czwartek, 24 listopada 2011

Wycieczka tolerancji religijnej


Kosciol sw. Michala w Jaworze - detal ozdobny
Kościół św. Marcina w Jaworze - detal ozdobny
Tym razem wycieczka samochodowa – bo ciężko jednego dnia zaliczyć obydwa Kościoły Pokoju, a taki właśnie był cel wędrówki. Choć swą przygodę z protestanckimi świątyniami zaczynam jeszcze we Wrocławiu, w okolicach kolejnego zabytku klasy zerowej. Mam na myśli zeszłoroczną prezentację sztuki „Mądry tak nie podróżuje”, przedstawiającą podróż wędrowca tułającego się od bramy jednego bogacza do drugiego, aby zdobyć środki na sfinansowanie budowy kościoła. Trzeba przyznać, że zarówno inscenizacja, jak i wystawa zdjęć zainteresowały mnie tak bardzo, że postanowiłem się wybrać do Jawora.
Jednak zwiedzanie tego miasta polecam zacząć nie od najważniejszej atrakcji, jaką bezsprzecznie jest wspomniały Kościół Pokoju, a od zwiedzania samego miasteczka. Ja niestety zrobiłem to w odwrotnej kolejności, i po ogromnych wrażeniach z wizyty w zabytku klasy zerowej nie potrafiłem docenić piękna miasteczka, które nie wiem czemu kojarzyło mi się z kolorami. Na początek polecam obejrzenie ciekawych fasad gotyckiego kościoła św. Marcina, pełnych wszelkiego typu ozdób i detali. Następnie warto dojść do rynku i pobłąkać się wokół niego wszelkimi możliwymi uliczkami. Wędrówka nie będzie w końcu taka długa (0,5-1h), a nawet w tych bardziej odległych obszarach można znaleźć ciekawe kamienice. Jedynie zamek straszy swym obecnym stanem.

Kościół Pokoju w Jaworze

Wnetrze Kosciola Pokoju w Jaworze
Po zaspokojeniu oczu wszelkimi możliwymi kolorami, można już udać się do głównej atrakcji Jawora – pierwszego ze wspomnianych dziś Kościołu Pokoju. Przed zwiedzaniem warto jednak zapoznać się z ciekawą historią tych obiektów sakralnych. Otóż w wyniku pokoju westfalskiego, śląskim luteranom zostało przyznane prawo do wybudowania trzech świątyń. Bardzo istotne były warunki, na jakich miały zostać one wybudowane:

  • Ozdobne galerie Kościoła Pokoju w Jaworze
    miały one znajdować się poza granicami miasta, jednak nie dalej niż na odległość strzału armatniego,
  • miały być zbudowane jedynie z materiałów nietrwałych (drewno, słoma, glina, piasek),
  • nie mogły mieć wież, dzwonów ani tradycyjnego kształtu świątyni,
  • musiały zostać ukończone w ciągu jednego roku.
To właśnie te założenia silnie wpłynęły na ostateczny kształt Kościołów Pokoju, niestety przyczyniły się także do zniszczenia jednego z trzech Kościołów. W 1758r. ostatni wielki pożar miasta zabrał ze sobą bezpowrotnie tamtejszą świątynię. Dwa pozostałe zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Kościół Pokoju w Jaworze - ukryte korytarzyki
Jeśli chodzi o wnętrze, już od pierwszego spojrzenia zachwyca nas barokowy wystrój. Co stanowi o wyjątkowości tego kościoła, to kolejne piętra miejsc dla wiernych – klasyczne kościoły przyzwyczaiły nas w końcu do jednopoziomowej, ogromnej przestrzeni pełnej ław, i co najwyżej jakieś dodatkowe piętro np. w okolicy organów. Tutaj poza główną częścią, całość obudowana jest wielopiętrową ścianą pełną kolejnych pięter dla wiernych.
Gdy już patrzymy w górę po wspomnianych galeriach wymalowanych scenami z Biblii, oczy powoli wznoszą się ku malutkim oknom, a następnie ku bogato zdobionemu sufitowi oraz podporom. Biało-niebieskie motywy pojawiają się w wystroju tego wnętrza nad wyraz często.
Choć oczywiście najważniejszą atrakcją kościoła jest jego główna część z ołtarzem i wymalowanymi galeriami, warto jednak pobuszować wokół. Choć niestety wstęp na górne piętra jest zamknięty dla zwiedzających, to boczne nawy i schody mają swój niepowtarzalny klimat, którego tajemniczość całkiem dobrze została oddana w filmie puszczanym przy okazji wspomnianego wcześniej spektaklu.

Ukryte zakatki Kosciola Pokoju w Jaworze
Ukryte zakątki wnętrza Kościoła Pokoju w Jaworze
Informacje praktyczne:
Adres: Jawor, Park Pokoju 1
Godz. zwiedzania: w sezonie letnim (1 kwietnia – 31 października) 10-17 (pon.-sob.), 12-17 (niedziela),
                                 poza sezonem letnim tylko po wcześniejszym umówieniu się (tel. +48 76 870 51 45)
Ceny biletów: 8zł/dorosły, 4zł/ulgowy (dzieci, młodzież, studenci), poza sezonem letnim: min. 30 zł

Trochę inne wyznanie dla odmiany

Bazylika Mniejsza w Strzegomiu - bogactwo detali
Jadąc do kolejnego Kościoła Pokoju w Świdnicy, warto po drodze zatrzymać się przy Bazylice Mniejszej w Strzegomiu. Główna droga wije się wokół niej, a wysokie wieże zachęcają aby zrobić postój. Choć niestety i ten kościół pozostaje głucho zamknięty, to warto go obejść wokół. Bazylika Mniejsza jest doskonałym przykładem budowli gotyckiej. I trzeba przyznać, że budowli stawianej ogromnym nakładem kosztów, o czym świadczą zarówno bogate wzmocnienia, jak i typowe dla tego stylu architektonicznego zewnętrzne podpory, pozwalające na budowę bardziej lekkich i wysokich sklepień wewnątrz kościoła. Oprócz łatwo zauważalnego przepięknego portalu wejściowego, warto zwrócić uwagę także na okna wypełnione kolorowymi witrażami – i co ważniejsze, chyba żadne dwa nie są takie same. A przynajmniej mi nie udało się znaleźć dwóch takich samych, mimo usilnych starań.
Jeśli jest to właśnie pora obiadowa, to zwiedzając tutejsze uliczki polecam przejść się koło Wieży Targowej na rynek, a tam wstąpić do Restauracji Małgorzata. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to nietypowy, interesujący wystrój ze wspaniałym lustrem i akwarium. Trzeba przyznać, że nawet toaleta ma nietypowy wystrój, choć oczywiście wszystko w stylu współczesnym. Także obsługa i jedzenie nie pozwala sobie nic zarzucić, choć zwolennikom soczystych steków radzę poinformować o tym kucharza, bo mięso daje raczej mocno wysmażone.

Kościół Pokoju w Świdnicy
Stary cmentarz przy Kosciele Pokoju w Swidnicy
Kościół Pokoju w Świdnicy
Krzyż i kamień nagrobny
W przeciwieństwie do Kościołu Pokoju w Jaworze, ten w Świdnicy ma stronę internetową, a nawet swojego bloga. Już na niej można wirtualnie zwiedzić ten Kościół, choć nie równa się to samodzielnej wizycie. Zwiedzanie warto zacząć od spaceru po parku, co pozwoli nie tylko docenić szachulcową konstrukcję budowli, ale także obejrzeć liczne zachowane nagrobki, jednak niestety teren samego cmentarza jest zamknięty ze względu na prace archeologiczne, choć mam wrażenie że to tylko tablice postawione aby łatwiej upilnować terenu przed złodziejami. Ciekawostką są włóczkowe koronki, porozwieszane gdzieniegdzie – efekt pracy twórczyni wspomnianego bloga.








Wnetrze Kosciola Pokoju w Swidnicy
Tak wita nas Kościół Pokoju w Świdnicy
Scena Sadu Ostatecznego w Kosciele Pokoju w Swidnicy
Kościół Pokoju w Świdnicy - scena Sądu Ostatecznego
Pora jednak wejść do środka. Od wejścia przytłacza barokowy przepych, jeszcze silniejszy niż w kościele w Jaworze. W oczy rzucają się ogromne organy, przy których niezauważony pozostaje znajdujący się z boku dzwon. Wejście znajduje się od strony ołtarza, zza którego trzeba wyjść aby docenić jego piękno. Gdy porównać ten kościół z kościołem w Jaworze – choć oczywistym jest ich podobieństwo, to w oczy od razu rzuca się o wiele większa jego reprezentatywność. Każde zdobienie wręcz ocieka bogactwem. Jednak z drugiej strony – brakuje mi tych mrocznych korytarzyków i ich klimatu, jaki czuć w bocznych nawach kościoła jaworskiego. Tak więc ciężko powiedzieć, który z tych dwóch kościołów jest ciekawszy, i ogromną stratą byłoby zwiedzanie tylko jednego z nich.
detal ambony w Kosciele Pokoju w Swidnicy
Kościół Pokoju w Świdnicy - detal ambony
Z ciekawostek pragnę jedynie jeszcze wspomnieć, że ryba przebita strzałą na jednej z tarcz herbowych fundatorów ogromnie przypomina późniejszy symbol Związku Radzieckiego – młot i sierp.

Informacje praktyczne:
Adres: Świdnica, Plac Pokoju 6
Godz. zwiedzania:
w sezonie letnim (1 kwietnia – 31 października):
           9-13 (pon.-sob.) oraz 15-18 (cały tydzień), 
poza sezonem letnim tylko po wcześniejszym umówieniu się (tel. +48 76 870 51 45)
Ceny biletów
8zł/dorosły, 4zł/ulgowy (dzieci, młodzież, studenci),
poza sezonem letnim: min. 30 zł za grupę

Katedra w Swidnicy
Po zwiedzeniu kościoła warto jeszcze przejść się na świdnicki rynek. Choć nie zyskał on zaszczytnego miana jednego z najbardziej kolorowych miejsc, to naprawdę zachwyca on kolorami okalających go budynków, a niektóre kamienice chciałoby się przenieść w całości na wrocławski rynek. Wracając warto jeszcze wejść na rynek katedralny, gdzie znajduje się przestrzenna makieta miasta na której zaznaczono najciekawsze atrakcje turystyczne miasta. Stąd też rozciąga się piękny widok na jakże wysoką katedrę. Choć tym razem udało mi się trafić na godziny, kiedy była otwarta, jednak mająca się właśnie za chwilę zacząć msza nie pozwoliła na dokładniejsze zwiedzanie jej wnętrz. 

czwartek, 17 listopada 2011

Piękna złota niemiecka jesień

Porzucony melex budzi się w pierwszych promieniach wschodzącego słońca

Jeśli chodzi o złotą polską jesień, to przyroda nie była łaskawa w tym roku. Najpierw przyroda sama siebie oszukała, i długo myślała, że przecież po lecie przychodzi wiosna. W październiku zakwitły magnolie, a gdzie nie pojechałem, to wzdłuż trasy widziałem złociste pola rzepaków. Niestety, wiosna to nie jest okres, kiedy liście stają się złociste, a kolejnym wyprawom na Wzgórza Strzelińskie towarzyszyły zielone drzewa stojące przy drodze. Z kolei zimne temperatury w listopadzie sprawiły, że liście nagle nie tylko się zazłociły, ale i przestały się czuć przywiązane do rodzimych drzew, i byle wiatr był dla nich pretekstem aby swobodnym losem spaść na ziemię - kolejnej wyprawie na Wzgórza Strzelińskie towarzyszyły już łyse drzewa, choć na szczęście w lasach wiatry nie hulają i liście dłużej upiększają otaczający krajobraz. Dorzućmy jeszcze domowe i służbowe obowiązki zabierające czas kosztem spacerów... Tak więc gdy na służbowej wyprawie powitała mnie mgła i przebijające się zza niej kolorowe liście, jakże było nie wziąć aparatu i nie skorzystać z opóźniającego się wyjazdu z hotelu? Szkoda tylko, że nie wiedziałem, że wyjazd opóźni się tak mocno i nie zdecydowałem się odwiedzić stojącej niewielki kawałek dalej starej, drewnianej stodoły, która rozpadała się już z racji wieku, co z pewnością wspaniale by wyszło na zdjęciach.
Miejsce zrobienia zdjęć: Golf&Vital Park, Bad Waldsee




sobota, 12 listopada 2011

W poszukiwaniu cygańskiego krzyża


W sobotę byłem w Zamku na prezentacji związanej z Romami. Miało być tak pięknie, miało być tak cudnie, a wyszło... tak jak wyszło. Niestety, większość to prezentacje dumnych Mądrych Głów, które chciały pokazać tylko, jak bardzo są mądre. Potem te same Mądre Głowy, już jako Działacze, próbowali pokazać jak to oni dużo robią dla społeczeństwa Romów – szkoda tylko, że to głównie oni opisywali pozytywy tych działań a stosunkowo mało dawali powiedzieć przedstawicielce wędrowniczego społeczeństwa. No cóż, Działacze tak mają, oni zawsze muszą się wykazać... pozytywnie ocenić mogę jedynie prezentację o Papuszy. Jedynie w słowach jej autora słychać było prawdziwą fascynację i miłość do cygańskiej kultury...
Następnego dnia z rana (jak to zwykle w niedzielę) wybrać trzeba było cel kolejnej wędrówki. Choć byłby to trzeci z kolei wyjazd w tą samą okolicę, to jednak padło znów na Wzgórza Strzelińskie. W końcu ostatnim razem nie udało się odnaleźć Cygańskiego Krzyża, a przecież prezentacja dzień wcześniej to mógł być jakiś znak.

Poszukiwania czas zacząć
Wędrówkę rozpoczynam w Krzywinie. Tu wita mnie przepiękny widok, taki, dla których człowiek wędruje. Przy podniszczonej ruderze budynku złoci się w słońcu jesienne drzewo. To nie tylko magia tego miejsca, ale i momentu kiedy tam trafiłem – bo przecież w dużym stopniu piękno polegało na odpowiednim podświetleniu liści.
Podobnie jak ostatnio w Gębczycach, tak i Krzywinie znajduję ciekawy folwark. Znaczy się, zupełnie typowy i nieciekawy dla mieszkańców regionu kopalni granitowych, jednak chyba dosyć rzadki w skali krajowej. Z pewnością przewodnik turystyczny znalazłby nawet odpowiednią nazwę dla tego stylu architektonicznego. Ja tam wolę oczyma chłonąć piękno i klimat tych budynków, w szczególności arkadowych podpór starej zdaje się stajni. Po krótkim buszowaniu po okolicy, ruszam w drogę.

Wokół otacza mnie jesień. Zza krzaka głogu, za polem, pięknie mienią się żółciami brzózki. Tylko zwiększona widoczność psuje efekt zdjęcia, sprawiając że kolory stają się bardziej blade. Po drodze uwagę przykuwa „pszczele blokowisko” czyli grupa 20-30 kolorowych uli. Kawałek dalej, po wejściu do lasu mijam leśne miejsce odpoczynku, a potem tajemniczy dom. Tam właśnie udaje się znaleźć żółty szlak. Tak, to ten sam, którego szukałem ostatnio. I tym razem nie wiadomo kiedy znów się z nim rozmijam. Więc trochę na czuja idę przed siebie – jednak gdy droga zaczyna schodzić w dół, umysł nachodzą wątpliwości. No cóż, chyba pora odbić bardziej na południe, bo w końcu Gromnik jest tu najwyższym szczytem. Na szczęście las nie jest tu zbyt gęsty i spokojnie daje się przejść między drzewami. Kilka minut drogi i na szczęście szlak udaje się odnaleźć. Stąd jeszcze kawałek i zauważam charakterystyczną wieżę na Gromniku. Wydawałoby się, że to już tuż, tuż – ale okazuje się, że szlak dosyć mocno okrąża sam szczyt, aby wreszcie na szczytową polanę wpuścić nas od strony sceny.



Pierwsze trudności, czyli czy idę we właściwą stronę?
Krótki odpoczynek i czerwonym szlakiem w dół. No cóż, kierunek trasy zdecydowanie wybrałem odwrotny niż powinienem – bardzo strome zbocze obsypane liśćmi kryjącymi zdradliwe orzeszki buczyny stanowi nie lada wyzwanie. Dobrze, że dziś nie padało, choć i tak zejście jest karkołomne i momentami przypomina bardziej zjazd po piarżysku. Najskuteczniejszą metodą okazuje się „od drzewa do drzewa”, na których wyhamować można cały pęd i powrócić do pozycji pionowej. Oczywiście w sposób kontrolowany!!! I wydawałoby się, że koniec zejścia już bliski, a widoczna ubita droga to także czerwony szlak – jakże mylne podejrzenia. Ten prowadzi dalej w dół, choć droga już powoli się wypłaszcza. I znów „płonący krzak”, czyli niskie drzewko które dzięki odpowiedniemu oświetleniu rozpala pożar w pożądającym jesiennego piękna oku. Niestety, stromizna zbocza znacząco utrudnia przyjęcie odpowiedniej do zdjęcia perspektywy i z poświęcenia trzeba się aż położyć na ziemi.



Tak jak w górach stołowych
Kawałek dalej kolejna atrakcja. W lesistym krajobrazie nagle nietypowa odmiana – wśród drzew wyrastają dwie wysokie (5m?) skałki. Jak podsumował napotkany rowerzysta – prawie jak w Górach Stołowych. I choć figura mają o wiele ostrzejsze krawędzie, to pewne podobieństwo daje się zauważyć.
Dalej... powódź na rozdrożu. Choć pozornie skrzyżowanie wygląda na tylko płytko zalane wodą, to kolejny krok pokazuje, że życie wcale nie jest takie piękno – a woda z błotem sięgnęła nawet spodni. Na szczęście butów z góry nie zalało, z boków są wystarczająco nieprzemakalne na krótką kąpiel. Choć z jednej strony nachylenie zbocza i pobliski strumyk sugerują, że woda powinna pięknie spływać w dół, to jednak trzeba przyznać, że wyjeżdżona przez ciągniki odpowiedzialne za wycinkę drzew znacząco zmienia ten układ. Tak więc trzeba się lekko wycofać i obejść skrzyżowanie lekko lasem.



Od słowa do słowa narasta rozmowa
Dosłownie kilka metrów dalej spotykam kolejnego turystę. Początkowa rozmowa o kierunkach podróży przechodzi w rozważania na temat map, po pewnym czasie okazuje się, że trafiłem, choć na emerytowanego już, to kolegę po fachu. Najważniejsze jednak, że gdzieś pomiędzy słowami zauważone zostały dwie ważne informacje: jedna o pobliskim, poniemieckim krzyżu otoczonym czterema żywotnikami, i o tym którego szukam, cygańskim, który podobno skrywa się gdzieś niby blisko drogi, ale przypadkowo wypatrzeć go nie łatwo. Dalszą drogę wędruję już więc uważnie, niejednokrotnie odbijając lekko w mijane dróżki. „Gdzieś po lewej stronie, już za dwoma zakrętami w prawo”. Ech, już teraz żałuję, że nie dopytałem o jakieś inne szczegóły – wśród jakich drzew, itp. Gdy do czerwonego szlaku dołączam żółty psotnik, tracę wszelką nadzieję – a mimo to się wciąż rozglądam. I te poszukiwania zostały nagrodzone – kilkadziesiąt metrów przed kolejnym rozstajem kilka metrów od drogi wypatruję w lesie ławeczkę. Tak, o niej wspominał rowerzysta... trzeba przyznać, że to istotny punkt charakterystyczny poszukiwań, bo samego krzyża z drogi jeszcze raczej nie widać. Dla tych, którzy będą szukać, ułatwię walkę z terenem – krzyża szukać należy krótki kawałek przed tym, gdy szlak żółty znów odbija od czerwonego (patrząc od strony Gromnika, bo idąc od Strzelina krzyż znajdziemy kilkadziesiąt metrów po dojściu do szlaku żółtego).

Krótka sesja zdjęciowa, i teraz to już pośpiech. Do Krzywiny można było odbić już przy poniemieckim krzyżu, czego nie zrobiłem, i teraz powoli obawiam się czy zdążę wrócić przed zmrokiem. Trudno oszacować pozostałą drogę na mapie, która nie przewiduje nawet zejścia się szlaku żółtego z czerwonym na odcinku. Choć targają mnie pewne wątpliwości czy nie przeszedłem już Skrzyżowania pod Dębami (i rozważania co zrobię jeśli jednak) to pewne punkty charakterystyczne utwierdzają, że idę wciąż tym samym odcinkiem, który ostatnio i nie zapędziłem się za daleko. Pierwszy to ambona dla myśliwych polujących na turystów, drugi – charakterystyczna tabliczka pokazująca gdzie znajduje się pole (choć niestety nie cała góra) barwinków. I kawałek dalej właściwe skrzyżowanie – no tak, moje rozejście się szlaków kilka metrów przed to właśnie zdjęcie szlaków zrobione ostatnio.



Kto szlaki prostuje, ten w lesie nocuje
Teraz zielonym do punktu startu. Choć wokół wciąż kolorowo, to pośpiech i szarzejące już słońce sprawiają, że niespecjalnie podziwiam widoki. Wysiłek związany ze stromym podejściem też nie ułatwia podziwiania widoków. Na szczęście droga po kilku minutach powoli staje się bardziej pozioma. Gdy jednak kilka skrzyżowań dalej szlak rowerowy odbija w pożądanym przeze mnie kierunku... niestety, nie ma go na mapie, a jak mawia stare turystyczne porzekadło: kto drogi prostuje, ten w lesie nocuje. Choć zarówno z rzeźby terenu jak i samej mapy można by przypuszczać, że to tylko lekkie odbicie na skaliste wzniesienie, to wolę nie ryzykować. Jak się później okazało, szlaki te wcale nie schodzą się ponownie, to decyzja okazałaby się błędna z zupełnie innego powodu. Wybierając szlak rowerowy z pewnością pominąłbym najważniejszą atrakcję tego dnia. Szlak zielony ciągnie się tu chyba przez najciekawszy odcinek wzgórz strzelińskich – malownicze wąwozy i głębokie jary będące być może pozostałością po dawnym, naziemnym wydobyciu granitu? Trudno powiedzieć, czy jary te to naturalne wąwozy wyryte spływającą zboczem wodą, czy pozostałości po ludziach – jedno jednak trzeba przyznać. Że droga wijąca się w nich jest naprawdę cudowna. Z drugiej strony, miejscami szlak staje się trudny technicznie, a po deszczach w kilku miejscach przydałyby się na pewno łańcuchy. Pod rozwagę wszystkim turystom podrzucę też pomysł chodzenia tym szlakiem w przeciwnym kierunku, a w przypadku bardzo mokrej od deszczu i lodu drogi – znalezienie alternatywnej drogi. Co by nie mówić, gdy wiemy gdzie mamy dojść z łatwością dałoby się wytyczyć bezpieczniejszą drogę, choć z pewnością ze stratą dla doznań wizualnych. No i bardzo istotna uwaga: nie idźcie tym szlakiem po zmierzchu, nawet w świetle latarki. Nie prowadzi on żadną wyraźną ścieżką, więc nawet mimo rewelacyjnego oznakowania łatwo go zgubić w nocy. A to może sprawić, że zamiast na dające się przejść traficie na granitową ścianę – jeśli jesteście na górze, to w ciągu kilku sekund możecie znaleźć się na dnie wąwozu. I choć upadek z kilku metrów daje szansę na przeżycie, to po upadku na kamieniach niekoniecznie będziecie w stanie samodzielnie wrócić do domu, a Wzgórza Strzelińskie chyba nie są objęte obszarem działań GOPRu.



Powrót z krainy wąwozów
Po wyjściu z krainy wąwozów, teren wokół nagle staje się gładki, a droga płaska i jednolita. Wielkiego wysiłku nie trzeba, żeby upilnować zielonego szlaku, który gdzieś po drodze skręca w lewo, aż dochodzę na skraj lasu – a za lekko opadającym polem widzę drogę którą rano szedłem. Tak, tak, to ledwie kawałek dalej podziwiałem w południe złociste brzózki. Widać nie tylko mnie uraczyło piękno tutejszego krajobrazu, bo ustawiona tu została kolejna ławka dla znużonych z charakterystycznym kamiennym stołem. Co by nie mówić, za ilość miejsc do odpoczynku dla turystów pochwalić trzeba tutejszego gospodarza, powiat strzeliński.
Droga znów robi się bardziej ciekawa, otoczona miejscami zarówno pagórkami ograniczającymi widoczność jak i szybko opadającymi zboczami. Z chęcią pobuszowałoby się po nich celem odnalezienia naniesionych na mapę kamieniołomów, niestety szaruga zbliżającego się zmierzchu przypomina, że pora już wracać.