Do zamku Cisy próbowałem dostać się
już kiedyś, zimą. Szlak ze Strugi na mapie wydawał się bardzo
prosty, niestety, brak mostu przed samym zamkiem sprawił, że
musiałem odpuścić – kto w środku zimy chce ryzykować zmoczenie
nóg w rzeczce? Tym razem zapobiegawczo postanowiłem zdobywać go od
strony Chwaliszowa – nawet nie byłem świadom, że słowo
„zdobywanie” idealnie pasuje do charakteru podejścia.
Tak więc porzucając auto gdzieś przy
drodze, powoli rozkręcam się na jakieś drodze ciągnącej się
wśród pól. Droga niby zamknięta dla pojazdów, jednak kawałek
dalej okazuje się, że na mojej drodze spotykam grupę jakichś
bardziej barbarzyńskich myśliwych, którzy sobie samochodami
wjechali na przyległą do pola łachę trawy i urządzili piwak, co
zastanawia o tyle bardziej, że uczestników było tyle samo, co
samochodów. Lekko hałaśliwą grupkę wolę ominąć bokiem,
zwłaszcza, że akurat tutaj oznakowanie szlaku się urywa i należy
iść na czuja. Jak się później przekonałem, widać kawałek
drogi ktoś sobie zaorał, bo po co orać dwa mniejsze pola, jak
można „polecieć po całosci” i szybciej ogarnąć jedno większe
pole. Niestety, robienie sobie pól ze szlaków spotykam nie po raz
pierwszy, tutaj chociaż ktoś nie postawił sobie bezczelnie płotu. Za polem jednak jakoś odnajduję
właściwy szlak i wzdłuż rzeki idę kawałek prosto, aby zaraz
zacząć ostrą wspinaczkę na szczyt zamkowego wzgórza.
Zamek Cisy w swej pełnej okazałości |
Zamek Cisy to całkiem spora ruina, z
której ostała się znaczna część ścian, co w pełni oddaje
dawną wielkość tej formacji obronnej. Stan murów pozwala co
odważniejszym (i lepiej wysportowanym) wdrapać się na szczyt zamku
i obejść wokół całość zaglądając do poszczególnych sal z
poziomu dawnego dachu. Ja decyduję się tylko na zajrzenie do
jakiejś wieży, do której wejście znajduje się jakieś 2 metry
nad ziemią. Chwila buszowania wewnątrz obrysu zamku i postanawiam
wyjść „na zewnątrz”. Dopiero od tej strony widać wielkość
tej dawnej warowni. Okazuje się też, że do zamku jest też o wiele
wygodniejsze wejście poprzez most spuszczony nad suchą fosą. Stąd
jeszcze krótki kawałek powoli obniżającą się drogą i dochodzę
do mostu. Przynajmniej w założeniach.
Bo niestety, most w postaci kilku
betonowych płyt typu jumbo jak sobie leżał w wodzie, tak sobie
nadal leży i nic nie zapowiada, żeby się to miało zmienić. Że
to jednak dopiero pierwsze kilometry, i że poziom wody niższy niż
poprzednio, to stwierdziłem, że może nawet suchą nogą uda mi się
przejść – a jeśli nie, to o tej porze roku mogę sobie pozwolić
na minimalne zamoczenie nóg.
Tymczasem za rzeką droga powoli
przechodzi w przejezdną nawet dla samochodów ceprostradę. Mnie z
kolei czeka szybki przekrój rodzajów lasów na krótkim terenie:
obok mrocznego lasu świerkowego rozciąga się prawie stepowa
polana, zarastająca w oddali rzadko porozrzucanymi brzózkami. Z
kolei ten krajobraz kilkaset metrów dalej przechodzi w dziki las
mieszany z przewagą wysokich sosen. I tym lasem idę kolejne
kilkaset metrów, aby dojść do glinianej drogi, w wielu miejscach
przecinanej kałużami zbierających się w odciśniętych koleinach
po ciężkich traktorowych oponach. Włażąc buciorami w taką
kałużę zauważam, jaki ładny brązowo-czerwony osad narasta mi na
butach. Gdybym studiował geologię to może pracę dyplomową
napisałbym właśnie o tych wszystkich osadach/błotach, które
często tak ładnie zbierają się na kałużach?
Tymczasem przechodzę obok zbiornika
retencyjnego z charakterystycznym chyba dla Dolnego Śląska otworem
przelewowym na środku jeziora (a nie wylotem rzecznym na końcu, jak
ma to miejsce przy klasycznych zalewach) aby na chwilę wrócić do
cywilizacji w postaci Pełcznicy. I poza zdjęciem z jabłonką
kwitnącą przy schodach nie byłoby o czym wspominać, gdyby nie
tabliczka „teren budowy wstęp wzbroniony” na mostku prowadzącym
do cisa Bolko. No, szlak ewidentnie prowadzi przez mostek, który
notabene wygląda na już w pełni zbudowany, widać tabliczki ktoś
łaskawie nie ściągnął, bo przecież normalni ludzie w takie
miejsca nie chodzą, więc co tu się przejmować? Tylko skoro nie
chodzą, to po nowy most postawili? Niestety, ta tabliczka to
zapowiedź tego, co już wkrótce mnie czeka.
Kora zabytkowego cisu Bolko |
Chyba podświadomie przewidując, że
czeka mnie takie „stechnicyzowanie” przepięknej kiedyś drogi,
tym razem po raz pierwszy dostrzegam fakturę kory zabytkowego cisa,
a także jakby splątane korzenie wyrastające... na wysokości metra
ponad ziemią, w środku próchniejącego pnia drzewa.
Niestety, od tego miejsca było coraz
gorzej. Zwykła leśna droga została splantowana, po czym ustawiono
przy niej nie wiadomo czemu służące paliki. A pamiętacie wąski
przesmyk tuż nad rzeką, na którym bałem się, że polecę w dół?
Zamiast zabezpieczyć go jakimś pomocniczym łańcuchem, zrobiono w
tym miejscu kolejny mostek, co odbiera przejściu jakikolwiek posmak
przygody. Słowem, szlak, który o każdej porze roku zaskakiwał
mnie innym magicznym miejscem, został doprowadzony do stanu
„cywilizowana droga parkowa, pozycja katalogowa numer …”, co
totalnie zabiło urok tego miejsca. Aż się wstydzę, że to ja
kiedyś zwróciłem uwagę pracownikom zamku Książ na tą urokliwą
drogę, bo żeby móc pokazać ją każdej ciamajdzie, która sobie
zażyczy doznać tych magicznych przeżyć... niestety, sprawiając w
ten sposób, że cala droga totalnie zatraciła swój urok.
Przypuszczam, że i odcinek pętelki po drugiej stronie rzeki nie
wygląda lepiej, skoro z daleka już straszy jakimiś dziwnymi
„drewnianymi ściankami”, które nie wiedzieć czemu mają
służyć.
Gdy już dochodzę w pobliże Starego
Książa, sobie znanym podejściem (które na szczęście jeszcze
pozostało dzikie) wspinam się ostro na górę... i tu moje
rozczarowanie przepełnia czarę goryczy. Bo stary zamek został
spopularyzowany – niestety, kosztem kolejnych atrakcji. Taras
widokowy został zabezpieczony barierką ochronna, która niestety
spłaszcza odbiór widoków. Jeśli ktoś pamięta urokliwy tunel pod
zamkiem, w jego skrajnej części – to musi zapamiętać dobrze ten
widok, bo przejście zostało zamurowane z obydwu stron.
Skoro w
części górnej pokotem rozłożyły się liczne ogniska, bo
przecież każdy kto przyjdzie sobie z dzieckiem, żoną, mężem –
musi mieć własne ognisko, bo przecież nie można przyłączyć się
do czyjegoś? No, ale mamy wolność, każdy ma prawo do swojego
ogniska... szkoda, że wszędobylski dym w takiej ilości specjalnie
nie poprawia trwałości kruchej zaprawy zrujnowanego zamku. Choć i
tak jeśli chodzi o erozję ścian, to ten dym nie będzie miał
takiej siły niszczącej, jak bezmyślny dzieciak który w ramach
zabawy, pod okiem swoich rodziców, bawi się w hurtowe sprawdzanie,
które cegłówki jeszcze trzymają się ściany, a które już jest
w stanie oderwać i odłożyć gdzieś obok. Z pewnością część z
nich za kilka lat sama by odpadła w wyniku niszczącej siły czasu –
ale przez te kilka lat z pewnością spowalniałaby erozję cegłówek
i zaprawy znajdującej się pod nimi. Ale co tam, ważne, że dziecko
ma zabawę i nie hałasuje, a kto by się przejmował takim
niszczeniem zamku?
Tu rządzi natura. Zostałeś ostrzeżony! |
Ze sromotnym żalem nad rychłym
upadkiem zamku dosyć szybko opuszczam ten magiczny kiedyś teren i
tym razem górą postanawiam wrócić w okolice zalewu, bokiem
omijając Pełcznicę. Już kiedyś chciałem zapuścić się tym
szlakiem, jednak zbyt późna była to pora, a wiele map po prostu
pomija ten szlak, więc wcześniej nie chciałem ryzykować, że
wyrzuci mnie w jakiś obcy teren. Teraz jednak miałem i odpowiednią
mapę, i pora była po temu, a i wyglądało, że i droga prowadzić
mnie będzie tam, gdzie chciałem podążać – więc czemu by z
niej zrezygnować? Co do słuszności decyzji upewniłem się, widząc
wymalowany na drzewie dziwny runiczny znak. Czy to glif strażniczy
pilnujący tego miejsca przed zakusami cywilizacji, czy może
drogowskaz dla zbłąkanego wędrowca szukającego odrobiny natury –
nie dane było mi odczytać, jednak był to ewidentny znak, że
podążam we właściwym kierunku. Jeszcze tylko widok na zamek Książ
na pożegnanie cywilizacji – i kawałek dalej zagłębiam się w
specyficzny brzozowy zagajnik. Trzeba przyznać, że to całkiem
przyjemny kawałek dróżki, gdzieniegdzie ledwo wijącej się
pomiędzy gęsto rosnącymi białymi drzewkami, który z czasem
prowadzi nad sztuczne rozlewisko.
A potem już powrót ta samą szeroką
drogą pełną kałuż z glinianym błotem osadzającym się na
butach, stepowa polanka poprzerastana rzadko porozrzucanymi
brzózkami, zburzony most z płyt, którego nikt nie chce odbudować,
ruiny gotyckiego zamku i zaorana droga, i po kilkugodzinnym spacerku
można wrócić do domu.
świetna wycieczka, a stary zamek w całej okazałości cudny!
OdpowiedzUsuńMówisz o Cisach, czy o Starym Książu? Niestety, ten drugi nigdy nie będzie już taki jak kiedyś... chyba, że za 30 lat te wszystkie zabezpieczenia popadną w ruinę :)
OdpowiedzUsuńZamek Cisy:))) Na pewno tam jakaś biała dama urzęduje;)
OdpowiedzUsuńSłodko-winna, żadnej białej damy nie widziałem, ale te pewnie głównie po północy się pokazują. Ale... jeśli masz jakąś białą suknię i będziesz gdzieś w okolicy, to możemy się umówić na jakieś zdjęcia z białą damą. Chociażby w tej wieżyczce o której wspominam w tekście... :)
Usuńrodzinka mi opowiadała o "cudach" na Starym Książu - ja jeszcze nie byłam po "renowacji" i chyba nie prędko się wybiorę. Szkoda, było to bardzo fajne, klimatyczne miejsce.
OdpowiedzUsuńdobrze, że przyjaciołom jeszcze zdążyłam pokazać tunel.