poniedziałek, 2 kwietnia 2012

W poszukiwaniu wiosny


Przedwiośnie to chyba jedyna pora roku, o której nie potrafię nic dobrego powiedzieć. Lato ma swoje uroki mimo niemiłosiernych upałów, zima nabiera piękna w bieli i odpowiednie ubranie sprawia, że ziąb potrafi być atrakcją, jesień choć deszczowa zachwyca pięknem kolorów, wiosna – to wiosna i chyba nie trzeba nic dodawać. A co dobrego powiedzieć o przedwiośniu? Szaro, bo zieleń jeszcze nie wyszła spod śniegu, błotnisto i dżdżysto bo śnieg się roztapia i deszcze padają... spacery przedwiośnia potrafią zniechęcić do niejednej pięknej okolicy. Więc na spacer nic nowego nie wchodzi w rachubę, żeby się nie zniechęcać. W Leśnicy co prawda znajdę pierwsze przebiśniegi, jednak na spacer żadnej ciekawej trasy nie znajdę. Mimo iż mało wędrówek odbyłem, to Ślęża, Wzgórza Trzebnickie odpadają, w góry jednak ciut za daleko gdy nie wiadomo jak z pogodą... Choć główne atrakcje Wzgórz Strzelińskich zaliczyłem w ciągu dwóch spacerów, to wciąż pozostał niższy już obszar na południe od Gromnika. Tam więc postanowiłem odbyć wycieczkę, licząc że choć to nieznany teren, to jakieś pierwsze kwietne zwiastuny wiosny znajdę.

Day, ut ia pobrusa, a ti poziwai


Wstyd przyznać, ale nazwa Henryków nic mi nie powiedziała. Ot, zaznaczone na mapce opactwo cystersów, klasztoru znanego ze swojego wpływu na historię Polski, zwłaszcza gospodarkę, co sugerowało że będzie kościół choć tak ciekawy jak w Kołbaczu (zachodniopomorskie).
Na miejscu zaparkowałem auto w jakimś miejscu mało ciekawym turystycznie, gdzieś w okolicy centrum tej małej miejscowości, udałem się na wschód starym kamiennym mostem, dziwnie wysoko zawieszony nad niezbyt szeroką rzeką poniżej. Zapewne wielu turystów znających tutejsze atrakcje przelatuje przez niego nawet nie spoglądając w dół, na ciekawy widok murów obronnych i starych zabudowań gospodarczych opactwa. Widok ten naznaczony jest co prawda znakiem przemysłu w postaci komina, jednak na szczęście to komin pradawny. Mowa tu o kominie dawnego pieca, i choć ciężko mi powiedzieć, czy to piec chlebowy czy może jakiś piec do wytopu metali, to na szczęście dobrze się on komponuje z całością otoczenia.
Wspomniałem o wielkiej atrakcji. Z pewnością każdy uczeń w tym kraju słyszał o Henrykowie, choć mało który o tej miejscowości pamięta. To właśnie w Henrykowie, w księdze nazwanej od nazwy miejscowości Księgą Henrykowską, odnaleziono pierwsze zapisane zdanie w języku polskim. Z pewnością warto też zwiedzić zabudowania opactwa, niestety atrakcja ta dostępna jest tylko w określonych godzinach (11, 14, 16), więc pozostało mi obejście kościoła, zajrzenie do parku i na dziedziniec. Trzeba przyznać, że z zewnątrz kościół prezentuje się ciekawie, niestety tylko z przedniej strony. Dostojność miejsca podkreśla wysoki pomnik który absolutnie nie sprawia wrażenia nepomuka, charakterystycznego dla obszarów zajmowanych kiedyś przez Czechów, jednak podpisy na nim pozbawiają wszelkich wątpliwości. Udaje mi się nawet zajrzeć przez zamkniętą bramę do wnętrza barokowej świątyni – niestety, na tym kończy się zwiedzanie, a ja zielonym szlakiem udaję się do pobliskiego parku.
Trzeba przyznać, że park miejski w Henrykowie jest nietypowo ciekawym parkiem. W zasadzie zalesienie bardziej przypomina już typową roślinność leśną, a tym co wyróżnia go od zwykłego gaju jest ilość dróg dla pieszych oraz tabliczki ścieżek edukacyjnych. Tych są aż trzy, i przypadkowo odbyłem podróż po kawałku każdej z nich. Przy każdej z nich co kilkadziesiąt metrów znajdują się tablice informujące o jakiejś dziedzinie nauki związanej z lasami, a często także nietypowe ciekawostki związane z roślinnością, jak charaktery osób przypisanych konkretnym drzewom. To właśnie stąd zaczerpnąłem galijski horoskop dla urodzonych „pod dębem”.

Cystersi a krzyże celtyckie?

Także rzeźba terenu też jest wyjątkowo pofalowana jak na park miejski, bo po krótkim płaskim odcinku pojawiają się pagórki, mostek ponad przeciętym rzeką wąwozem, a kawałek dalej kolejny pagórek. Gdyby ktokolwiek się zastanawiał, czy obejść pagórek szlakiem rowerowym czy mimo wszystko na niego wejść, to powiem jedno: WEJŚĆ NA GÓRĘ. Też się zastanawiałem, bo cóż ciekawego może być na takim pagórku, jednak po krótkim podejściu stwierdziłem, że warto było. Tam właśnie znajduje się ciekawy krzyż przypominający swą formą krzyże celtyckie, z kołem umieszczonym centralnie w miejscu przecięcia się ramion krzyża. Jako iż nie znam się na geologii ciężko mi powiedzieć z jakiego materiału jest ten krzyż wykonany, jednak polecam go obejrzeć z każdej strony. Z przodu i z tyłu zaciekawia nietypowym dla naszych okolic kształtem (co warto podkreślić, krzyż jest „dwustronny”, i od tyłu jest prawie tak samo zdobiony jak od przodu), z boku – porowatością starego kamienia, pełnego kolejnych warstw niczym pień starego drzewa, wielobarwnymi zaciekami niewiadomego pochodzenia dodającymi mu powagi i godności, czy powierzchnią pomarszczoną niczym skóra starego człowieka. Tak, ten krzyż daje poczucie szacunku dla wielowiekowych tradycji i historii.
Kawałek dalej (na odcinku już zarówno rowerowym, jak i pieszym) znajduję zaplanowany cel wędrówki: ogromne skupisko bialutkich przebiśniegów, chyba największe jakie kiedykolwiek widziałem. Poszukującym krokusów polecam pas zieleni pomiędzy jezdniami ulicy Długiej we Wrocławiu, w kwestii przebiśniegów moim niekwestionowanym faworytem jest henrykowski park, zejście z pagórka z krzyżem. Wchodząc między kwiaty aby zrobić zdjęcia, z wielką ostrożnością trzeba stawiać kroki aby nie zdeptać któregoś z kwiatów, choć na szczęście się udaje.
Nie dużo dalej później trzeba wyjść z parku, aby przejść przez tory kolejowe. Na północy rozpościera się panorama Wzgórz Strzelińskich, tu już prawie że płaskich. Chwila krążenia krętym szlakiem po pobliskich Skalicach doprowadza do prostej i skromnej kapliczki. Choć pozbawiona jest ona jakichkolwiek fantazyjnych ozdób, a tynk powoli zrywa znajomość ze ścianą, to coś ciekawego jest w tym niedbałym pofalowaniu nierównej warstwy wierzchniej elewacji, przypadkowych obłupaniach tynku podkreślających wiekowość budynku i kolorystyce.

Piknik pod wiszącą skałą


Wychodząc ze wsi, zgodnie z oznaczeniami na mapie, odnajduję małe skupisko skalne, trochę przypominające swym klimatem góry. Warto tu zatrzymać się na chwilę i zrobić sobie „piknik pod wiszącą skałą”, niczym w filmie. Potem szerokim wąwozem z wąziutkim strumykiem pośrodku, lekko pod górę, i teren staje się prawie że równinny. Krótka konsultacja dalszej trasy z rowerzystami siedzącymi przy ognisku – i idę dalej. Bardzo lekko pochylonym zboczem, prawie płaskim wychodzę na pobliski pagórek w okolicy Bożnowic... i przede mną teren znów bardziej pofalowany. 
Na horyzoncie widzę odremontowany wiatrak-holender, choć mapa mówi o jego ruinie. Licząc, że uda się go zobaczyć z bliska schodzę w dół, niestety od drogi zbyt wyraźnie widać powtarzane kilkukrotnie tabliczki „Teren prywatny” aby je zignorować. Tak więc widok z pagórka okazuje się najciekawszy. Jak się dowiedziałem w trakcie późniejszej rozmowy, wiatrak został odrestaurowany w ciągu ostatniego roku – dwóch, niestety wykupiony został także teren prywatny wokół. Jakże odmienny los go spotkał w stosunku do starej wieży obronnej w Santoku (lubuskie), która choć jest własnością prywatną, to tuż obok niej prowadzą szlaki piesze, wyznaczone jest nawet miejsce na ognisko. A jak ktoś ma szczęście, to czasem nawet trafi na gospodarza, któremu zdarza się zaprosić przypadkowych gości do środka.
Dalej... to już przez Nowicę powrót do Henrykowa. Kawałek asfaltem, kawałek przez pola, bez większych atrakcji. Szybka wędrówka, bo zagadałem się gdzieś po drodze z tambylcem (to właśnie od niego dowiedziałem się, czemu wiatrak nie oddaje stanu jaki wynika z mapy :) i nie zauważyłem, że tak blisko już do zachodu. Na szczęście do miasta docieram jeszcze przed zmrokiem i jeszcze raz mogę obejść kościół (niestety, już po godzinach zwiedzania).