czwartek, 8 sierpnia 2013

Wielka Sowa - podejście letnie

Wielka Sowa od zawsze kojarzyła mi się ze śniegiem... kto widział zimowe zdjęcia wieży widokowej, wie o co mi chodzi. Czy udało mi się ją zdobyć do tej pory latem? Ostatecznie już nie pamiętam, za to niezdobyta pół roku temu droga od strony Rościszowa kusiła. Ostatnie podejście nie wyszło z powodu grubej warstwy śniegu, więc może to pretekst, aby latem spróbować właśnie od tej strony?
No cóż, Rościszów nie wygląda już tak pięknie latem. Kolorowa ruderka chowa się w cieniu, samotne drzewo na krawędzi skały przestało być samotne i ginie w oceanie zieleni, o dwupiętrowych soplach lodu można pomarzyć w ten gorący czas... zwiedzanie wioski startowej ograniczyło się do przejechania samochodem i odnalezienia miejsca parkingowego. Tak więc na skraju Rościszowa, tuż przed Lasocinem rozpocząłem swoją wędrówkę. 



Tak, jak zazwyczaj moje wędrówki odbywam w samotności i sporadycznie spotykam jakiegokolwiek turystę, tak tym razem początek drogi stanowił istną odmianę. Choć droga sama w sobie mało popularna chyba i mało wydeptana, to już na wstępie spotykam gromadkę drwali powiększających polanę przed Lasocinem, potem jakąś rodzinę na szlaku, zagubionych turystów pod starą jodłą, nie wiedzących gdzie iść... tak więc szybko mija czas na zielonym, a później niebieskim szlaku gdzieś tak do Młyniska, gdzie utkwiłem ostatnio. Trasa już nie wygląda tak pięknie jak zimą, choć już kawałek za starą jodłą odkrywa swoją prawdziwą naturę. Od kiedy niebieski szlak zostaje porzucony przez towarzyszące mu szlaki żółty i zielony, środkiem drogi wije się wydrążony wodny potoczek. Tak, tak, to pierwsze zapowiedzi czekającej nas stromości, bo woda oczywiście wybiera sobie najkrótszą drogę w dół – czyli najbardziej stromą. Tak więc zadyszka raz po raz daje o sobie znać, upał wzmagany jest gorącem spalanych kalorii a gdy wychodzę na odsłoniętą polankę są chmury chroniące przed słońcem. Jednak całej jej nie udaje przejść się w cieniu, już pod koniec zaczyna świecić słońce, jednak jestem już na tyle blisko granicy lasu, że nie zdąży mocno nagrzać ciała. 



Co do samej drogi – skalne kamienie już dawno uderzają pod starymi podeszwami traperów, a droga wygląda jak na typową górską drogę przystało. Choć chwilowe wyrównania terenu dają na złapanie oddechu na polanie, to kolejne strome podejścia zmuszają do kilkuminutowego postoju. Potem już jednak wychodzę na szczyt, choć jak zwykle mam to w zwyczaju, trafiam od tyłu na płot, który miał nakłaniać turystów do niewchodzenia tam, skąd przyszedłem. 


Wielka Sowa równa się tłumy
Oczywiście na Wielkiej Sowie zawsze są ludzie, tym razem działa nawet sklepik o wyborze ciastek na drogę większym niż sklepik w wiosce (w kwestii czekolad wybór był nawet podobny, ale czekolada na takie upały to oczywiście nie jest dobry pomysł). Krótka rozmowa ze sprzedawcą, potem trochę dłuższa z kilkoma turystami grillującymi przy ognisku która zaowocowała ich do odwiedzenia Wielkiej Sowy zimą, kiedy dopiero pokazuje swoje piękno, krótka sesja zdjęciowa (ilość kierunkowskazów na jednym słupku imponuje), i szybkie zejście do schroniska Sowa. O czym opowiadać po drodze – no cóż, nie bardzo jest o czym, wszystkie cudowne miejsca które znam z zimy wyglądają teraz... tak normalnie-górsko, znaczy pięknie, ale nie cudownie, więc o czym pisać? Nostalgia każe sobie przypomnieć czasy zimowe, i to nie tylko z powodu upałów. Chyba jedynym miejsce które zyskuje nowego uroku jest polana krótko przed schroniskiem Sowa, na której można walnąć się plackiem i zapomnieć o otaczającym świecie... 






Butelkowe kolory

Ja jednak szybkim krokiem zmierzam do Sowy, gdzie czeka na mnie posiłek i cukierkowo słodka i landrynkowo czerwona oranżada rodem z PRL-u. Na posiłek trzeba jednak poczekać, więc uważnie rozglądam się po sali kominkowej. Urocza rysunkowa mapa „100 atrakcji Gór Sowich” zaczyna już niestety świecić białymi plamami wytartymi przez palce turystów, za to sala kominkowa dopiero w środku letniego dnia nabiera przytulnej jasności i przestaje być pomieszczeniem mrocznym. Z pewnością przytulnego mentalnego ciepła dodałby jeszcze ogień w kominku, ale równocześnie podgrzałby temperaturę w sali do naprawdę nieznośnej. Za to z pewnością w tym świetle łatwiej zauważyć kolekcję żelazek z duszą i kolorowych butelek na parapetach okienek dających wgląd do drugiej, zamkniętej salki.

Potęga wiurbexu

Skrzyżowanie szlaków przy Sowie to na pierwszy rzut oka kolejne miejsce które latem traci na uroku w stosunku do zimy. Ciężkie terenowe samochody nie wyzierają już ledwo-ledwo reflektorami spod śniegowej czapy, do rąk nie łasi się wymarznięty kot dla którego każde głaskanie jest próbą skradzenia brakującego ciepła przechodniom... za to dopiero letnia trawa pobliskiej łąki sprawia, że odkrywam stare pomieszczenia dawnego schroniska. Lekko poniżej, przy drodze którą nie idzie żaden szlak (a na tym skrzyżowaniu jest to raczej ewenementem), w dali dostrzegam trochę większą bryłę dawnego budynku schroniska i mniejszą porzuconą chatę góralską z podwójnie spadziowym dachem. No cóż, chyba czułem że w konkursie na Dolnośląski Blog Roku podkreślony będzie temat wi-urbexu, więc i tym razem przyciągnęła mnie ta chata. Pozornie zamknięta z każdej strony, jednak gdy obejdzie się ją z tej najmniej widocznej z każdej drogi strony – to pod zwalonym dachem wielkim otworem pojawia się brak ściany zapraszający do eksploracji starych pomieszczeń. No cóż, środek dnia to chyba nie pora, aby bawić się światłem przebijającym się przez zabite okiennice, ale górne pomieszczenia zdecydowanie niosą ze sobą ogromny potencjał zdjęciowy, i tylko ta drabinka trochę zbyt straszna, aby próbować wchodzić na górę bez żadnej asekurującej osoby. Ale i z drabiny można zrobić już świetne zdjęcie, czego nie omieszkałem uczynić...


Magia powietrza i wody

Potem już szybki powrót do żółtego szlaku i prawie tak płaską jak na równinach żwawo podążam do przodu. Szeroka, płaska droga raczej nie wymaga wysiłku, więc podświadomie podążam tak żwawym krokiem, że nawet nie zwracam uwagi na okolicę. Jednak do mego nosa dociera zapach... trzeba zwolnić i poczuć to niepowtarzalne piękno. Wycinka lasu sprawiła, że na krótkim odcinku powietrze wypełniło się specyficzną mieszaniną zapachu żywicy z lekką domieszką mokrego drewna. Tak, zapach pleśniejącego którego miałem dość pracując w Barlinku i przechodząc codziennie koło suszarni drewna, tutaj dodaje żywicy specyficznego posmaku, zupełnie upiększając efekt końcowy. I tak jak żywicę możecie sobie zebrać patyczkiem z naciętej/okaleczonej sosny i upajać się tym zapachem, tak aby zasłużyć na poznanie tego zapachu, przejść będziecie musieli tysiące kilometrów poprzez lasy, a i szczęście mieć, żeby kiedyś utrafić we właściwy dzień i właściwe miejsce – bo z pewnością dzień przed czy dzień proporcja zapachów nie byłaby tak doskonała. Krótka rozmowa z drwalami upewnia mnie, że nie wytną za dużo drzew (żartobliwa uwaga, że mają sprawdzać, czy leśnik nie pooznaczał za dużo drzew przyjęta została z uśmiechem) i ze stoickim spokojem mogę iść dalej. 


I taką wodą być,
co nawilży twoje wargi,
uwolni kąciki ust, gdy przyłożysz je do szklanki[...]
A kiedy z nieba poleje się żar, poczęstuje chłodem.
Happysad, I taką wodą być


Gdzieś przed kolejnym skrzyżowaniem szlaków natykam się na wodopój. Strumyk w górach to żadna atrakcja, co chwila jakiś przecina drogę. Drewniane „rynienki” przecinające drogę zapobiegające jej rozmyciu też nie powinny chyba nikogo dziwić, jednak cała konstrukcja drewnianej rynienki-źródełka to naprawdę oryginalna odmiana. Gdy próbuję znaleźć najciekawszą perspektywę do zrobienia zdjęcia tego cuda, znów natykam się na moich drwali – tym razem to oni w drodze mijają mnie. Widząc moje zainteresowanie tym obiektem, wspominają, że to podobno najlepsza woda w okolicy. Lekko brunatny kolor wody sugerować mógłby wysokie stężenie żelaza, a tym samym metaliczny smak... rozczarowany rozpoznaję jednak raczej lekko mułkowaty posmak. Dopiero kilka minut poznaję prawdziwą magię tej wody... nie dość, że woda ta bardzo skutecznie gasi pragnienie na dłuższy czas, to jeszcze w przeciwieństwie do soków czy coli, delikatny, jakże przyjemny posmak pozostaje w ustach jeszcze przez długi czas... 




















Drogi wszelakie, czyli powrót

Potem już dalej powrót żółtym szlakiem. Droga kilkukrotnie zmienia swój charakter, od szerokiej ceprostrady, poprzez skrytą bujną zielenią ziemią mającą skłonności do bycia błotem w niższych koleinach, czy poprzez mieszankę ziemno-skalną, z której każdy deszcz tworzy, a następnie wypłukuje urodzajne błoto, pozostawiając jedynie leżące tu od setek lat skaliste kamulce... poprzez takie urozmaicenie „standardnych górskich dróg” pozostaje przejść, aby znowu odnaleźć się koło Młyniska, miejsca, które stało się końcem mojej ostatniej zimowej wędrówki... a potem już powrót koło starej jodły. I tylko się cieszę, że tym razem nie zdecydowałem się na szybki powrót skrótem omijającym zabytkowe drzewo, inaczej ominąłbym jakże ciekawą kępkę rudordzawych mchów, które stały się tematem kolejnej fotograficznej sesji, której efektami będę się z wami po trochu dzielił.



5 komentarzy:

  1. Bardzo interesujący opis.
    Na Wielkiej Sowie nie byłam już z kilka miesięcy, niestety, w ostatnim roku rzadko byłam w górach w ogóle, a teraz te upały...
    Poczekam do jesieni.
    Na WS warto iść wtedy, kiedy nie ma tam tłumów, czyli w tzw. brzydka pogodę:)Najbardziej lubię zimą.

    OdpowiedzUsuń
  2. No, pogoda była brzydka, upały niemiłosierne, ale pojawiały się szare chmurki które przynosiły zbawienie :)
    A na poważnie, choć to niedziela, nie było źle, skoro to tylko na szczycie, to póki nie jest tak ciasno jak na japońskim basenie, to da się przeżyć. Na otoku wieży widokowej z 5 osób, w schronisku zanim zdążyłem zjeść obiad i wypić dwie klasyczne, prlowskie czerwone oranżady, to ledwo jedna 3-osobowa grupka się napatoczyła...
    No cóż, latem naprawdę odnaleźć tą tajemniczą deszczułkę-źródełko, ale mimo tego, śnieg dodaje Górom Sowim +500% do atrakcyjności :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawa relacja, również zastanawiam się nad wybraniem na Wielką Sowę, kto wie może zimą :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciekawe i fajne ujęcia!:)

    OdpowiedzUsuń
  5. bardzo fajny blog !

    zapraszam też tu: http://razem-w-gory.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń