sobota, 4 sierpnia 2012

Wspomnienia zakmnięte na dziedzińcach

Zamek Grodno, brama wjazdowa
Zamek Grodno… kolejna sentymentalna podróż do miejsca odwiedzonego dawno temu i zweryfikowanie wspomnień z rzeczywistością. Co pamiętałem PRZED wyjazdem? Charakterystyczne kolorowe  sgrafitii na bramie wejściowej, sąd pod lipą… i coś jeszcze, coś ważnego, choć nie pamiętałem co.
Trzeba przyznać, że samodzielny dojazd skutecznie uczy geografii danego terenu. Z wypadu na Wielką Sowę pamiętałem powrót z GPS-em przez malownicze kręte drogi i wielką tamę. Szukając dojazdu do Zagórza Śląskiego zobaczyłem na mapie, że przecież ten zamek leży nad tym samym zalewem, a do tamy jest całkiem blisko. Tak więc nic tylko wsiąść w auto i upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
Zamek Grodno, budynek bramny

Zamek Grodno, widok z dziedzińca głównego
na budynek bramny i zamek średniowieczny
Zaskoczyło podejście. Nie, żeby jakieś ciężkie, ale nie pamiętałem już, jak się do zamku dostałem, jedynie samą bramę. Podejście od strony Zagórza jakieś wymagające nie jest, nie jest to jednak (na szczęście) żaden bruk, asfalt czy inne utwardzone podłoże. Ot, szeroka droga dla piechurów, choć autem niestety też da się wjechać.
Niestety, bo przy zabytkowej bramie zaparkowało jakieś auto. Ot, najmniejsze możliwe, segment A chyba nawet… niestety, łajza zaparkowała tak beznadziejnie, że nie dawało się zrobić żadnego porządnego zdjęcia bez samochodu na nim. Brama piękna, dwa stojące tygrysy z rozwianą na wietrze czupryną robią niesamowite wrażenie.  Motyw często stosowany w heraldyce, wielkie koty trzymały na obrazach herb rodowy – tutaj miejsce herbu zajęła brama.  Lekkie odbicie od pradawnej sztampy – i nagle kiczowate na ówczesne czasy motywy nagle nabierają barw.
Zdobywanie zamku
Zamek Grodno, portal renesansowy
Oczywiście mówię o nowej, renesansowej części zamku, czyli pierwszej strefie zamku. Po przejściu przez bramę wchodzi się na dziedziniec, równie bogato zdobionymi. Tutaj jeszcze szczególniej zauważa się, że brama nie jest jedynie wpuszczona w mury, a stanowi część budynku obronnego, który dopiero na bokach przechodzi w klasyczne, wąskie mury obronne. Choć zdobycie bramy już samo w sobie wydaje się niesamowicie trudne, to wnętrze tego budynku jest chronione o wiele skuteczniej od uciążliwych najeźdźców. Po przedostaniu się na dziedziniec, należy przebyć całą jego szerokość, udać się kawałek schodami, aby wreszcie wstąpić na drewniany mostek. Pięćset szans na szybką śmierć dla ówczesnego napastnika… choć może bronić się byłoby lepiej w części średniowiecznej.
Wspomniałem o dziedzińcu. To właśnie tu stała sądowa lipa, pod którą skazywano (lub czasem uniewinniano) przestępców, ale także zwykłych mieszkańców. Miejsce, w którym mądry władca rozsądzał spory swych poddanych. Jednakże umieszczenie jej pod takim drzewem aż każe krzyczeć przegranym w procesie, że to lipa, a nie jaki sad poważny. Kto poczyta trochę więcej o lipach (a tych w tej okolicy naprawdę mnóstwo) dowie się o szkodliwym (dosłownie narkotycznym) wpływie kwiatów lipy na mózg człowieka…. Niektórzy nawet podważają istnienie Orszuli z Trenów Kochanowskiego sugerując, że córka to jedynie jakiś oniryczny majak autora zbyt dużo czasu odpoczywającego pod lipą. Czy równie szalone były wyroki lipnego sądu? Tego już dziś nikt nie sprawdzi.
Zamek Grodno, widok z wnętrza na zamknięty dziedziniec
Wspomniałem o części średniowiecznej. To właśnie to niedookreślone „coś” które tkwiło w mojej pamięci. Samo zwiedzanie nie przyniosło większych atrakcji, a jednak ciągle męczyło mnie to interesujące „coś”. Dopiero wyjrzenie przez okno rozjaśniło wątpliwości. To, co mnie nęciło to zamkowe dziedzińce z pradawną studnią (która oprócz niesamowitej głębokości ma też swoją wspaniałą legendę) niestety było niedostępne. Trwający remont sprawił, że dziedzińce zamku średniowiecznego nie były dostępne dla zwiedzających – a po części renesansowej to chyba największa atrakcja zamku, ale cóż.

Pora opuścić obronne mury...

No dobrze, zamek zdobyty aż po sam szczyt wieży, pora ruszać dalej. Prześwitujące przez liście światło słoneczne nadaje otoczeniu wspaniały zielony kolor. Droga powoli się zwęża, staje się bardziej kamienista, nierówna – jak na góry przystało. Po drodze spotykam liczne kilkuosobowe grupki letników znad pobliskiego zalewu. Zaznaczone na mapce punkty widokowe okazują się mało ciekawe, jedynie z jednego jest w miarę znośny widok na pobliski most na drugą stronę zalewu. Jednak ten lepiej wygląda z dołu, gdy do niego dojdziemy. Niestety, to most zamknięty, nieużywany, i sądząc po wysokości chaszczy nie został zamknięty nie tylko w tym roku, ale nawet nie w tej dekadzie czy nawet wieku.


Kolorowe mchy na tamie na Jeziorze Bystrzyckim
Dalej droga przestaje być tak ciekawa. Kempingi dla letników, szeroka nudna ceprostrada dla letników – słowem nic, co by zainteresowało prawdziwego turystę. Tama… w promieniach słońca nie robi tak wielkiego wrażenia jak wtedy, o wczesnym zmierzchu widziana od dołu, z krętej drogi. Choć spojrzenie w dół to jednak można wywołać zawroty głowy, bo woda choć z małego obszaru, za to spiętrzana jest do naprawdę dużej wysokości w stosunku do miejsca, w którym wypływa. Z kolei siąść nad zalewem na jednej z platform pomocniczych, na których zainstalowane są korby (a czasem i elektryczne silniki) do regulacji wysokości lustra wody – to jednak specyficzne uczucie, tak sobie siedzieć kilka metrów nad wodą i beztrosko machać nogami.
Potem powrót. Droga do zamku ta sama, choć w inną stronę więc wygląda oczywiście inaczej – ale raczej nie ma tu nad czym się rozpisywać. Wracając z zamku, odkrywam jakieś stare ruiny, i choć boję się obejść je wokół (w końcu teren ogrodzony) to przez wywaloną siatkę spokojnie można w miarę blisko podejść. Jeszcze dalej… urokliwa chatka, do połowy wkopana w ziemię, tuż przy samym dojściu do asfaltowej drogi. Doskonały dowód na to, że na wielokilometrowym spacerze piękna otaczającego nas świata należy szukać cały czas, że koniec spaceru następuje dopiero wtedy, gdy wsiadamy do auta – i jeśli nic nas nie pogania (deszcz, zimno, czas), to nie należy pędzić aż do samego końca. No, ale zdjęcia nie wklejam – w końcu już je znacie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz