W sobotę byłem w Zamku na prezentacji
związanej z Romami. Miało być tak pięknie, miało być tak
cudnie, a wyszło... tak jak wyszło. Niestety, większość to
prezentacje dumnych Mądrych Głów, które chciały pokazać tylko,
jak bardzo są mądre. Potem te same Mądre Głowy, już jako
Działacze, próbowali pokazać jak to oni dużo robią dla
społeczeństwa Romów – szkoda tylko, że to głównie oni
opisywali pozytywy tych działań a stosunkowo mało dawali
powiedzieć przedstawicielce wędrowniczego społeczeństwa. No cóż,
Działacze tak mają, oni zawsze muszą się wykazać... pozytywnie
ocenić mogę jedynie prezentację o Papuszy. Jedynie w słowach jej
autora słychać było prawdziwą fascynację i miłość do
cygańskiej kultury...
Następnego dnia z rana (jak to zwykle
w niedzielę) wybrać trzeba było cel kolejnej wędrówki. Choć
byłby to trzeci z kolei wyjazd w tą samą okolicę, to jednak padło
znów na Wzgórza Strzelińskie. W końcu ostatnim razem nie udało
się odnaleźć Cygańskiego Krzyża, a przecież prezentacja dzień
wcześniej to mógł być jakiś znak.
Poszukiwania czas zacząć
Wędrówkę rozpoczynam w Krzywinie. Tu
wita mnie przepiękny widok, taki, dla których człowiek wędruje.
Przy podniszczonej ruderze budynku złoci się w słońcu jesienne
drzewo. To nie tylko magia tego miejsca, ale i momentu kiedy tam
trafiłem – bo przecież w dużym stopniu piękno polegało na
odpowiednim podświetleniu liści.
Podobnie jak ostatnio w Gębczycach,
tak i Krzywinie znajduję ciekawy folwark. Znaczy się, zupełnie
typowy i nieciekawy dla mieszkańców regionu kopalni granitowych,
jednak chyba dosyć rzadki w skali krajowej. Z pewnością przewodnik
turystyczny znalazłby nawet odpowiednią nazwę dla tego stylu
architektonicznego. Ja tam wolę oczyma chłonąć piękno i klimat
tych budynków, w szczególności arkadowych podpór starej zdaje się
stajni. Po krótkim buszowaniu po okolicy, ruszam w drogę.
Wokół otacza mnie jesień. Zza krzaka
głogu, za polem, pięknie mienią się żółciami brzózki. Tylko
zwiększona widoczność psuje efekt zdjęcia, sprawiając że kolory
stają się bardziej blade. Po drodze uwagę przykuwa „pszczele
blokowisko” czyli grupa 20-30 kolorowych uli. Kawałek dalej, po
wejściu do lasu mijam leśne miejsce odpoczynku, a potem tajemniczy
dom. Tam właśnie udaje się znaleźć żółty szlak. Tak, to ten
sam, którego szukałem ostatnio. I tym razem nie wiadomo kiedy znów
się z nim rozmijam. Więc trochę na czuja idę przed siebie –
jednak gdy droga zaczyna schodzić w dół, umysł nachodzą
wątpliwości. No cóż, chyba pora odbić bardziej na południe, bo
w końcu Gromnik jest tu najwyższym szczytem. Na szczęście las nie
jest tu zbyt gęsty i spokojnie daje się przejść między drzewami.
Kilka minut drogi i na szczęście szlak udaje się odnaleźć. Stąd
jeszcze kawałek i zauważam charakterystyczną wieżę na Gromniku. Wydawałoby
się, że to już tuż, tuż – ale okazuje się, że szlak dosyć
mocno okrąża sam szczyt, aby wreszcie na szczytową polanę wpuścić
nas od strony sceny.
Pierwsze trudności, czyli czy idę we właściwą stronę?
Krótki odpoczynek i czerwonym szlakiem
w dół. No cóż, kierunek trasy zdecydowanie wybrałem odwrotny niż
powinienem – bardzo strome zbocze obsypane liśćmi kryjącymi
zdradliwe orzeszki buczyny stanowi nie lada wyzwanie. Dobrze, że
dziś nie padało, choć i tak zejście jest karkołomne i momentami
przypomina bardziej zjazd po piarżysku. Najskuteczniejszą metodą
okazuje się „od drzewa do drzewa”, na których wyhamować można
cały pęd i powrócić do pozycji pionowej. Oczywiście w sposób
kontrolowany!!! I wydawałoby się, że koniec zejścia już bliski,
a widoczna ubita droga to także czerwony szlak – jakże mylne
podejrzenia. Ten prowadzi dalej w dół, choć droga już powoli się
wypłaszcza. I znów „płonący krzak”, czyli niskie drzewko
które dzięki odpowiedniemu oświetleniu rozpala pożar w
pożądającym jesiennego piękna oku. Niestety, stromizna zbocza
znacząco utrudnia przyjęcie odpowiedniej do zdjęcia perspektywy i
z poświęcenia trzeba się aż położyć na ziemi.
Tak jak w górach stołowych
Kawałek dalej kolejna atrakcja. W
lesistym krajobrazie nagle nietypowa odmiana – wśród drzew
wyrastają dwie wysokie (5m?) skałki. Jak podsumował napotkany
rowerzysta – prawie jak w Górach Stołowych. I choć figura mają
o wiele ostrzejsze krawędzie, to pewne podobieństwo daje się
zauważyć.
Dalej... powódź na rozdrożu. Choć
pozornie skrzyżowanie wygląda na tylko płytko zalane wodą, to
kolejny krok pokazuje, że życie wcale nie jest takie piękno – a
woda z błotem sięgnęła nawet spodni. Na szczęście butów z góry
nie zalało, z boków są wystarczająco nieprzemakalne na krótką
kąpiel. Choć z jednej strony nachylenie zbocza i pobliski strumyk
sugerują, że woda powinna pięknie spływać w dół, to jednak
trzeba przyznać, że wyjeżdżona przez ciągniki odpowiedzialne za
wycinkę drzew znacząco zmienia ten układ. Tak więc trzeba się
lekko wycofać i obejść skrzyżowanie lekko lasem.
Od słowa do słowa narasta
rozmowa
Dosłownie kilka metrów dalej spotykam kolejnego turystę.
Początkowa rozmowa o kierunkach podróży przechodzi w rozważania
na temat map, po pewnym czasie okazuje się, że trafiłem, choć na
emerytowanego już, to kolegę po fachu. Najważniejsze jednak, że
gdzieś pomiędzy słowami zauważone zostały dwie ważne
informacje: jedna o pobliskim, poniemieckim krzyżu otoczonym
czterema żywotnikami, i o tym którego szukam, cygańskim, który
podobno skrywa się gdzieś niby blisko drogi, ale przypadkowo
wypatrzeć go nie łatwo. Dalszą drogę wędruję już więc
uważnie, niejednokrotnie odbijając lekko w mijane dróżki. „Gdzieś
po lewej stronie, już za dwoma zakrętami w prawo”. Ech, już
teraz żałuję, że nie dopytałem o jakieś inne szczegóły –
wśród jakich drzew, itp. Gdy do czerwonego szlaku dołączam żółty
psotnik, tracę wszelką nadzieję – a mimo to się wciąż
rozglądam. I te poszukiwania zostały nagrodzone – kilkadziesiąt
metrów przed kolejnym rozstajem kilka metrów od drogi wypatruję w
lesie ławeczkę. Tak, o niej wspominał rowerzysta... trzeba
przyznać, że to istotny punkt charakterystyczny poszukiwań, bo
samego krzyża z drogi jeszcze raczej nie widać. Dla tych, którzy
będą szukać, ułatwię walkę z terenem – krzyża szukać należy
krótki kawałek przed tym, gdy szlak żółty znów odbija od
czerwonego (patrząc od strony Gromnika, bo idąc od Strzelina krzyż
znajdziemy kilkadziesiąt metrów po dojściu do szlaku żółtego).
Krótka sesja zdjęciowa, i teraz to
już pośpiech. Do Krzywiny można było odbić już przy
poniemieckim krzyżu, czego nie zrobiłem, i teraz powoli obawiam się
czy zdążę wrócić przed zmrokiem. Trudno oszacować pozostałą
drogę na mapie, która nie przewiduje nawet zejścia się szlaku
żółtego z czerwonym na odcinku. Choć targają mnie pewne
wątpliwości czy nie przeszedłem już Skrzyżowania pod Dębami (i
rozważania co zrobię jeśli jednak) to pewne punkty
charakterystyczne utwierdzają, że idę wciąż tym samym odcinkiem,
który ostatnio i nie zapędziłem się za daleko. Pierwszy to ambona
dla myśliwych polujących na turystów, drugi – charakterystyczna
tabliczka pokazująca gdzie znajduje się pole (choć niestety nie
cała góra) barwinków. I kawałek dalej właściwe skrzyżowanie –
no tak, moje rozejście się szlaków kilka metrów przed to właśnie
zdjęcie szlaków zrobione ostatnio.
Kto szlaki prostuje, ten w lesie nocuje
Teraz zielonym do punktu startu. Choć
wokół wciąż kolorowo, to pośpiech i szarzejące już słońce
sprawiają, że niespecjalnie podziwiam widoki. Wysiłek związany ze
stromym podejściem też nie ułatwia podziwiania widoków. Na
szczęście droga po kilku minutach powoli staje się bardziej
pozioma. Gdy jednak kilka skrzyżowań dalej szlak rowerowy odbija w
pożądanym przeze mnie kierunku... niestety, nie ma go na mapie, a
jak mawia stare turystyczne porzekadło: kto drogi prostuje, ten w
lesie nocuje. Choć zarówno z rzeźby terenu jak i samej mapy można
by przypuszczać, że to tylko lekkie odbicie na skaliste
wzniesienie, to wolę nie ryzykować. Jak się później okazało,
szlaki te wcale nie schodzą się ponownie, to decyzja okazałaby się
błędna z zupełnie innego powodu. Wybierając szlak rowerowy z
pewnością pominąłbym najważniejszą atrakcję tego dnia. Szlak
zielony ciągnie się tu chyba przez najciekawszy odcinek wzgórz
strzelińskich – malownicze wąwozy i głębokie jary będące być
może pozostałością po dawnym, naziemnym wydobyciu granitu? Trudno
powiedzieć, czy jary te to naturalne wąwozy wyryte spływającą
zboczem wodą, czy pozostałości po ludziach – jedno jednak trzeba
przyznać. Że droga wijąca się w nich jest naprawdę cudowna. Z
drugiej strony, miejscami szlak staje się trudny technicznie, a po
deszczach w kilku miejscach przydałyby się na pewno łańcuchy. Pod
rozwagę wszystkim turystom podrzucę też pomysł chodzenia tym
szlakiem w przeciwnym kierunku, a w przypadku bardzo mokrej od
deszczu i lodu drogi – znalezienie alternatywnej drogi. Co by nie
mówić, gdy wiemy gdzie mamy dojść z łatwością dałoby się
wytyczyć bezpieczniejszą drogę, choć z pewnością ze stratą dla
doznań wizualnych. No i bardzo istotna uwaga: nie idźcie tym
szlakiem po zmierzchu, nawet w świetle latarki. Nie prowadzi on
żadną wyraźną ścieżką, więc nawet mimo rewelacyjnego
oznakowania łatwo go zgubić w nocy. A to może sprawić, że
zamiast na dające się przejść traficie na granitową ścianę –
jeśli jesteście na górze, to w ciągu kilku sekund możecie
znaleźć się na dnie wąwozu. I choć upadek z kilku metrów daje
szansę na przeżycie, to po upadku na kamieniach niekoniecznie
będziecie w stanie samodzielnie wrócić do domu, a Wzgórza
Strzelińskie chyba nie są objęte obszarem działań GOPRu.
Powrót z krainy wąwozów
Po wyjściu z krainy wąwozów, teren
wokół nagle staje się gładki, a droga płaska i jednolita.
Wielkiego wysiłku nie trzeba, żeby upilnować zielonego szlaku,
który gdzieś po drodze skręca w lewo, aż dochodzę na skraj lasu
– a za lekko opadającym polem widzę drogę którą rano szedłem.
Tak, tak, to ledwie kawałek dalej podziwiałem w południe złociste
brzózki. Widać nie tylko mnie uraczyło piękno tutejszego
krajobrazu, bo ustawiona tu została kolejna ławka dla znużonych z
charakterystycznym kamiennym stołem. Co by nie mówić, za ilość
miejsc do odpoczynku dla turystów pochwalić trzeba tutejszego
gospodarza, powiat strzeliński.
Droga znów robi się bardziej ciekawa,
otoczona miejscami zarówno pagórkami ograniczającymi widoczność
jak i szybko opadającymi zboczami. Z chęcią pobuszowałoby się po
nich celem odnalezienia naniesionych na mapę kamieniołomów,
niestety szaruga zbliżającego się zmierzchu przypomina, że pora
już wracać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz