sobota, 12 listopada 2011

W poszukiwaniu cygańskiego krzyża


W sobotę byłem w Zamku na prezentacji związanej z Romami. Miało być tak pięknie, miało być tak cudnie, a wyszło... tak jak wyszło. Niestety, większość to prezentacje dumnych Mądrych Głów, które chciały pokazać tylko, jak bardzo są mądre. Potem te same Mądre Głowy, już jako Działacze, próbowali pokazać jak to oni dużo robią dla społeczeństwa Romów – szkoda tylko, że to głównie oni opisywali pozytywy tych działań a stosunkowo mało dawali powiedzieć przedstawicielce wędrowniczego społeczeństwa. No cóż, Działacze tak mają, oni zawsze muszą się wykazać... pozytywnie ocenić mogę jedynie prezentację o Papuszy. Jedynie w słowach jej autora słychać było prawdziwą fascynację i miłość do cygańskiej kultury...
Następnego dnia z rana (jak to zwykle w niedzielę) wybrać trzeba było cel kolejnej wędrówki. Choć byłby to trzeci z kolei wyjazd w tą samą okolicę, to jednak padło znów na Wzgórza Strzelińskie. W końcu ostatnim razem nie udało się odnaleźć Cygańskiego Krzyża, a przecież prezentacja dzień wcześniej to mógł być jakiś znak.

Poszukiwania czas zacząć
Wędrówkę rozpoczynam w Krzywinie. Tu wita mnie przepiękny widok, taki, dla których człowiek wędruje. Przy podniszczonej ruderze budynku złoci się w słońcu jesienne drzewo. To nie tylko magia tego miejsca, ale i momentu kiedy tam trafiłem – bo przecież w dużym stopniu piękno polegało na odpowiednim podświetleniu liści.
Podobnie jak ostatnio w Gębczycach, tak i Krzywinie znajduję ciekawy folwark. Znaczy się, zupełnie typowy i nieciekawy dla mieszkańców regionu kopalni granitowych, jednak chyba dosyć rzadki w skali krajowej. Z pewnością przewodnik turystyczny znalazłby nawet odpowiednią nazwę dla tego stylu architektonicznego. Ja tam wolę oczyma chłonąć piękno i klimat tych budynków, w szczególności arkadowych podpór starej zdaje się stajni. Po krótkim buszowaniu po okolicy, ruszam w drogę.

Wokół otacza mnie jesień. Zza krzaka głogu, za polem, pięknie mienią się żółciami brzózki. Tylko zwiększona widoczność psuje efekt zdjęcia, sprawiając że kolory stają się bardziej blade. Po drodze uwagę przykuwa „pszczele blokowisko” czyli grupa 20-30 kolorowych uli. Kawałek dalej, po wejściu do lasu mijam leśne miejsce odpoczynku, a potem tajemniczy dom. Tam właśnie udaje się znaleźć żółty szlak. Tak, to ten sam, którego szukałem ostatnio. I tym razem nie wiadomo kiedy znów się z nim rozmijam. Więc trochę na czuja idę przed siebie – jednak gdy droga zaczyna schodzić w dół, umysł nachodzą wątpliwości. No cóż, chyba pora odbić bardziej na południe, bo w końcu Gromnik jest tu najwyższym szczytem. Na szczęście las nie jest tu zbyt gęsty i spokojnie daje się przejść między drzewami. Kilka minut drogi i na szczęście szlak udaje się odnaleźć. Stąd jeszcze kawałek i zauważam charakterystyczną wieżę na Gromniku. Wydawałoby się, że to już tuż, tuż – ale okazuje się, że szlak dosyć mocno okrąża sam szczyt, aby wreszcie na szczytową polanę wpuścić nas od strony sceny.



Pierwsze trudności, czyli czy idę we właściwą stronę?
Krótki odpoczynek i czerwonym szlakiem w dół. No cóż, kierunek trasy zdecydowanie wybrałem odwrotny niż powinienem – bardzo strome zbocze obsypane liśćmi kryjącymi zdradliwe orzeszki buczyny stanowi nie lada wyzwanie. Dobrze, że dziś nie padało, choć i tak zejście jest karkołomne i momentami przypomina bardziej zjazd po piarżysku. Najskuteczniejszą metodą okazuje się „od drzewa do drzewa”, na których wyhamować można cały pęd i powrócić do pozycji pionowej. Oczywiście w sposób kontrolowany!!! I wydawałoby się, że koniec zejścia już bliski, a widoczna ubita droga to także czerwony szlak – jakże mylne podejrzenia. Ten prowadzi dalej w dół, choć droga już powoli się wypłaszcza. I znów „płonący krzak”, czyli niskie drzewko które dzięki odpowiedniemu oświetleniu rozpala pożar w pożądającym jesiennego piękna oku. Niestety, stromizna zbocza znacząco utrudnia przyjęcie odpowiedniej do zdjęcia perspektywy i z poświęcenia trzeba się aż położyć na ziemi.



Tak jak w górach stołowych
Kawałek dalej kolejna atrakcja. W lesistym krajobrazie nagle nietypowa odmiana – wśród drzew wyrastają dwie wysokie (5m?) skałki. Jak podsumował napotkany rowerzysta – prawie jak w Górach Stołowych. I choć figura mają o wiele ostrzejsze krawędzie, to pewne podobieństwo daje się zauważyć.
Dalej... powódź na rozdrożu. Choć pozornie skrzyżowanie wygląda na tylko płytko zalane wodą, to kolejny krok pokazuje, że życie wcale nie jest takie piękno – a woda z błotem sięgnęła nawet spodni. Na szczęście butów z góry nie zalało, z boków są wystarczająco nieprzemakalne na krótką kąpiel. Choć z jednej strony nachylenie zbocza i pobliski strumyk sugerują, że woda powinna pięknie spływać w dół, to jednak trzeba przyznać, że wyjeżdżona przez ciągniki odpowiedzialne za wycinkę drzew znacząco zmienia ten układ. Tak więc trzeba się lekko wycofać i obejść skrzyżowanie lekko lasem.



Od słowa do słowa narasta rozmowa
Dosłownie kilka metrów dalej spotykam kolejnego turystę. Początkowa rozmowa o kierunkach podróży przechodzi w rozważania na temat map, po pewnym czasie okazuje się, że trafiłem, choć na emerytowanego już, to kolegę po fachu. Najważniejsze jednak, że gdzieś pomiędzy słowami zauważone zostały dwie ważne informacje: jedna o pobliskim, poniemieckim krzyżu otoczonym czterema żywotnikami, i o tym którego szukam, cygańskim, który podobno skrywa się gdzieś niby blisko drogi, ale przypadkowo wypatrzeć go nie łatwo. Dalszą drogę wędruję już więc uważnie, niejednokrotnie odbijając lekko w mijane dróżki. „Gdzieś po lewej stronie, już za dwoma zakrętami w prawo”. Ech, już teraz żałuję, że nie dopytałem o jakieś inne szczegóły – wśród jakich drzew, itp. Gdy do czerwonego szlaku dołączam żółty psotnik, tracę wszelką nadzieję – a mimo to się wciąż rozglądam. I te poszukiwania zostały nagrodzone – kilkadziesiąt metrów przed kolejnym rozstajem kilka metrów od drogi wypatruję w lesie ławeczkę. Tak, o niej wspominał rowerzysta... trzeba przyznać, że to istotny punkt charakterystyczny poszukiwań, bo samego krzyża z drogi jeszcze raczej nie widać. Dla tych, którzy będą szukać, ułatwię walkę z terenem – krzyża szukać należy krótki kawałek przed tym, gdy szlak żółty znów odbija od czerwonego (patrząc od strony Gromnika, bo idąc od Strzelina krzyż znajdziemy kilkadziesiąt metrów po dojściu do szlaku żółtego).

Krótka sesja zdjęciowa, i teraz to już pośpiech. Do Krzywiny można było odbić już przy poniemieckim krzyżu, czego nie zrobiłem, i teraz powoli obawiam się czy zdążę wrócić przed zmrokiem. Trudno oszacować pozostałą drogę na mapie, która nie przewiduje nawet zejścia się szlaku żółtego z czerwonym na odcinku. Choć targają mnie pewne wątpliwości czy nie przeszedłem już Skrzyżowania pod Dębami (i rozważania co zrobię jeśli jednak) to pewne punkty charakterystyczne utwierdzają, że idę wciąż tym samym odcinkiem, który ostatnio i nie zapędziłem się za daleko. Pierwszy to ambona dla myśliwych polujących na turystów, drugi – charakterystyczna tabliczka pokazująca gdzie znajduje się pole (choć niestety nie cała góra) barwinków. I kawałek dalej właściwe skrzyżowanie – no tak, moje rozejście się szlaków kilka metrów przed to właśnie zdjęcie szlaków zrobione ostatnio.



Kto szlaki prostuje, ten w lesie nocuje
Teraz zielonym do punktu startu. Choć wokół wciąż kolorowo, to pośpiech i szarzejące już słońce sprawiają, że niespecjalnie podziwiam widoki. Wysiłek związany ze stromym podejściem też nie ułatwia podziwiania widoków. Na szczęście droga po kilku minutach powoli staje się bardziej pozioma. Gdy jednak kilka skrzyżowań dalej szlak rowerowy odbija w pożądanym przeze mnie kierunku... niestety, nie ma go na mapie, a jak mawia stare turystyczne porzekadło: kto drogi prostuje, ten w lesie nocuje. Choć zarówno z rzeźby terenu jak i samej mapy można by przypuszczać, że to tylko lekkie odbicie na skaliste wzniesienie, to wolę nie ryzykować. Jak się później okazało, szlaki te wcale nie schodzą się ponownie, to decyzja okazałaby się błędna z zupełnie innego powodu. Wybierając szlak rowerowy z pewnością pominąłbym najważniejszą atrakcję tego dnia. Szlak zielony ciągnie się tu chyba przez najciekawszy odcinek wzgórz strzelińskich – malownicze wąwozy i głębokie jary będące być może pozostałością po dawnym, naziemnym wydobyciu granitu? Trudno powiedzieć, czy jary te to naturalne wąwozy wyryte spływającą zboczem wodą, czy pozostałości po ludziach – jedno jednak trzeba przyznać. Że droga wijąca się w nich jest naprawdę cudowna. Z drugiej strony, miejscami szlak staje się trudny technicznie, a po deszczach w kilku miejscach przydałyby się na pewno łańcuchy. Pod rozwagę wszystkim turystom podrzucę też pomysł chodzenia tym szlakiem w przeciwnym kierunku, a w przypadku bardzo mokrej od deszczu i lodu drogi – znalezienie alternatywnej drogi. Co by nie mówić, gdy wiemy gdzie mamy dojść z łatwością dałoby się wytyczyć bezpieczniejszą drogę, choć z pewnością ze stratą dla doznań wizualnych. No i bardzo istotna uwaga: nie idźcie tym szlakiem po zmierzchu, nawet w świetle latarki. Nie prowadzi on żadną wyraźną ścieżką, więc nawet mimo rewelacyjnego oznakowania łatwo go zgubić w nocy. A to może sprawić, że zamiast na dające się przejść traficie na granitową ścianę – jeśli jesteście na górze, to w ciągu kilku sekund możecie znaleźć się na dnie wąwozu. I choć upadek z kilku metrów daje szansę na przeżycie, to po upadku na kamieniach niekoniecznie będziecie w stanie samodzielnie wrócić do domu, a Wzgórza Strzelińskie chyba nie są objęte obszarem działań GOPRu.



Powrót z krainy wąwozów
Po wyjściu z krainy wąwozów, teren wokół nagle staje się gładki, a droga płaska i jednolita. Wielkiego wysiłku nie trzeba, żeby upilnować zielonego szlaku, który gdzieś po drodze skręca w lewo, aż dochodzę na skraj lasu – a za lekko opadającym polem widzę drogę którą rano szedłem. Tak, tak, to ledwie kawałek dalej podziwiałem w południe złociste brzózki. Widać nie tylko mnie uraczyło piękno tutejszego krajobrazu, bo ustawiona tu została kolejna ławka dla znużonych z charakterystycznym kamiennym stołem. Co by nie mówić, za ilość miejsc do odpoczynku dla turystów pochwalić trzeba tutejszego gospodarza, powiat strzeliński.
Droga znów robi się bardziej ciekawa, otoczona miejscami zarówno pagórkami ograniczającymi widoczność jak i szybko opadającymi zboczami. Z chęcią pobuszowałoby się po nich celem odnalezienia naniesionych na mapę kamieniołomów, niestety szaruga zbliżającego się zmierzchu przypomina, że pora już wracać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz