sobota, 29 czerwca 2013

Zapóźniona noc świętojańska...

Przez zwykłe, ludzkie zapomnienie dopiero dziś wrzucam zdjęcia z Nocy Świętojańskiej w leśnickim zamku. Jak było? Zdecydowanie inaczej niż zwykle. 
W zasadzie, to można powiedzieć, że był zwykły mały festyn bez specjalnych atrakcji. Festiwal Dobrego Piwa mimo okropnej pogody ściągnął tłumy fanów, co w połączeniu z błockiem spowodowało totalną masakrę zieleni parkowej, zwłaszcza na stokach. W efekcie tego Zamek podjąć się musiał rekultywacji terenu, a na Noc Świętojańską spory kawał zieleni odgrodzić i uratować przed ponownym stratowaniem (jakby było co tam jeszcze ratować?). W związku z tym stoiska musiały ograniczyć się żarć-budy na tarasach pojedyńczych stoisk z atrakcjami. Nie było więc kowali, wiedźm czy innych pradawnych atrakcji, a nieliczne czarownice chowały się przed ciekawskimi pod pretekstem gry terenowej. 



Za to były koncerty. Co akurat mnie nie ucieszyło, bo nie chciało mi się siedzieć i tylko słuchać, za to obsuwa z koncertami spowdowała opóźnienie parady świętojańskiej - do godzin tak późnych, że już ciężko było o nieporuszone zdjęcia.
A w związku z ograniczoną ilością okazji do zdjęć, w których sam temat już byłby wielką atrakcją zdjęcia, trzeba się było skupić na zdjęciach jako zdjęciach. Choć wydaje mi się, że efekty przerosły moje oczekiwania, i pewnie nie wyszłyby mi tak dobre, gdybym koncentrował się na samych atrakcjach... zresztą oceńcie je sami.

















Niektórym pannom spod wianków wystawały diabelskie różki, zrobione z najprawdziwszych ogni piekielnych

niedziela, 16 czerwca 2013

Wiurbex, czyli tam, gdzie natura odzyskuje swoje tereny...

Po długiej przerwie od wycieczek, nareszcie udało się znaleźć trochę czasu. Żeby dużo nie kombinować, a i nie stracić nadmiaru czasu na dojazdy, wybór padł na pobliskie wzgórza strzelińskie. Ładnie, blisko - same zalety :)
Oczywiście, jeżdżąc w strzelińskie okolice, ciężko nie zacząć wycieczki od tzw. urbexu, czyli poznawania uroków porzuconych budynków. A właściwie wiurbexu, czyli wiejskiego urbexu, bo raczej mowa tu o porzuconych wiejskich domostwach, niż klasycznym urbexie miejsko-przemysłowym. Osobiście uważam, że najpiękniejszym atrybutem tych wzgórz nie są przepiękne lasy rozrzucone na pofalowanym terenie, nie szmaragdowe jeziorka będące pozostałością po dawnych kopalniach kamienia, ale właśnie te porzucone wiejskie chaty czy dworki. I porusza tu nie tylko ten chaotyczny urok porzuconej ruiny powoli zżeranej przez naturę, ale często bardzo specyficzna dla tego rejonu konstrukcja ścian: całość stworzona jest z powszechnego tu kamienia granitowego, a tylko wymagające większej dokładności detale (jak wykończenie otworów okiennych czy "framugi" drzwi) wykonane są z klasycznej, czerwonej glinianej cegły. Takie zestawienie samo w sobie tworzy ciekawy efekt, a jeszcze ten efekt porzucenia.

Tak więc na pierwszy ogień poszedł dawny wiejski dom, stojący naprzeciwko przystanku PKS w Krzywini. Tak więc po przedarciu się przez wysoką trawę i gęste krzaki stojące tuż przy samej ruinie, znajduję się na środku ogromnej izby, której przeznaczenia ciężko się domyslić. Brak tu już dachu czy grożącego zawaleniem sufitu, dzięki czemu całą izbę zamieszkała już roślinność. Gdzieniegdzie tylko zwisają resztki dawnej podłogi, jednak tak znikome, że raczej nie grozi już im nagłe, przypadkowe zawalenie się. Z kolei sterczące samotnie belki konstrukcyjne wyglądają na wciąż dobrze zachowane, aż proszące się, żeby odbudować na nich dawną świetność budynku. Także niedbale ukryta piwniczka nie stwarza zagrożenia zawaleniem. Za to każde z nich aż proszą się o jakieś ciekawe zdjęcia.
Kolejną porzuconą budowlą jest dawna stajnia, tak przynajmniej oceniam początkowe znaczenie tego budynku. Choć dawno już nie ma tu okien i wiatr hula po ogromnej hali, choć dzięki wszechobecnej wilgoci łuczki już dawno pokryły się mchem, to całość raczej nie wygląda na grożącą się zawaleniem, a miejsce to oferuje doskonały chłód znużonym letnim upałem turystom. 





Zielono mi

Stąd pora ruszyć na właściwy szlak. Najpierw asfaltem, aby w odpowiednim momencie skręcić na żółty szlak, idący wzdłuż dawnej kopalni kamienia. I nie należy przejmować się nie do końca przejrzystemu oznaczeniu terenu prywatnego - spokojnie można iść szlakiem, a opiewany ostrzegawczymi tabliczkami niebezpieczny teren kopalni to jedynie ta wielka "wyrwa" w ziemi, wraz ze szmaragdowymi wodami jeziorka zatopionej kopalnianej dziury to  jedynie obszar leżący po prawej stronie drogi, zaś korzystając z właściwej drogi nie narażasz się na żadne niebezpieczeństwo. Zresztą po nierównościami samej pozostałości po kopalni można się bezpiecznie przemieszczać zachowując elementarną ostrożność, jednak można natknąć się na strażnika pilnującego terenu.
Ja tam wolę udać się dalej szlakiem, aby na malowniczym skraju lasu z ciekawym miejscem widokowym skręcić w szlak niebieski. Długo się zastanawiałem, czy urocze wąwozy które pamiętam z którejś poprzedniej wycieczki znajdą się na mojej trasie, niestety to jednak trochę odleglejszy kawałek tego szlaku, tak więc dotarłem jedynie do skrzyżowania ze szlakiem zielonym. 
Uprzedzam jednak nieuważnego turystę, bo już na tym terenie trzeba zwracać pewną uwagę na oznakowanie. Szlak, choć idzie szerokimi drogami, jednak co rusz przeskakuje na inną dróżkę, momentami wije się niczym wąż. Na dodatek, podłoże tamtego dnia mocno zaskakiwało - choć dzięki porządnym butom nie muszę omijać każdej kałuży, to jednak patrząc na podłoże piaskowe raczej spodziewałbym się pod wodą twardego podłoża. Tu najprawdopodobniej znajdująca się w ziemi glina sprawiła, że tworzyło się kilkucentymetrowe dosyć zbite błoto, które trochę utrudniało drogę, jednak nadawało temu specyficznego smaczku.
Ani szlak niebieski, ani późniejszy zielony nie zapewniały żadnych specyficznych atrakcji wartych upamiętnienia aparatem, to jednak tutejszy tworzy miły dla oka klimat, który robi się jeszcze przyjemniejszy dzięki świergotom ptaków. Zwłaszcza na zielonym szlaku otoczenie przypomina raczej cywilizowany uporządkowany las, to jednak dochodząc  do strumienia ciągnącego się wzdłuż nasypu drogi, klimat otoczenia zaczyna się powoli zmieniać. Zapach wydobywający się z leniwie płynącego niemrawego potoku choć lekko trzeźwiący, jest też lekko drażniący i kwaskowaty, kojarząc się z siarczanowymi wodami zdrojów Kudowy czy Polanicy. Dalej zaczynają się malownicze wąwozy wyrzeźbione przez kolejny, już znacznie większy potok. 
Po spojrzeniu na mapę zastanawiam się, czy potok sprytnie przewinie się pod drogą jakimś przesmykiem w nasypie, czy raczej bezczelnie przetnie drogę w miejscu, gdzie akurat droga zrówna się z płynącą wodą, i wszystko wokół wskazuje na to, że raczej czeka mnie większy skok przez błoto i wodę - jednak rzeźba terenu mnie zaskuje, a potok przepływa sobie pod drogą kilkadziesiąt metrów poniżej, co pozwala spojrzeć wzdłuż głębokiego wozu z góry. Zapatrzonym w krajobrazy radzę tu jednak uważać, bo tak jak droga zakręca o kolejne 90 stopni, tak szlak po przejściu ponad strumieniem raczej nie ma zamiaru skręcić, ładując się na nie do końca wyraźną ścieżkę, krótko za to intensywnie wspinając się na górę. Kawałek prostej, i ląduję w środku wyraźnie dwupoziomowego bukowego lasu, który swe prawdziwe piękno  odkrywa dopiero jesienią, kiedy to całość zapłonie żółcią i czerwienią. Z kolei podejście pod Gromnik to całkiem dobra próba sprawności, którą niestety okupuję jednak kilkukrotną zadyszką.
Szczyt Gromnika to całkiem przyjemne miejsce na odpoczynek. Ławeczki, stoliki, nic tylko rozłożyć się z piknikiem. Odbudowana szachulcowa wieża widokowa zachęca do spojrzenia z góry na okolice, niestety otwierana jest jedynie dla wycieczek zorganizowanych lub przy okazji większych festynów. Tak więc po krótkim odpoczynku i przebuszowaniu terenu pod kątem najciekawszego zdjęcia wieży, powolnym krokiem wchodzę znów na żółty szlak, aby nim powrócić do Krzywini.