niedziela, 23 października 2011

Tam gdzie Bogowie rzucają gromami


Już prawie miesiąc nic tu nie pisałem. Remonty, praca, i pewnie jeszcze innych wytłumaczeń by się znalazło na brak czasu dla dwóch blogów. Parę nieopisanych wycieczek czeka na lepsze czasy... i miejmy nadzieję, że one nadejdą. Odkopywanie się z zaległości zacznę jednak nie od wycieczki zaległej, ale bieżącej, dzisiejszej.
Na Wzgórza Strzelińskie wybierałem się już chyba od dwóch miesięcy. Wyjazdy, kiepska pogoda sprawiały, że ciągle to odwlekałem. Gdy już wreszcie się zebrałem, na starcie wycieczki (po przejechaniu 30km) przekonałem się, że co prawda mapę ze sobą mam, ale niewłaściwą. Zamiast okolic Wrocławia strona południowa, wzięła mi się strona południowo-zachodnia innego wydawnictwa. Jako iż na żółtym szlaku przekonałem się, że ze znakowaniem bywa różnie w tym obszarze, to bałem się zbyt daleko zapuszczać, i z niepyszna dokonałem odwrotu po krótkim spacerze. Na miejsce postanowiłem wrócić dziś, z trochę większą wiedzą o regionie i z tym razem już właściwą mapą. Może dlatego mogą się nasuwać wątpliwości, czy wszystkie zdjęcia zostały zrobione tego samego dnia, przy tej samej pogodzie – choć opisuję dzisiejszą, ciekawszą wycieczkę, to posiłkował się będę zdjęciami z zeszłego tygodnia.
A teraz od początku, od pobudki. Po przebudzeniu się, stwierdziłem, że pogoda znów nie sprzyja dalszym spacerom. Mgła, i to z tych najgorszych. Nie taka miła unosząca się niczym zwiewna woalka, która za dwie, może trzy godziny ustąpi miejsca słońcu. Raczej ta ciężka, wszędobylska, wypełniająca cały świat szarością, wciskającą się w każdy możliwy kąt i raczej nie chętnie wynosząca się z raz zajętych pozycji. Pierwsza myśl: może coś bliżej, z opcją awaryjnego powrotu. Dopiero później przyszło otrzeźwienie: przecież do Wzgórz Strzelińskich nie jest tak daleko, wcale nie jest bliżej niż na Ślężę, a wokół Wrocławia ciężko o bliższe jakieś duże lasy. Więc dziś Biały Kościół po raz drugi.
Po drodze mijam stary cmentarz, pełen niskich nagrobków. Wygląda na stary, poniemiecki, na którym od dawna już nikt nie chowa swoich bliskich. Warto by się zatrzymać, zrobić parę zdjęć na bloga na następny tydzień, ale odkładam to na później, co akurat było błędem. Następny punkt programu, to kościół. Kościół tak ciekawy, że to właśnie on zajmuje naczelne miejsce na okładce mapy Okolice Wrocławia – strona południowa wydawnictwa Plan. Choć trzeba przyznać, że odbiór fotografującego był zupełnie inny niż mój. Mnie urzekła harmonia powtarzalnych kształtów, zwłaszcza łuków, tworzona nie tylko w samej bryle kościoła, co i w stojącej przed nim bramie. Widać fotograf wydawnictwa dostrzegł jakieś inne piękno, bo zamiast pozornie banalnego ujęcia na wprost, w tym jednym wypadku doskonałego bo oddającego tą harmonię, wolał zrobić zdjęcie „poprawne” prezentując kościół pod skosem. Cóż, jak mawia stare przysłowie, co fotograf to obyczaj. Idąc dalej asfaltem (żółty szlak) jeszcze we wsi mijam po lewej całkiem ciekawe jezioro. W jego tafli odbijają się wciąż nieliczne liście w kolorach jesieni, a strome zbocze skał z wyrośniętymi nad nimi drzewami nadają klimatu temu miejscu. Kawałek dalej przez ramię spoglądam na zamglone jezioro zalewowe z ośrodkiem wypoczynkowym. Choć nie widać wysokich wzniesień, to całość ma pewien górski charakter.
Później wychodzę z wioski. Jeszcze na koniec, gdy już, już człowiekowi wydaje się, że jest w lesie, po lewej mijam schowany tajemniczy domek. Wysoki mur, zamiast odgrodzić właściciela od zaciekawionych przechodzących, wręcz odwrotnie, intryguje i ciekawi. A dalej to już naprawdę koniec obszaru zabudowanego.
Tutaj mgła nie dość, że nie zasłania odległych krajobrazów (rolę tę doskonale odgrywają przecież drzewa), to przez pewną taką zawoalowaną zasłonkę nadaje miejscom pewnej charyzmatycznej tajemniczości. Droga wije się serpentyną wśród pól, co jeszcze bardziej potęguje nastrój. W żadnym momencie nie wiesz, co czeka cię na następnym kilometrze. Mroczne przejście w tunelu drzew, z drzewami złowieszczo oplecionymi jakimś pnączem? Wysokie smreki wznoszące swe głowy ku chmurom, których szczytów nie widać zza mlecznej zasłony? A może zwykła droga, z odrobiną jesiennej żółci i brązów liści? Długo by się zastanawiać, gdyby nie konieczność pilnowania szlaku. A ten wciąż próbuje uciec za jakimś zakrętem i czasami tylko znaki szlaku rowerowego mówią gdzie iść – a przecież zejść z niego w którymś momencie trzeba. Tak przynajmniej mówi mapa, bo gdy w pewnym momencie skręcam ze szlaku rowerowego pozostając wierny szlakom dla piechurów, po jakimś czasie ten rowerowy, czując się porzucony, sam wraca do mnie. Jeszcze dziś mi będzie długo towarzyszył, zwłaszcza gdy dwa rowerowe (niebieski i czerwony) postanowiły iść razem.
Ja tymczasem dochodzę do zaplanowanego schronu leśnego na Skrzyżowaniu pod Dębem. To ważny węzeł wędrówkowy, bo krzyżuje się tu wiele szlaków zarówno pieszych, jak i rowerowych. Co istotne, to także doskonałe miejsce na odpoczynek. Duża polana dla chcących korzystać z letniego słońca, do tego ocieniony pas z rozstawionymi stołami aby zjeść w spokoju swe kanapki, miejsce na ognisko, i wreszcie z tyłu ogromna buda osłonięta dachem od opadów atmosferycznych. Na szczęście, nie jest tak źle aby trzeba było chować się do środka, jednak też i nie ma szans na opalanie się na środku polany. Tak więc przyłączam się do grupki grzybiarzy, aby z nimi ogrzać zmarznięte ręce przy ognisku. I tu małe zdziwienie. W takich miejscach stoły oczywiście to żadne zdziwienie, jednak z racji łatwego dostępu do materiału, zazwyczaj są one drewniane. Tutaj zaskakują mnie stoły granitowe, choć po chwili przemyśleń sprawa wydaje się oczywista – granit to akurat materiał pozyskiwany w tym rejonie.
Teraz pora iść dalej. W planie było czerwonym iść na południe, i dotrzeć do szlaku żółtego. Jakież było moje zaskoczenie, gdy spotykam go niecałe 20 minut dalej. Ale jakże to tak, nie tak miało być, jakieś atrakcje miały być po drodze, a to już, i co, szybko do Białego Kościółka i koniec? Z obawą wyciągam mapę. No nie, zdecydowanie to nie to miejsce, jeszcze spory kawałek przede mną, tylko co tu robi ten żółty szlak? Ale coś mi się kojarzy, zeszłotygodniowe błądzenie właśnie tym szlakiem, jakieś sugestie, że teraz idzie on gdzie indziej od strażniczki z kamieniołomów – no tak, wszystko jasne, nieaktualna mapa. Co akurat mnie nie dziwi, choć tak dużej zmiany nie spotkałem. Zawsze to lepsze, niż parę dodatkowych godzin wędrówki bo... most spłonął kilkanaście lat temu. Wycieczka, o której wspominam, to dosłownie moja pierwsza blogowa wycieczka, choć nie z tego powodu jeszcze długo będę ją wspominał.
A ja wciąż na rozstaju dróg. Tylko przydrożnego Chrystusa mi brak, choć rady starca siedzącego przy drodze to wciąż te same kilka godzin dodatkowej wędrówki, o której przed chwilą wspomniałem. Więc może to lepiej, że przy drodze leżą jedynie nieme pnie ściętych drzew? Decyzję podejmuję sam: skoro szlaki idą na razie razem, to czemu by nimi nie wędrować dalej do wzmiankowanego na kierunkowskazie Gromnika? Gorzej, gdy szlaki się rozchodzą – dla pewności idę żółtym, którym miałem wrócić na parking. Na odstresowanie, pozostaje mi przeżuwać znalezione orzeszki buczyny.
W końcu dochodzę do zaplanowanego miejsc spotkania się szlaków. Czy wchodzić jeszcze na Gromnik? Pogoda kiepska, widoków pewnie nie będzie... choć decyzję podjąłem szybko, to zwątpiłem po rozmowie z osobami które dotarły tu już wcześniej i właśnie przyrządzają kiełbaski. Wieża widokowa, choć dopiero budowana? Pewnie nie wejdę, ale może warto zobaczyć, co tam kiedyś będzie? Ciekawość – pierwszy stopień do piekła, ale także na szczyt góry. Choć stromo, to ostro idę do góry. Dobrze, że to tylko 10 minut – inaczej pewnie wyplułbym sobie płuca.
Co na górze? A no całkiem przyjemne miejsce. Pal licho scenę przygotowaną podobno na jakieś pokazy rycerskie. Na szczyt wchodzi się poprzez bramę pomiędzy palikami palisady. I tu miłe zaskoczenie. Wokół szczytu ciągnie się wał ziemno-gruzowy imitujący dawne fortyfikacje. Z tyłu widać wieżę budowaną w stylu pruskim. Przed nią to co tygryski lubią najbardziej, czyli stara ceglana ruinka dawnej wieży. Choć miejscami ledwo wystaje nad ziemię, to podchodząc bliżej zauważa się, że jest też wkopana na kolejne pół metra w dół. Dokładniejszy obchód pozwala odnaleźć... owoce dzikiego bzu? O TEJ PORZE ROKU? No cóż, soki porobione, owoców też nie tak w końcu wiele może dać jeden krzak, no i po przejściu na drugą stronę wału okazuje się, że i ciężko byłoby do nich sięgnąć z ziemi. Więc odwrót na dół, który okazał się pomyłką. Skoro doszedłem tu żółtym, skoro znów odnalazł się czerwony, to może warto by było do ostatniego ich zejścia wrócić czerwonym? Nie powtarzałbym wtedy tej samej trasy...
Niestety, na mapę spojrzałem dopiero na dole. Wynikało z niej, że musiałbym wrócić na Gromnik... nie, to już wolę wracać drugi raz żółtym szlakiem. Choć powrót do skrzyżowania to głównie jednolity las liściasty, to dalej już bywa różnie. Chociażby las świerkowy, który z pewnością okazuje się strasznie mroczny i straszny przy trochę gorszej pogodzie.
Choć szlaki, jak się okazuje, są oznaczone w tym rejonie całkiem dobrze, to z uporem maniaka pilnuję swojego żółtego szlaku. W końcu to na nim mocno zwątpiłem w oznaczenia w zeszłym tygodniu. Na razie jednak udaje mi się upilnować go bez problemów. Wyjście na asfalt, i jest, PUŁAPKA. Szlak nagle odbija w lewo, choć z daleka nie widać wydeptanej ścieżki. Ale nie, wszystko ładnie oznaczone, ciężko się zgubić. Tak więc kolejny kawałek drogi idę wciąż wzdłuż strumyka, choć ten ucieka od asfaltu. Choć moją uwagę rozprasza odebrany właśnie telefon, to bez problemu udaje się go upilnować. Aż do momentu, gdy nagle okolica zaskakuje mnie... dwiema wysokimi wieżami obronnymi rozstawionymi po obu stronach przejścia. Czyżby w średniowieczu ktoś budował tak wyśmiewane obecnie „bramy do lasu”? Widać, że tak, bo jakże inaczej wytłumaczyć to zjawisko? Żeby ułatwić wam odnalezienie tego miejsca (i sprawdzenie, czemu znów zbłądziłem na żółtym szlaku) to mała podpowiedź. Wszystko znajduje się kawałek za kopalnią granitu (patrząc od Białego Kościoła), przy gospodarstwie agroturystycznym należącym do obecnego sołtysa Grobierzyc.
Kawałek dalej mijam znajome już tablice informujące o zbliżaniu się do strefy rozrzutu. Wydobycie granitu w dużym stopniu bazuje na wybuchach ładunku pirotechnicznego, mającego ze skały wyodrębnić materiał do zebrania. Niestety, część silnie roznosi się po okolicy. Gdy odbijecie w prawo szukając żółtego szlaku, z pewnością znajdziecie parę groźnie wyglądających kamieni. Czy naprawdę wylądowały one tam same, w wyniku eksplozji, czy może specjalnie zostały tam rzucone aby odstraszyć gapiów – trudno powiedzieć. Jedno jest pewne – będąc już tutaj, to koniecznie, ale to koniecznie, zajrzyjcie do kamieniołomów. Idąc ze wspomnianego gospodarstwa do głównego wjazdu kopalni, po prawej przy drodze zaraz zobaczycie skarpę – zajrzyjcie za nią, aby dostrzec klifowe stoki, księżycowy krajobraz kopalni i cudowne dwa szmaragdowe jeziora. Polecam też wycieczkę wokół zalewiska, choć raczej polecam tu stronę bliższą gospodarstwu niż bramie wjazdowej kopalni.

Za kopalnią uważajcie. Nie dajcie się oszukać pięknemu asfaltowi nowej drogi wiodącej na wprost. Celowo skręćcie w prawo, w starą, zniszczoną, krętą asfaltową drogę. Inaczej ominie was kolejna atrakcja Gębczyc. Choć sama droga jest nudna, to po kilku zawijasach dojdziecie do zabytkowego pałacu. Trzeba przyznać, że zbudowanego w mało znanym mi do tej pory stylu – przewaga kamienia, którego szarość skutecznie przełamuje intensywna czerwień wypalanej dachówki tworzącej obrys wszelkich otworów okiennych, drzwiowych, itp. Trzeba przyznać, że w tej okolicy pełnej granitu to chyba najbardziej oczywista forma architektoniczna, dająca jednak ciekawy wynik. Nie patrzcie zbyt wysoko w górę, aby nie przestraszyć się żółtą tablicą zakazującą wstępu i zapuśćcie się w głąb rozległego terenu pałacowego. Jeśli jednak tablicę zobaczyliście i sumienie nie daje Wam spokoju, to wróćcie na główną drogę, aby przejść nią kawałek i wejść od innej strony. Zgodnie z nakazem, w końcu nie przejdziecie przejściem między dwoma szeroko rozpostartymi drzewami. I teraz nastawcie się na spokojne buszowanie, bo budynków do obejrzenia, choćby tylko z zewnątrz, jest tu na tyle dużo, że potrzebujecie palców obu dłoni, aby je policzyć, a nie obiecuję, że wam wystarczy. A czasem warto i choć trochę w głąb tych ruin zajrzeć. I choć chyba sam „pałac główny” nie jest specjalnie ciekawy, to i w jego pobliżu znaleźć można klimatyczne drewniane szopy i kolejny stylowy szaro-czerwony budynek, z nietypową dla reszty budynków wieżyczką pośrodku. Ogromne pałacowe podwórze warto obejść na wszelkie możliwe sposoby, bo z każdego miejsca można wypatrzyć inne lokalne ciekawostki. Zdecydowanie polecam też to miejsce na plener zdjęciowy, mimo iż sam wypstrykałem chyba z pięć razy więcej zdjęć tylko w ramach dobrania odpowiednich parametrów naświetlenia. Słoneczny balans bieli, chmurny, może obszar zacieniony, ręczny balans bieli też nie do końca pasuje, niedoświetlenie, prześwietlenie, intensywne barwy czy naturalne? Każde wychodzi niewłaściwie na małym ekraniku podglądu, na szczęście w przypadku wielu z nich to jedynie przekłamanie barw i zdecydowanie lepiej wyglądają na komputerze.

A potem powrót na asfalt, na szczęście udaje się złapać stopa, bo przecież cóż to za atrakcja człapać po drogach dla samochodów. Choć z drugiej strony, to ledwie chwilka, całkiem blisko było. Słońce już niestety nisko, i choć daleko jeszcze do zachodu, to żółć chylącej się ku zenitowi ognistej kuli dominuje wszelkie inne barwy. No i zimno się powoli robi, a szarość osłabionego już światła przepycha się ze wspomnianą żółcią. Pozostaje wracać, choć z pewnym niedosytem mijam po raz kolejny stary cmentarz. Niestety, przed Wszystkim Świętych nie będzie kiedy powrócić porobić zdjęcia...

Informacje praktyczne:
Godziny wystrzałów w kopalni granitu: 10-12 i 14-16, tylko w dni robocze. Wystrzały są ogłaszane wcześniej odpowiednio dwoma sygnałami krótkimi (zapowiedź), długim ciągłym (wystrzał właściwy) oraz odwoływane kolejnymi sygnałami. W tym czasie zaleca się bezwzględne trzymanie się poza strefą wyrzutu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz