Już prawie miesiąc nic tu nie
pisałem. Remonty, praca, i pewnie jeszcze innych wytłumaczeń by
się znalazło na brak czasu dla dwóch blogów. Parę nieopisanych
wycieczek czeka na lepsze czasy... i miejmy nadzieję, że one
nadejdą. Odkopywanie się z zaległości zacznę jednak nie od
wycieczki zaległej, ale bieżącej, dzisiejszej.
Na Wzgórza Strzelińskie wybierałem
się już chyba od dwóch miesięcy. Wyjazdy, kiepska pogoda
sprawiały, że ciągle to odwlekałem. Gdy już wreszcie się
zebrałem, na starcie wycieczki (po przejechaniu 30km) przekonałem
się, że co prawda mapę ze sobą mam, ale niewłaściwą. Zamiast
okolic Wrocławia strona południowa, wzięła mi się strona
południowo-zachodnia innego wydawnictwa. Jako iż na żółtym
szlaku przekonałem się, że ze znakowaniem bywa różnie w tym
obszarze, to bałem się zbyt daleko zapuszczać, i z niepyszna
dokonałem odwrotu po krótkim spacerze. Na miejsce postanowiłem
wrócić dziś, z trochę większą wiedzą o regionie i z tym razem
już właściwą mapą. Może dlatego mogą się nasuwać
wątpliwości, czy wszystkie zdjęcia zostały zrobione tego samego
dnia, przy tej samej pogodzie – choć opisuję dzisiejszą,
ciekawszą wycieczkę, to posiłkował się będę zdjęciami z
zeszłego tygodnia.
A teraz od początku, od pobudki. Po
przebudzeniu się, stwierdziłem, że pogoda znów nie sprzyja
dalszym spacerom. Mgła, i to z tych najgorszych. Nie taka miła
unosząca się niczym zwiewna woalka, która za dwie, może trzy
godziny ustąpi miejsca słońcu. Raczej ta ciężka, wszędobylska,
wypełniająca cały świat szarością, wciskającą się w każdy
możliwy kąt i raczej nie chętnie wynosząca się z raz zajętych
pozycji. Pierwsza myśl: może coś bliżej, z opcją awaryjnego
powrotu. Dopiero później przyszło otrzeźwienie: przecież do
Wzgórz Strzelińskich nie jest tak daleko, wcale nie jest bliżej
niż na Ślężę, a wokół Wrocławia ciężko o bliższe jakieś
duże lasy. Więc dziś Biały Kościół po raz drugi.
Po drodze mijam stary cmentarz, pełen
niskich nagrobków. Wygląda na stary, poniemiecki, na którym od
dawna już nikt nie chowa swoich bliskich. Warto by się zatrzymać,
zrobić parę zdjęć na bloga na następny tydzień, ale odkładam
to na później, co akurat było błędem. Następny punkt programu,
to kościół. Kościół tak ciekawy, że to właśnie on zajmuje
naczelne miejsce na okładce mapy Okolice Wrocławia – strona
południowa wydawnictwa Plan. Choć trzeba przyznać, że odbiór
fotografującego był zupełnie inny niż mój. Mnie urzekła
harmonia powtarzalnych kształtów, zwłaszcza łuków, tworzona nie
tylko w samej bryle kościoła, co i w stojącej przed nim bramie.
Widać fotograf wydawnictwa dostrzegł jakieś inne piękno, bo
zamiast pozornie banalnego ujęcia na wprost, w tym jednym wypadku
doskonałego bo oddającego tą harmonię, wolał zrobić zdjęcie
„poprawne” prezentując kościół pod skosem. Cóż, jak mawia
stare przysłowie, co fotograf to obyczaj. Idąc dalej asfaltem
(żółty szlak) jeszcze we wsi mijam po lewej całkiem ciekawe
jezioro. W jego tafli odbijają się wciąż nieliczne liście w
kolorach jesieni, a strome zbocze skał z wyrośniętymi nad nimi
drzewami nadają klimatu temu miejscu. Kawałek dalej przez ramię
spoglądam na zamglone jezioro zalewowe z ośrodkiem wypoczynkowym.
Choć nie widać wysokich wzniesień, to całość ma pewien górski
charakter.
Później wychodzę z wioski. Jeszcze
na koniec, gdy już, już człowiekowi wydaje się, że jest w lesie,
po lewej mijam schowany tajemniczy domek. Wysoki mur, zamiast
odgrodzić właściciela od zaciekawionych przechodzących, wręcz
odwrotnie, intryguje i ciekawi. A dalej to już naprawdę koniec
obszaru zabudowanego.
Tutaj mgła nie dość, że nie
zasłania odległych krajobrazów (rolę tę doskonale odgrywają
przecież drzewa), to przez pewną taką zawoalowaną zasłonkę
nadaje miejscom pewnej charyzmatycznej tajemniczości. Droga wije się
serpentyną wśród pól, co jeszcze bardziej potęguje nastrój. W
żadnym momencie nie wiesz, co czeka cię na następnym kilometrze.
Mroczne przejście w tunelu drzew, z drzewami złowieszczo
oplecionymi jakimś pnączem? Wysokie smreki wznoszące swe głowy ku
chmurom, których szczytów nie widać zza mlecznej zasłony? A może
zwykła droga, z odrobiną jesiennej żółci i brązów liści?
Długo by się zastanawiać, gdyby nie konieczność pilnowania
szlaku. A ten wciąż próbuje uciec za jakimś zakrętem i czasami
tylko znaki szlaku rowerowego mówią gdzie iść – a przecież
zejść z niego w którymś momencie trzeba. Tak przynajmniej mówi
mapa, bo gdy w pewnym momencie skręcam ze szlaku rowerowego
pozostając wierny szlakom dla piechurów, po jakimś czasie ten
rowerowy, czując się porzucony, sam wraca do mnie. Jeszcze dziś mi
będzie długo towarzyszył, zwłaszcza gdy dwa rowerowe (niebieski i
czerwony) postanowiły iść razem.
Ja tymczasem dochodzę do zaplanowanego
schronu leśnego na Skrzyżowaniu pod Dębem. To ważny węzeł
wędrówkowy, bo krzyżuje się tu wiele szlaków zarówno pieszych,
jak i rowerowych. Co istotne, to także doskonałe miejsce na
odpoczynek. Duża polana dla chcących korzystać z letniego słońca,
do tego ocieniony pas z rozstawionymi stołami aby zjeść w spokoju
swe kanapki, miejsce na ognisko, i wreszcie z tyłu ogromna buda
osłonięta dachem od opadów atmosferycznych. Na szczęście, nie
jest tak źle aby trzeba było chować się do środka, jednak też i
nie ma szans na opalanie się na środku polany. Tak więc przyłączam
się do grupki grzybiarzy, aby z nimi ogrzać zmarznięte ręce przy
ognisku. I tu małe zdziwienie. W takich miejscach stoły oczywiście
to żadne zdziwienie, jednak z racji łatwego dostępu do materiału,
zazwyczaj są one drewniane. Tutaj zaskakują mnie stoły granitowe,
choć po chwili przemyśleń sprawa wydaje się oczywista – granit
to akurat materiał pozyskiwany w tym rejonie.
Teraz pora iść dalej. W planie było
czerwonym iść na południe, i dotrzeć do szlaku żółtego. Jakież
było moje zaskoczenie, gdy spotykam go niecałe 20 minut dalej. Ale
jakże to tak, nie tak miało być, jakieś atrakcje miały być po
drodze, a to już, i co, szybko do Białego Kościółka i koniec? Z
obawą wyciągam mapę. No nie, zdecydowanie to nie to miejsce,
jeszcze spory kawałek przede mną, tylko co tu robi ten żółty
szlak? Ale coś mi się kojarzy, zeszłotygodniowe błądzenie
właśnie tym szlakiem, jakieś sugestie, że teraz idzie on gdzie
indziej od strażniczki z kamieniołomów – no tak, wszystko jasne,
nieaktualna mapa. Co akurat mnie nie dziwi, choć tak dużej zmiany
nie spotkałem. Zawsze to lepsze, niż parę dodatkowych godzin
wędrówki bo... most spłonął kilkanaście lat temu. Wycieczka, o
której wspominam, to dosłownie moja pierwsza blogowa wycieczka,
choć nie z tego powodu jeszcze długo będę ją wspominał.
A ja wciąż na rozstaju dróg. Tylko
przydrożnego Chrystusa mi brak, choć rady starca siedzącego przy
drodze to wciąż te same kilka godzin dodatkowej wędrówki, o
której przed chwilą wspomniałem. Więc może to lepiej, że przy
drodze leżą jedynie nieme pnie ściętych drzew? Decyzję podejmuję
sam: skoro szlaki idą na razie razem, to czemu by nimi nie wędrować
dalej do wzmiankowanego na kierunkowskazie Gromnika? Gorzej, gdy
szlaki się rozchodzą – dla pewności idę żółtym, którym
miałem wrócić na parking. Na odstresowanie, pozostaje mi przeżuwać
znalezione orzeszki buczyny.
W końcu dochodzę do zaplanowanego
miejsc spotkania się szlaków. Czy wchodzić jeszcze na Gromnik?
Pogoda kiepska, widoków pewnie nie będzie... choć decyzję
podjąłem szybko, to zwątpiłem po rozmowie z osobami które
dotarły tu już wcześniej i właśnie przyrządzają kiełbaski.
Wieża widokowa, choć dopiero budowana? Pewnie nie wejdę, ale może
warto zobaczyć, co tam kiedyś będzie? Ciekawość – pierwszy
stopień do piekła, ale także na szczyt góry. Choć stromo, to
ostro idę do góry. Dobrze, że to tylko 10 minut – inaczej pewnie
wyplułbym sobie płuca.
Co na górze? A no całkiem przyjemne
miejsce. Pal licho scenę przygotowaną podobno na jakieś pokazy
rycerskie. Na szczyt wchodzi się poprzez bramę pomiędzy palikami
palisady. I tu miłe zaskoczenie. Wokół szczytu ciągnie się wał
ziemno-gruzowy imitujący dawne fortyfikacje. Z tyłu widać wieżę
budowaną w stylu pruskim. Przed nią to co tygryski lubią
najbardziej, czyli stara ceglana ruinka dawnej wieży. Choć
miejscami ledwo wystaje nad ziemię, to podchodząc bliżej zauważa
się, że jest też wkopana na kolejne pół metra w dół.
Dokładniejszy obchód pozwala odnaleźć... owoce dzikiego bzu? O
TEJ PORZE ROKU? No cóż, soki porobione, owoców też nie tak w
końcu wiele może dać jeden krzak, no i po przejściu na drugą
stronę wału okazuje się, że i ciężko byłoby do nich sięgnąć
z ziemi. Więc odwrót na dół, który okazał się pomyłką. Skoro
doszedłem tu żółtym, skoro znów odnalazł się czerwony, to może
warto by było do ostatniego ich zejścia wrócić czerwonym? Nie
powtarzałbym wtedy tej samej trasy...
Niestety, na mapę spojrzałem dopiero
na dole. Wynikało z niej, że musiałbym wrócić na Gromnik... nie,
to już wolę wracać drugi raz żółtym szlakiem. Choć powrót do
skrzyżowania to głównie jednolity las liściasty, to dalej już
bywa różnie. Chociażby las świerkowy, który z pewnością
okazuje się strasznie mroczny i straszny przy trochę gorszej
pogodzie.
Choć szlaki, jak się okazuje, są
oznaczone w tym rejonie całkiem dobrze, to z uporem maniaka pilnuję
swojego żółtego szlaku. W końcu to na nim mocno zwątpiłem w
oznaczenia w zeszłym tygodniu. Na razie jednak udaje mi się
upilnować go bez problemów. Wyjście na asfalt, i jest, PUŁAPKA.
Szlak nagle odbija w lewo, choć z daleka nie widać wydeptanej
ścieżki. Ale nie, wszystko ładnie oznaczone, ciężko się zgubić.
Tak więc kolejny kawałek drogi idę wciąż wzdłuż strumyka, choć
ten ucieka od asfaltu. Choć moją uwagę rozprasza odebrany właśnie
telefon, to bez problemu udaje się go upilnować. Aż do momentu,
gdy nagle okolica zaskakuje mnie... dwiema wysokimi wieżami
obronnymi rozstawionymi po obu stronach przejścia. Czyżby w
średniowieczu ktoś budował tak wyśmiewane obecnie „bramy do
lasu”? Widać, że tak, bo jakże inaczej wytłumaczyć to
zjawisko? Żeby ułatwić wam odnalezienie tego miejsca (i
sprawdzenie, czemu znów zbłądziłem na żółtym szlaku) to mała
podpowiedź. Wszystko znajduje się kawałek za kopalnią granitu
(patrząc od Białego Kościoła), przy gospodarstwie
agroturystycznym należącym do obecnego sołtysa Grobierzyc.
Kawałek dalej mijam znajome już
tablice informujące o zbliżaniu się do strefy rozrzutu. Wydobycie
granitu w dużym stopniu bazuje na wybuchach ładunku
pirotechnicznego, mającego ze skały wyodrębnić materiał do
zebrania. Niestety, część silnie roznosi się po okolicy. Gdy
odbijecie w prawo szukając żółtego szlaku, z pewnością
znajdziecie parę groźnie wyglądających kamieni. Czy naprawdę
wylądowały one tam same, w wyniku eksplozji, czy może specjalnie
zostały tam rzucone aby odstraszyć gapiów – trudno powiedzieć.
Jedno jest pewne – będąc już tutaj, to koniecznie, ale to
koniecznie, zajrzyjcie do kamieniołomów. Idąc ze wspomnianego
gospodarstwa do głównego wjazdu kopalni, po prawej przy drodze
zaraz zobaczycie skarpę – zajrzyjcie za nią, aby dostrzec klifowe
stoki, księżycowy krajobraz kopalni i cudowne dwa szmaragdowe
jeziora. Polecam też wycieczkę wokół zalewiska, choć raczej
polecam tu stronę bliższą gospodarstwu niż bramie wjazdowej
kopalni.
Za kopalnią uważajcie. Nie dajcie się
oszukać pięknemu asfaltowi nowej drogi wiodącej na wprost. Celowo
skręćcie w prawo, w starą, zniszczoną, krętą asfaltową drogę.
Inaczej ominie was kolejna atrakcja Gębczyc. Choć sama droga jest
nudna, to po kilku zawijasach dojdziecie do zabytkowego pałacu.
Trzeba przyznać, że zbudowanego w mało znanym mi do tej pory stylu
– przewaga kamienia, którego szarość skutecznie przełamuje
intensywna czerwień wypalanej dachówki tworzącej obrys wszelkich
otworów okiennych, drzwiowych, itp. Trzeba przyznać, że w tej
okolicy pełnej granitu to chyba najbardziej oczywista forma
architektoniczna, dająca jednak ciekawy wynik. Nie patrzcie zbyt
wysoko w górę, aby nie przestraszyć się żółtą tablicą
zakazującą wstępu i zapuśćcie się w głąb rozległego terenu
pałacowego. Jeśli jednak tablicę zobaczyliście i sumienie nie
daje Wam spokoju, to wróćcie na główną drogę, aby przejść nią
kawałek i wejść od innej strony. Zgodnie z nakazem, w końcu nie
przejdziecie przejściem między dwoma szeroko rozpostartymi
drzewami. I teraz nastawcie się na spokojne buszowanie, bo budynków
do obejrzenia, choćby tylko z zewnątrz, jest tu na tyle dużo, że
potrzebujecie palców obu dłoni, aby je policzyć, a nie obiecuję,
że wam wystarczy. A czasem warto i choć trochę w głąb tych ruin
zajrzeć. I choć chyba sam „pałac główny” nie jest specjalnie
ciekawy, to i w jego pobliżu znaleźć można klimatyczne drewniane
szopy i kolejny stylowy szaro-czerwony budynek, z nietypową dla
reszty budynków wieżyczką pośrodku. Ogromne pałacowe podwórze
warto obejść na wszelkie możliwe sposoby, bo z każdego miejsca
można wypatrzyć inne lokalne ciekawostki. Zdecydowanie polecam też
to miejsce na plener zdjęciowy, mimo iż sam wypstrykałem chyba z
pięć razy więcej zdjęć tylko w ramach dobrania odpowiednich
parametrów naświetlenia. Słoneczny balans bieli, chmurny, może
obszar zacieniony, ręczny balans bieli też nie do końca pasuje,
niedoświetlenie, prześwietlenie, intensywne barwy czy naturalne?
Każde wychodzi niewłaściwie na małym ekraniku podglądu, na
szczęście w przypadku wielu z nich to jedynie przekłamanie barw i
zdecydowanie lepiej wyglądają na komputerze.
A potem powrót na asfalt, na szczęście
udaje się złapać stopa, bo przecież cóż to za atrakcja człapać
po drogach dla samochodów. Choć z drugiej strony, to ledwie
chwilka, całkiem blisko było. Słońce już niestety nisko, i choć
daleko jeszcze do zachodu, to żółć chylącej się ku zenitowi
ognistej kuli dominuje wszelkie inne barwy. No i zimno się powoli
robi, a szarość osłabionego już światła przepycha się ze
wspomnianą żółcią. Pozostaje wracać, choć z pewnym niedosytem
mijam po raz kolejny stary cmentarz. Niestety, przed Wszystkim
Świętych nie będzie kiedy powrócić porobić zdjęcia...
Informacje praktyczne:
Godziny wystrzałów w kopalni granitu: 10-12 i 14-16, tylko w dni robocze. Wystrzały są ogłaszane wcześniej odpowiednio dwoma sygnałami krótkimi (zapowiedź), długim ciągłym (wystrzał właściwy) oraz odwoływane kolejnymi sygnałami. W tym czasie zaleca się bezwzględne trzymanie się poza strefą wyrzutu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz