piątek, 31 sierpnia 2012

Zdjęcia nieuczesane

Mam wrażenie, że spodobają się Wam te pojedyńcze zdjęcia, które nijak nie pasują do całych notatek ale mają jakąś wartość w sobie i szkoda by ich było nie publikować. Jeśli tak, to mam dla Was dobrą wiadomość - powstaje nowy dział bloga, który nazywać się będzie Galerią jednego zdjęcia. Dziś - pierwszy, a przecież jednak już drugi wpis w tym dziale. Mam nadzieję, że uda się odzyskać kolejne zdjęcie do tej kategorii z Zamku Książ. Gdybym na pomysł tej galerii wpadł wcześniej, z pewnością trafiłyby też tu zdjęcia z Urazu i dawnego polskiego Holywood...

wtorek, 28 sierpnia 2012

Góry Stołowe dla dzieci


Ruchoma szopka w Kudowie Czermnej

Ruchoma szopka w Kudowie Czermnej, źródło: strona miasta Kudowa
Chyba pierwsza atrakcja „dziecięca” jaką napotkaliśmy na trasie. Był wręcz moment, że „wypożyczony” Mały Turysta już nie chciał iść, i jednym z nielicznych argumentów jakie do niego trafiały był stosunkowo już krótki czas dojścia do wspomnianej ruchomej szopki. Choć większość turystów dociera tu własnym samochodem (szopka znajduje się przy samej ulicy, pod adresem Kościuszki 101 – uwaga dla zmotoryzowanych, brak wyraźnego parkingu), to my zeszliśmy ze szlaku zielonego. W środku, w specjalnie wydzielonej izbie, stoi sobie szopka, ukazująca różne sceny z życia dawnych ludzi. Drwale rąbią drewno, stolarze je piłują, zakonnicy dzwonią w dzwonnicach, tancerze tańczą w okręgu.. długo by wymieniać, zwłaszcza że to chyba największa (a przynajmniej najdłuższa) szopka jaką widziałem. I gdy pomyśleć, że całą tą szopkę wykonała jedna osoba… aż podziw bierze dla tej mrówczej pracy.
Informacje praktyczne:
Adres: ul. Kościuszki 101, Kudowa-Czermna, wstęp bezpłatny (co łaska)

 





Park Dinozaurów w Karłowie


W Karłowie, tuż u podnóża Szczelińca, wśród typowych dla atrakcji turystycznych bud z pamiątkami, frytkami, kiełbaskami, a w zasadzie na samym końcu szlaku trwonienia pieniędzy, jakiś czas temu postawiono nową atrakcję: Park Dinozaurów. Trzeba przyznać, że sam pomysł atrakcji jest interesujący, zwłaszcza dla dziecka, więc na plus należy zaliczyć powstanie tego parku. To chyba jedyny park w Polsce, w którym zdjęcia dinozaurów można robić nie tylko wśród drzew, ale także na tle gór. Cena biletu nie odbiega od cen w innych, bardziej typowych turystycznych atrakcjach, muzeach, itp. a nawet mile zaskakuje na tle innych parków dinozaurów, niestety po wejściu szybko przekonujemy się że niższa cena nie wynika z wysokiej frekwencji, a z mniejszej atrakcyjności parku.
Choć dinozaurów jest tutaj całkiem sporo, wiele można mieć uwag co do ich jakości. Po pierwsze, choć twórcy tych stworów starali się wiernie oddać kształt i kolorystykę prehistorycznych gadów, to jednak chyba na każdym z nich daje się zauważyć z jakiego materiału został wykonany, i to trochę psuje wrażenie. Jeszcze większym problemem jest stabilność tych gadów i sposób ich umieszczenia w terenie. Tak jak wcześniej wyczytałem na jakimś blogu, podstawki na których stoją prehistoryczne zwierzęta wystają ponad ziemię, więc wygląda to trochę nienaturalnie. Co gorsza, część z tych stworów widać była totalnie niewyważona, bo niektóre z nich podpierane są dodatkowymi belkami, co czasem wygląda wręcz komicznie – przy jednym z dinozaurów miałem wrażenie, że stoi przede mną przedpotopowa wersja Charlie Chaplina wspartego na lasce i wesoło uśmiechającego się do mnie. Tylko zaokrąglonego kapelusika na głowie mu brak... Jednak wszystko to ginie gdzieś w ogromie zaniedbania ze strony właścicieli. Brakujące, niedomalowane łuski twardej skóry to tylko drobiazg przy psujących realizm sznurkach, na których podwieszone są oderwane ogony, obłamane łapy itp.
Żeby nie było jednak że nie ma zalet, to i te odnaleźć można. Z pewnością realistyczne (choć nie do końca udane) podejście do rzeźb, ich wielkość, a także próby komponowania „scenek” jak chociażby duży dinozaur atakowany przez 3 dużo mniejsze (niestety, w tej chwili nie podam wam ich nazwy)
Podsumowując: myślę, że park ten może stanowić ciekawą atrakcję dodatkową dla osób idących na Szczeliniec, zwłaszcza dla małych dzieci (wspomniany wcześniej 8-latek, choć był zadowolony z parku, to jednak fascynację dinozaurami miał już za sobą), jednak nie należy go traktować jako czynnik decydujący o wyjeździe w daną okolicę. Jeśli jednak już zależy wam właśnie na dinozaurach, zdecydowanie polecam Park Dinozaurów w Nowinach Wielkich, stworzonych nie przez biznesmenów kupujących sobie figurki, a przez pasjonatów którzy sami te wymarłe potwory rekonstruują.
Informacje praktyczne:
godziny otwarcia: 9-18, tylko w sezonie (1.04-30.10),
ceny biletów: 4/8 zł (ulgowy/normalny)



Ruchoma szopka w Wambierzycach


Ruchoma szopka w Wambierzycach, źródło: strona Parafafii NMP
Gdy chodzicie ze swoim Małym Turystą wśród kapliczek góry Kalwarii, wasz Mały Turysta zmęczony ciągłym bieganiem może dojść do wniosku, że to mało ciekawe, gdy to on jest jedynym ruchomym elementem w okolicy, a wszystko wokół zastygło w bezruchu. Sytuację tą może odwrócić ruchoma szopka, gdzie nasz wypompowany szkrab aż przystanie z wrażenia, gdy zobaczy ilość poruszających się figur. Choć w Kudowie Czermnej mamy szopkę dłuższą, to z kolei w Wambierzycach mamy kilka niezależnych szopek. Pierwsze kilka szopek stworzył Longin Wittig,któremu ogrom pracy wkładany w tworzenie nowych postaci pozwalał oderwać mu się od żałoby po umarłej żonie. Z czasem pasję po ojcu przejął syn, Hermann, który z czasem już samodzielnie rozbudowywał istniejące szopki o kolejne sceny. Efekt ich pracy możemy dziś zobaczyć za symboliczną (w stosunku do włożonego przez twórców wysiłku) opłatą 3/6zł (bilet ulgowy/normalny). Niestety, w szopce obowiązuje zakaz robienia zdjęć i, o dziwo, jest to zakaz egzekwowany (co jest rzadkością w polskich muzeach). Na pocieszenie jednak opiekująca się kapliczką Parafia Nawiedzenia NMP przygotowała stronę z galerią zdjęć zarówno w normalnej, jak i w dużej rozdzielczości, o czym zwiedzający jest informowany już w trakcie zwiedzania. Jak każde rozwiązanie ma to swoje wady i zalety. Na plus należy liczyć brak półgodzinnych przestojów przy każdej szopce bo każdy chce sobie zrobić zdjęcie typu „ja tam byłem”. Rozumiem też obawy konserwatorów przed błyskami fotograficznych flaszów, zwłaszcza że większość pstrykających zdjęcia i tak robi je z lampą błyskową tłumacząc się głupio: „ja nie wiedziałem, że lampa zadziała”, „nie umiem wyłączyć”. Z drugiej strony, szkoda, że w ograniczonej liczbie zdjęć część z nich się pojawia naprawdę wiele razy, co gorsza, część zdjęć ma poważne błędy fotograficzne typu „odbicie na szybie zasłania wszystko”. Niejeden turysta chciałby zrobić zdjęcia interesujących go detali, jednak nie można. Mimo wszystko, w odwiecznym konflikcie „muzeum kontra upierdliwy turysta” stanąć jednak muszę po stronie muzeów.
Informacje praktyczne:
Adres: ul. Objazdowa 6, Wambierzyce,
godziny otwarcia: 10-18 (maj-wrzesień), 10-15:45 (kwiecień-październik),
wstęp: 3/6zł (ulgowy/normalny);

OBOWIĄZUJE   CAŁKOWITY   ZAKAZ   ROBIENIA   ZDJĘĆ!!!




Muzeum zabawek w Kudowie

"... są zabawki dostosowane do każdego wieku,
od grzechotki do tronu, a posiadacze ich
jednakowo zapewne sobie je cenią,
każdy swoją..."
Henry Fielding

Któż w dzieciństwie nie bawił się zabawkami? Zależnie od tego, kiedy się wychowaliśmy, były one różne – jedne mniej kolorowe, inne bardziej. Jedne kupione w sklepie, inne zrobione samodzielnie. Z pewnością jednak jakieś miał każdy i z sentymentem do nich wracamy. Z kolei nasze dzieci zawsze chciałyby mieć takie zabawki, jakich jeszcze nie mają – a ma je ktoś inny… więc każdy, zarówno dorosły jak i dziecko z chęcią zajrzy do Muzeum Zabawek w Kudowie.
Choć brzmi dziecięco i niepoważnie, to jednak kolekcje tego muzeum wręcz zapychają cały dwupiętrowy domek, w którym zostały wystawione. Są zabawki dla dziewczynek (lalki, domki dla lalek, kuchnie), jak i dla chłopców (samochodziki, żołnierzyki). Co ważne, zabawki nie są poustawiane jako pojedyncze ekspozycje, każda z nudną tabliczką opisującą nie wiadomo jak (nie) ważne fakty historyczne. Osoba która tworzyła te wystawy raczej skupiła się na jakiejś kompozycji, utworzeniu całości. Tak więc żołnierzyki tutaj rozgrywają swoje wojny a lalki opiekują się swymi domami, pichcą coś w kuchni czy wreszcie tańczą na balach. Spektrum zabawek jest ogromne – poczynając na wspomnianych już żołnierzykach czy lalkach, poprzez chociażby bajkowe dziadki do orzechów, aż po zabawki optyczne w postaci przeglądarek przezroczy, okularów do oglądania zdjęć trójwymiarowych (oczywiście zabytkowych, nie współczesnych) czy jakże popularne za moich czasów kalejdoskopy. Istotne jest też spektrum geograficzne i historyczne, bo w muzeum znajdują się oczywiście nie tylko zabawki współczesne, ale głównie stare, zarówno z czasów gdy to ja byłem dzieckiem, jak i pradawnych, sprzed wieków, sprzed ery. Już po wyglądzie zabawek można się szybko zorientować, że są to zarówno pochodzące z Polski lalki ubrane w stroje ludowe, jak i marionetki pochodzące z dalekiej Azji. Z kolei wśród żołnierzyków znajdziemy też Indian i kowboi walczących na Dzikim Zachodzie. Z pewnością jest tu wiele rzeczy, i ciężko by je było spamiętać i wymieniać, więc może zróbmy to prościej: sami odwiedźcie muzeum i powiedzcie mi, czego tam NIE MA. Uprzedzam, zadanie nie będzie proste, tak wielki przekrój zabawek tam jest…
Informacje praktyczne:
Adres: Kudowa, ul. Zdrojowa 46b
godziny otwarcia: 9-18 (maj-wrzesień), 10-17 (październik-kwiecień)
ceny biletów: 9/7/6zł (normalny/ulgowy/grupowy)

 
Muzeum żaby w Kudowie

Choć szkraby często nudzą się w klasycznych muzeach, to często ich ciekawość wzbudzają muzea o tematyce nietypowej. Dlatego małego turystę warto zabrać na ul. Słoneczną 31 w Kudowie. Tam właśnie, przy siedzibie dyrekcji Parku Narodowego Gór Stołowych znajduje się muzeum żaby. Choć sam powód założenia tego muzeum brzmi dla wielu sztywno, „muzealnie” i odstraszająco (promocja ochrony płazów), a i żaba często kojarzy się ze zwierzęciem mało estetycznym (a nie daj Boże jeszcze w muzeum jakieś przekroje płazów… błeee) to już wykonanie zachęca do zwiedzania. Bo tak naprawdę raczej kojarzy się ono z filią Muzeum Zabawek, specjalizującą się w zabawkach żabowych. Ekspozycję stanowią przedmioty codziennego użytku właśnie w kształcie wspomnianego płaza. Poczynając od zabawkowych ceramicznych miniaturek, poprzez szmaciane maskotki, domowe i ogrodowe ozdoby, czy wreszcie popielniczkę lub kosz na śmieci... Choć niestety wszystko jest za szybą, to brak tu muzealnego patosu, więc myślę, że warto.
Informacje praktyczne:
Adres: Kudowa Zdrój, Słoneczna 31
Godziny otwarcia: pon.-pia: 9-17, sob.–nie: 9-13, wstęp bezpłatny
Zwiedzanie wirtualne na Dolny Śląsk 360

Muzeum Frankensteina

Ząbkowice Śląskie od lat promują się jako „miasto Frankensteina”. Rzekomo to właśnie ta miejscowość zainspirowała Marię Shelley do napisania najsłynniejszej chyba powieści na świecie. I podstawy do takich podejrzeń są, bo za niemieckich czasów miejscowość nazywała się właśnie Frankenstein, a i swojego czasu miała tu miejsce afera z grabarzami na skalę łódzkich „łowców skór”, to jednak mam odmienne zdanie na ten temat. Jednak dokładną analizę zostawię sobie na później na bloga o fantastyce, dziś jedynie wspomnę o atrakcjach dla dzieci związanych z wzmiankowanym Frankensteinem. Niestety, trudno ich szukać bez wcześniejszego internetowego researchu na ten temat, a i tak odnaleźć daje się tylko jedną – Labolatorium Frankensteina w Izbie Pamiątek Regionalnych. O ile wiemy, czego szukać, to nie ma już problemów ze znalezieniem, zwłaszcza dzięki pomocnej pani z Biura Informacji Turystycznej. Jako iż jednak biuro to mają zlikwidować, bo gmina je uważa za niepotrzebne, to zapobiegawczo po krótce opiszę Wam trasę: na rynek trafiamy idąc w kierunku widocznej z daleka charakterystycznej wieży ratusza, tutaj rozglądamy się za najbardziej krzywą wieżą w Polsce. Z kolei tuż za nią skręcamy w lewo, aby przejść między wieżą a terenem kościoła, i jesteśmy na ulicy Krzywej. Teraz jeszcze 50 metrów wzdłuż tej ulicy (zwracając uwagę, że nie bez powodu zyskała ona swą nazwę) i stoimy przed wejściem do Izby Pamiątek Regionalnych. Teraz jeszcze zakup biletu za złotówkę, i wrota laboratorium Frankensteina otwierają się przed nami na oścież.
Trzeba przyznać, że trochę skromne to labolatorium, powiedziałbym wręcz, że to labolatorium zubożałego alchemika a nie wielka pracownia szalonego naukowca próbującego okiełznać pioruny. Jedna większa izba, nic więcej. Z jednej strony pomieszczenie alchemika ze szklanymi kolbami i aortami, na wprost – łoże operacyjne z ludzkimi komponentami niezbędnymi do uszycia nowego człowieka, z prawej – gabinet, w którym za stolikiem siedzi nasz Frankenstein. Choć izdebka jest mała, a rekwizytów zbyt wielu nie ma, to punktowe oświetlenie o odpowiednich kolorach nadaje temu miejscu odrobinę tajemniczości. Dodajmy, że w ramach corocznych ząbkowickich Spotkań z Frankensteinem, cały budynek Izby Pamiątek Regionalnych zajmowany jest przez zjawy, duchy i inne potwory (oczywiście włącznie z samym Frankensteinem) . Ta atrakcja czeka nas już w tą sobotę wieczorem.
Informacje praktyczne:
Adres: ul. Krzywa 1, Ząbkowice Śląskie,
godziny otwarcia: wtorek-sobota: 9-16, w sezonie (1.05-30.09) także w niedzielę, g. 11-17,  
bilety: 1zł

Aby dopełnić frankensteinowskiego klimatu, warto przejść jeszcze kawałek dalej ulicą Krzywą do pobliskich ruin zamku. Niestety, na dziedzińce (a właściwie do dawnych wnętrz) wejść się nie da z powodu trwającego tam obecnie remontu, warto jednak obejść go wokół. Z pewnością po wizycie w Laboratorium wieczorny spacer wokół zamku obfitował będzie w nieprzewidziane atrakcje, a stracha napędzać wam będzie zarówno każdy zacieniony zakamarek zamkowy, jak i tajemnicze odgłosy dające się słyszeć z każdej strony. Tylko nie pomylcie go z ruinami pobliskiego opuszczonego kościoła, bo tam podobno straszy jeszcze bardziej...


Park (opóźnionej) rozrywki w Kudowie

Niestety, nie wszystkie atrakcje dziecięce Gór Stołowych dają się opisać pozytywnie. Przykładem negatywnym okazał się park rozrywki przy ul. Słonecznej w Kudowie. Mały park, w zasadzie większy plac pomiędzy budynkami, na których szkraby mogą bawić się na bungee, mini-gokartach (napęd nożny), trampolinie, żyroskopie no i park linowy. Choć poprzedniego dnia park zrobił na Małym Turyście wrażenie, to drugiego dnia było gorzej. Aby na koniec miał on jeszcze ostatnią atrakcję, postanowiliśmy odczekać godzinę po śniadaniu. Spacer po parku zdrojowym trochę się przedłużył, więc na miejscu byliśmy 20 minut po rzekomym otwarciu parku. Nie powiem, park był „otwarty” – pani z obsługi nie domknęła za sobą furtki, więc wejść „można było”. Niestety, atrakcje wciąż jeszcze nie rozłożone i choć nas z parku nie wygoniono... to rozstawiająca dopiero pani zauważyła wtedy, jak to nieroztropnie się zachowała i furtkę domknęła, aby następni klienci nie wpadli na równie uciążliwy pomysł jak my (czyli wejście do środka i czekanie na ławeczce). Choć pani z obsługi dzielnie walczyła z rozstawianiem, to zaczęła od atrakcji, które Małego Turystę zupełnie nie interesowały. Po jakichś 20-30 minutach wpadła nawet na pomysł spytania, na które atrakcje czekamy – niestety, chyba odpowiedzieliśmy nie po jej myśli, bo wróciła do rozstawiania tego, co jej pasowało. Jedynie dowiedzieliśmy się, że z parku linowego musimy zrezygnować, bo otwarty zostanie w ogóle po 12-ej (zapewne też z opóźnieniem). Obawialiśmy się jednak ją poganiać, bo nie daj Boże złośliwie nie dokręci np. śrub w żyroskopie – owszem, prokurator pewnie by ją ukarał gdyby coś się stało, jednak żadne to pocieszenie. Pierwszą atrakcję udało się zaliczyć przed godziną 11-tą, na drugą trzeba było jeszcze czekać. Ostatecznie Mały Turysta wyszedł zadowolony, jednak niesmak pozostał. Pomyśleć można, że widać jesteśmy jakimiś pomylonymi turystami, którzy przychodzą tak wcześnie rano – jednak to nie ja ustaliłem godzinę otwarcia na 10-tą i rozwieszałem plakaty informujące o tym. Dodać muszę, że czekając widzieliśmy też wielu opiekunów z dziećmi, którzy co prawda chcieli wejść, ale musieli zrezygnować z powodu niegotowości urządzeń, więc chyba jednak klient z dzieckiem skorym do zabawy o godzinie 10-tej chyba nie jest jakąś większą anomalią.

sobota, 18 sierpnia 2012

Zamek Grodno - detale...

Choć z przerwami, chciałbym wrócić do wycieczki do zamku Grodno, najstarszego (zabytkowego w końcu) przykładu sgrafitti, sztuki obecnie przez wielu nazywanych wandalizmem... oby jednak jak najwięcej było tak pięknego "wandalizmu" jak na zamku Grodno...
Zamek Grodno - piękne detale


Zamek Grodno - piękne detale
Moja ulubiona kompozycja z detali zamku Grodno

Zamek Grodno - piękne detale


Zamek Grodno - piękne detale


Zamek Grodno - piękne detale

A już wkrótce relacje z wakacji w Górach Stołowych...

sobota, 11 sierpnia 2012

Ramadanowe wspomnienia z Kłodzka

Głodnego nakarmić, spragnionego napoić, jak nakazują katolickie uczynki miłosierdzia.  I choć po Dniach Twierdzy Kłodzkiej nie było problemów z zakupem tradycyjnej festynowej strawy (w postaci zimnej, smażonej kiełbaski), to już przy szukaniu stolika aby się posilił raczej nie dane było mi zaznać staropolskiej gościnności. Cóż więc pozostało, jak nie zjeść posiłku na kamiennym podłożu twierdzy…
I wtedy przypomniały mi się wspomnienia z Maroka. Traf chciał, że podobnie jak teraz, trwał tam Ramadan – traf o tyle dziwny,  że akurat w tym roku został on ogłoszony z dużym wyprzedzeniem w stosunku do lat poprzednich. Było to na zorganizowanej wycieczce gdzie tak się trafiło, że wszyscy oprócz mnie mieli wykupione obiadokolacje. Ale przecież co to za poznawanie uroków obcego kraju bez poznawania jego charakterystycznych smaków? Ja wolałem popróbować lokalnej kuchni, nie dostosowywanej do żołądków europejskich turystów.
Tak się trafiło, że w jednej z miejscowości „noclegowych” nie było żadnej, dosłownie ŻADNEJ restauracji, baru. Jedynie przy boisku jakiś człowiek rozstawił swojego grilla. Za pewne liczył na to, że po 17-tej, „kiedy Allach już nie widzi” zgłodniali sportowcy dadzą mu dobry zarobek. Choć do „końca dnia” zostało tylko pół godziny, wszystko jeszcze było surowe, więc z grupą znajomych postanowiliśmy pójść poszukać kulinarnego szczęścia kawałek dalej, jednak nic nie dało się znaleźć. Pilnując się, aby do grillowego kupca koniecznie wrócić przed 17-tą (zanim dopadną go Muzułmanie, kto był w krajach arabskich w czasie Ramadanu wie, jak ciężko kupić cokolwiek do zjedzenia między 17-tą i 20-tą), przeszliśmy kawałek wioski szukając jakiejś alternatywy. Malutki grill okazał się jedyną jadłodajnią tamtej miejscowości, więc zamówiłem jakąś rybę. Znajomi się nie odważyli, bo wiadomo, afrykańskie choroby, „zemsta Faraonów” i inne takie, a po co mają ryzykować, skoro w hotelu czekać na nich będzie kolacja. Nie było wokół stolików, nie było sztućców, na szczęście był chociaż papierowy talerzyk do tej ryby. Cóż mi pozostało innego, niż usiąść na chodniku, ułożyć swoje jadło  na jakimś murku i spożyć rybę palcami? Po chwili ktoś się odezwał, że jednak mi zazdrości, że to prawie tak „po jezusowemu”, bo przecież ryba, bo przecież „na ziemi”, bo przecież palcami – a nie „cywilizacyjnie” czyli tak jak jada się dzisiaj Oczywiście nie było mowy aby poszedł w me ślady, nie było też mowy o dokupieniu drugiej rybki dla mnie - bo w międzyczasie magiczna godzina 17-ta minęła i piłkarze dopadli "sprzedawcę kiełbasek" i momentalnie wykupili wszystkie przygotowane już potrawy. Tak więc z na wpół pustym żołądkiem pozostało mi pójść spać, aby dotrwać do następnego poranka (a więc i następnego śniadania).
Choć to kiełbaska a nie ryba, choć tym razem podane na plastikowym talerzyku a do ręki dostałem sztućce, za to nawet nie było murka, aby postawić na nim to jadło – to pewne podobieństwo daje się zauważyć. I tylko szkoda, że ze wspaniałej inscenizacji bitwy w ramach Dni Twierdzy Kłodzkiej nic napisać nie mogę, bo jakaś niewyjaśniona siła (zapewne wrocławskie duchy i upiory, o których miałem napisać na innym blogu) zniszczyła mi kartę ze świeżo zrobionymi zdjęciami, nie tylko z tego wydarzenia.

sobota, 4 sierpnia 2012

Wspomnienia zakmnięte na dziedzińcach

Zamek Grodno, brama wjazdowa
Zamek Grodno… kolejna sentymentalna podróż do miejsca odwiedzonego dawno temu i zweryfikowanie wspomnień z rzeczywistością. Co pamiętałem PRZED wyjazdem? Charakterystyczne kolorowe  sgrafitii na bramie wejściowej, sąd pod lipą… i coś jeszcze, coś ważnego, choć nie pamiętałem co.
Trzeba przyznać, że samodzielny dojazd skutecznie uczy geografii danego terenu. Z wypadu na Wielką Sowę pamiętałem powrót z GPS-em przez malownicze kręte drogi i wielką tamę. Szukając dojazdu do Zagórza Śląskiego zobaczyłem na mapie, że przecież ten zamek leży nad tym samym zalewem, a do tamy jest całkiem blisko. Tak więc nic tylko wsiąść w auto i upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
Zamek Grodno, budynek bramny

Zamek Grodno, widok z dziedzińca głównego
na budynek bramny i zamek średniowieczny
Zaskoczyło podejście. Nie, żeby jakieś ciężkie, ale nie pamiętałem już, jak się do zamku dostałem, jedynie samą bramę. Podejście od strony Zagórza jakieś wymagające nie jest, nie jest to jednak (na szczęście) żaden bruk, asfalt czy inne utwardzone podłoże. Ot, szeroka droga dla piechurów, choć autem niestety też da się wjechać.
Niestety, bo przy zabytkowej bramie zaparkowało jakieś auto. Ot, najmniejsze możliwe, segment A chyba nawet… niestety, łajza zaparkowała tak beznadziejnie, że nie dawało się zrobić żadnego porządnego zdjęcia bez samochodu na nim. Brama piękna, dwa stojące tygrysy z rozwianą na wietrze czupryną robią niesamowite wrażenie.  Motyw często stosowany w heraldyce, wielkie koty trzymały na obrazach herb rodowy – tutaj miejsce herbu zajęła brama.  Lekkie odbicie od pradawnej sztampy – i nagle kiczowate na ówczesne czasy motywy nagle nabierają barw.
Zdobywanie zamku
Zamek Grodno, portal renesansowy
Oczywiście mówię o nowej, renesansowej części zamku, czyli pierwszej strefie zamku. Po przejściu przez bramę wchodzi się na dziedziniec, równie bogato zdobionymi. Tutaj jeszcze szczególniej zauważa się, że brama nie jest jedynie wpuszczona w mury, a stanowi część budynku obronnego, który dopiero na bokach przechodzi w klasyczne, wąskie mury obronne. Choć zdobycie bramy już samo w sobie wydaje się niesamowicie trudne, to wnętrze tego budynku jest chronione o wiele skuteczniej od uciążliwych najeźdźców. Po przedostaniu się na dziedziniec, należy przebyć całą jego szerokość, udać się kawałek schodami, aby wreszcie wstąpić na drewniany mostek. Pięćset szans na szybką śmierć dla ówczesnego napastnika… choć może bronić się byłoby lepiej w części średniowiecznej.
Wspomniałem o dziedzińcu. To właśnie tu stała sądowa lipa, pod którą skazywano (lub czasem uniewinniano) przestępców, ale także zwykłych mieszkańców. Miejsce, w którym mądry władca rozsądzał spory swych poddanych. Jednakże umieszczenie jej pod takim drzewem aż każe krzyczeć przegranym w procesie, że to lipa, a nie jaki sad poważny. Kto poczyta trochę więcej o lipach (a tych w tej okolicy naprawdę mnóstwo) dowie się o szkodliwym (dosłownie narkotycznym) wpływie kwiatów lipy na mózg człowieka…. Niektórzy nawet podważają istnienie Orszuli z Trenów Kochanowskiego sugerując, że córka to jedynie jakiś oniryczny majak autora zbyt dużo czasu odpoczywającego pod lipą. Czy równie szalone były wyroki lipnego sądu? Tego już dziś nikt nie sprawdzi.
Zamek Grodno, widok z wnętrza na zamknięty dziedziniec
Wspomniałem o części średniowiecznej. To właśnie to niedookreślone „coś” które tkwiło w mojej pamięci. Samo zwiedzanie nie przyniosło większych atrakcji, a jednak ciągle męczyło mnie to interesujące „coś”. Dopiero wyjrzenie przez okno rozjaśniło wątpliwości. To, co mnie nęciło to zamkowe dziedzińce z pradawną studnią (która oprócz niesamowitej głębokości ma też swoją wspaniałą legendę) niestety było niedostępne. Trwający remont sprawił, że dziedzińce zamku średniowiecznego nie były dostępne dla zwiedzających – a po części renesansowej to chyba największa atrakcja zamku, ale cóż.

Pora opuścić obronne mury...

No dobrze, zamek zdobyty aż po sam szczyt wieży, pora ruszać dalej. Prześwitujące przez liście światło słoneczne nadaje otoczeniu wspaniały zielony kolor. Droga powoli się zwęża, staje się bardziej kamienista, nierówna – jak na góry przystało. Po drodze spotykam liczne kilkuosobowe grupki letników znad pobliskiego zalewu. Zaznaczone na mapce punkty widokowe okazują się mało ciekawe, jedynie z jednego jest w miarę znośny widok na pobliski most na drugą stronę zalewu. Jednak ten lepiej wygląda z dołu, gdy do niego dojdziemy. Niestety, to most zamknięty, nieużywany, i sądząc po wysokości chaszczy nie został zamknięty nie tylko w tym roku, ale nawet nie w tej dekadzie czy nawet wieku.


Kolorowe mchy na tamie na Jeziorze Bystrzyckim
Dalej droga przestaje być tak ciekawa. Kempingi dla letników, szeroka nudna ceprostrada dla letników – słowem nic, co by zainteresowało prawdziwego turystę. Tama… w promieniach słońca nie robi tak wielkiego wrażenia jak wtedy, o wczesnym zmierzchu widziana od dołu, z krętej drogi. Choć spojrzenie w dół to jednak można wywołać zawroty głowy, bo woda choć z małego obszaru, za to spiętrzana jest do naprawdę dużej wysokości w stosunku do miejsca, w którym wypływa. Z kolei siąść nad zalewem na jednej z platform pomocniczych, na których zainstalowane są korby (a czasem i elektryczne silniki) do regulacji wysokości lustra wody – to jednak specyficzne uczucie, tak sobie siedzieć kilka metrów nad wodą i beztrosko machać nogami.
Potem powrót. Droga do zamku ta sama, choć w inną stronę więc wygląda oczywiście inaczej – ale raczej nie ma tu nad czym się rozpisywać. Wracając z zamku, odkrywam jakieś stare ruiny, i choć boję się obejść je wokół (w końcu teren ogrodzony) to przez wywaloną siatkę spokojnie można w miarę blisko podejść. Jeszcze dalej… urokliwa chatka, do połowy wkopana w ziemię, tuż przy samym dojściu do asfaltowej drogi. Doskonały dowód na to, że na wielokilometrowym spacerze piękna otaczającego nas świata należy szukać cały czas, że koniec spaceru następuje dopiero wtedy, gdy wsiadamy do auta – i jeśli nic nas nie pogania (deszcz, zimno, czas), to nie należy pędzić aż do samego końca. No, ale zdjęcia nie wklejam – w końcu już je znacie…