nosem od przedawkowania zapachu kwitnącej wiśni – i już prawie jestem przy celu swojej wędrówki. Spomiędzy krzaków wyziera rzeczka i stojący nad nią ceglany budynek młyna z drewnianym kołem wodnym. Do pełni szczęścia brakuje tylko trzeszczenia pracującego drewna i plusku wody spadającej z łopatek młyńskiego koła. Okazuje się, że trafiłem na dzień remontu systemu zębatek młyna i koło musiało zostać zatrzymane.



koło młyńskie skansenu w Schwerin

skansen młyński w Schwerin
Tak, tak, mało kto wie, że wśród atrakcji Schwerin, obok tak osławionego zamku, znajduje się także mały skansen młyński. Za niedużą opłatą można zwiedzić zabytkowy budynek i obejrzeć makiety młynów wodnych używanych przez człowieka do różnorodnych zadań, nie tylko do mielenia ziarna. Obok tej, jakże typowej, aczkolwiek sezonowej funkcji młyna, mamy chociażby cięcie drewna czy wymagające o wiele większej siły i cierpliwości piłowanie kamienia. Tak, zdecydowanie jest to czynność przekraczająca siłę i możliwości człowieka, za to jakby idealnie pasująca do nieprzemijającej mocy wody. 
Młyński mechanizm przekazania ruchu
Już na pierwszy rzut oka daje się zauważyć, że niektóre elementy makiet wyglądają tak, jakby miały się ruszać, jednak ręczne ruszanie eksponatów nie idzie mi najlepiej. Po chwili zauważam jednak elektryczne przyciski sugerujące, że makieta wyposażona jest w jakieś napędzające ją silniki. Jeszcze tylko szybkie rozejrzenie się, czy w pobliżu nie ma jakichś tabliczek z wrogo brzmiącym słowem „Verboten” i makiety żwawo zaczynają się poruszać, niczym napędzone jakąś niewidoczną rzeką przepływającą poprzez młyńskie koła. Oczywiście gdy człowiek już się napatrzy na te ruchome cuda, należałoby pamiętać, jak wiele zawdzięczamy naturze, i wyłączam makiety za sobą. Gdzieś tylko kątem oka zauważam zdyscyplinowanych niemieckich turystów, którzy początkowo z takim drobnym strachem obserwują czy na pewno można (no przecież nigdzie nie napisano, że można – a brak zakazu chyba tylko dla Polaków oznacza pozwolenie :) – a już po chwili sami włączają te makiety, które ich interesują.

Element mechanizmu regulacji tamy na jeziorze w Schwerin
Mechanizm regulacji tamy jeziornej - detal
krużganki zamku książąt meklemburskich w Schwerin
Zamkowe krużganki
Na dole z kolei, oprócz małej wystawki kamieni szlachetnych, obejrzeć można właściwy mechanizm przekazywania ruchu młyńskiego koła. Jak wspomniałem, trafiłem na dzień remontu i koło się nie kręciło (jak zapewnili mnie naprawiający koło rzemieślnicy, młyn jest młynem czynnym), co z jednej strony spowodowało pewien niedosyt młyńskich wrażeń, z drugiej – dało okazję do sfotografowania tego mechanizmu. W codziennej pracy przyzwyczajony do maszyn dużo mniejszych ze stalowymi przekładniami, z radością witam ten powiew starości, z właściwą dla niego fakturą podniszczonego drewna.

zamek książąt meklemburskich w Schwerin widziany od frontu
Zamek książąt meklemburskich w Schwerin widziany od przodu

sala tronowa w zamku książąt meklemburskich w Schwerin
Sala tronowa zamku w Schwerin
A potem, poprzez książęcy ogród, można już przejść do największej atrakcji Schwerin, zamku książąt Meklemburskich, a obecnie także siedziby parlamentu. Ten piaskowy budynek, mimo swego ogromu, zachwyca lekkością renesansu (jak mówi wikipedia, dokładniej: renesansu niderlandzkiego). Wnętrza zachwycają przepychem, choć na szczęście ogrom zdobień nie przytłacza – w pobliżu księcia można było raczej poczuć wielkość niemieckich władców, a przestrzenie dostępne ówczesnym wizytatorom pozwalały na ogromną swobodę licznym gościom. Całości wrażenia dopełnia większa grupka szkolna przebrana we własnoręcznie zrobione stroje księżniczek i rycerzy. Gdyby w Polsce w taki sposób uczono dzieci, z pewnością więcej z nich interesowałyby się historią naszego kraju i jego zwiedzaniem. Jeszcze tylko krążenie uliczkami Schwerin, odwiedzenie tutejszego „potwora z Loch Ness” (który, trzeba przyznać, bardziej przypomina smoka) i można udać się do Gustrow.

zamek książąt meklemburskich w Schwerin widziany z tylnego ogrodu
Zamek książąt meklemburskich w Schwerin widziany od strony ogrodu


wnętrza i sufity zamku książąt meklemburskich w Schwerin
Wnętrza i sufity zamku