
Ostatni dzień wędrówek. W planach była Śnieżka – jednak to znów pewnie ceprostrada, jak uprzedzało spotkane dzień wcześniej małżeństwo, mnóstwo lodu, ślisko. A i trasa może być trochę zbyt długo. Jednak jak mówią, w tym roku wyjątkowo dobre przejście jest na Pielgrzymy i Słonecznik. Więc może właśnie na Słonecznik, potem granią kółeczko i zejście do Samotni? Można by nadrobić pierwszy dzień, gdy dałem się naciągnąć na obiad w Chacie Akademickiej, „bo większa więc pewnie lepsza”?
Mała rozgrzewka na początek
Na początek, po raz kolejny świątynia Wang. Drugi raz przez Karpacz nie warto iść – jeśli ktoś jest zmotoryzowany, warto chyba ten nudny odcinek sobie odpuścić i za 7 zł zostawić samochód na pobliskim parkingu. Choć bilety schowały się gdzieś po kieszeniach, pani w kasie parku pamięta, że przecież dwa dni temu kupowaliśmy bilet trzydniowy, więc mogę odpuścić sobie szukanie. Jeszcze tylko ostrzeżenie, że na górze wiatr wieje z prędkością 20 kmph – jakby mi to cokolwiek mówiło.
„Oho ho, przechyły i przechyły
Oho ho, za falą fala mknie
Oho ho, trzymajcie się dziewczyny
Ale wiatr, ósemka chyba dmie”
Piotr Orkisz - Przechyły, szanta żeglarska
No dobrze, teraz na bieżąco mogę sprawdzić, 20 kmph to ledwie czwóreczka, jednak na trasie okaże się, że to jednak coś bliższego szósteczce. Jakiś trzy razy szybszy wiatr. O tym jednak przekonam się trochę później.
Początkowy odcinek, do Polany, taki sam jak dnia pierwszego – tylko tego słońca brak. Na polanie odbijam jednak w prawo, w żółty szlak. Tu już droga nie tak szeroka, jednak przetarty szlak spokojnie pozwala na przejście. Ale niestety tylko gęsiego.
Kawałek wzdłuż lasu – i ukazuje nam się druga połać polany, jeszcze bardziej okazała niż ta na rozdrożu. Chciałoby się pójść na szagę, skrótem, bo droga na dziś zaplanowana długa – jednak głęboki śnieg nie pozwala zboczyć ani trochę ze szlaku. Może to i dobrze, bo dopiero na zakręcie widać odległe kotki, całkiem ciekawą formację skalną która aż kusi, żeby odbić od drogi. Jednak dalej trzeba iść dalej żółtym, który powoli wchodzi w głąb lasu. Śnieg robi się coraz głębszy, ścieżka głęboko wbija się w głąb białego puchu. Krótki odpoczynek przy Pielgrzymach, herbata i czekolada, i można iść dalej. Niestety po kilku minutach las zaczyna się robić coraz niższy, i niższy, powoli przechodząc w skarłowaciałą kosówkę.
Walka z wiatrem
„Idę w góry cieszyć się życiem,
oddać dłoniom halnego włosy”
A. Cichocki, Lato z ptakami odchodzi
O szeleście liści nawet nie ma co marzyć...
Im niższy las, tym bardziej daje się odczuć wzmiankowane wcześniej 20 km/h, choć mam wrażenie, że mocno zaniżone. Niby daje się iść, jednak momentami wiatr tak mocno wciska się w płuca, że ciężko zrobić wydech. Im niższe drzewa, tym trudniej. Co gorsza, to wiatr ze śniegiem – więc i człowiek dotkliwiej odczuwa zimno, i widoczność mocno ograniczona. Z kolei pod nogami nie ma już wydeptanej, utwardzonej ścieżki – wszędzie wokół zdradliwy, zapadający się głęboko świeży biały puch. Co prawda drogę daje się jeszcze wypatrzeć, to wciąż jakieś przerzedzenie w karłowatej kosówce – choć momentami jedynym wyznacznikiem są pionowe tyczki. Tyle razy o nich słyszałem – wtedy właśnie po raz pierwszy miałem okazję z nich skorzystać. Niestety, wiatr sprawia, że się poddaję. Żeby choć było wiadomo, jak daleko jeszcze do Słonecznika... tam zasłużony odpoczynek, i dalej już prościej, po grani... jednak nie, nogi nie dają rady, należy się poddać i zawrócić. A szkoda, bo prawdopodobnie już było blisko... niestety, tylko prawdopodobnie, mgła i śnieżyca nie pozwalają się upewnić, ryzyko za duże.
I trochę spokoju na koniec, czyli o tytułowym kotku

Więc znowu na Polanę, tam kolejny odpoczynek, a potem do Samotni. Ech, ten klimat – choć ceny wcale nie wyższe niż w Strzesze, to jakże odmienna obsługa, jakże inne zachowania turystów. No i ten kotek – zadziora jedna, jednego psa właśnie wystraszył, po czym obrażony sobie poszedł – bo skoro schronisko na psy schodzi, to co on tu ma na nie miauczeć? Szkoda gardła... na szczęście wcześniej popozował do zdjęcia, chwilę dał się pogłaskać, żeby potem jednak łapą z pazurami dać do zrozumienia, że to już koniec zabawy.

A na zewnątrz powoli zmierzcha. Choć pora wczesna, to jednak Kotły Wielkiego i Małego Stawu robią swoje, a i śnieżyca, choć powoli słabnąca, też się przyczynia do mrocznej atmosfery. Więc najkrótszą drogą ku Polanie, a potem w kierunku Karpacza. Jednak po drodze jeszcze miła przerwa, lekkie przejaśnienie, zza którego wyłania się bliska panoramka. Choć mglista, to jakże urokliwa, właśnie w ten sposób pokazując jak wiele tajemnic kryją góry i jaką to łaskawość nam czynią, czasami trochę więcej odsłaniając...
I mała tajemnica na koniec. To zdjęcie ze śnieżycą tak naprawdę zrobione jest przy kościółku Wang. Choć pogoda była piękna, to ktoś "sprzątał" śnieg - specjalną maszyną wzbijał go w powietrze, aby odśnieżyć drogę (a gdzie poleci, to już nie ważne). To właśnie dzięki temu udało się złapać efekt śnieżycy... jednak tam, na górze, wyglądało to podobnie jak na zdjęciu.