Muzeum powozów w Galowicach to akurat
miejsce, gdzie sam z siebie bym nie trafił. Co prawda wyjeżdżając
z Wrocławia parokrotnie widziałem kierunkowskazy gdzieś na
Bielanach, jednak patrząc na mapę sam teren nie zapowiadał się
ciekawie. Dużo małych, porozrzucanych wiosek, pola poprzecinane
licznymi drogami, dróżkami, drożynami, słowem ogromną ilością
asfaltu, no i autostrada, którą niekoniecznie da się przejść
tam, gdzie by się chciało. Słowem, szans na porządny niedzielny
spacer brak. No i tematyka nie specjalnie mnie interesująca... I
pewnie gdyby nie zorganizowane przez muzeum spotkanie dolnośląskich
blogerów, ta całkiem ciekawa atrakcja byłaby dla mnie niepoznana
po wsze czasy.
Spotkajmy się w muzeum
Radosna, blogerska gromadka |
Tak, tak, obok pogaduch blogerów,
które ściągają głównie life-stylową śmietankę i na których
nie specjalnie się odnajdywałem, muzeum powozów w Galowicach
postanowiło zorganizować swoje spotkanie bloggerów. Czy to miejsce
wydarzenia, czy może warsztaty/prelekcja na temat pisania
powieści/artykułów sprawiły, że na tym spotkaniu nie pojawiły
się szafiarki, kucharki czy „tropiciele celebrytów”, za to
pojawiła się grupa autorów blogów wędrowno-podróżniczych,
historycznych czy turystycznych. Słowem tych, którzy Dolny Śląsk
traktują jako ciekawe miejsce do zwiedzania, a nie co najwyżej
miejsce zamieszkania czy robienia zakupów.
Bischop-wagen czyli powóz z Biskupina |
Co do warsztatów – okazały się
prelekcją z domieszką dyskusji, co mi akurat pasowało, bo jakoś
nie potrafię wymyślać żadnych historyjek „na zawołanie”, a
jeszcze nie daj Boże na jakiś narzucony temat. Powiedziano o 18
zasadach pisania Marka Twaina, było o najczęściej popełnianych
błędach, o tym, jakich słów używać a jakich unikać, i o tym,
że lepiej pisać konkretnie niż ogólnie i przykładowo. No, chyba
że akurat mowa o rzeczach czerwonych i o rzeczach koloru wozu
strażackiego. Tak, tak, bo choć i jedno i drugie może odwoływać
się do tego samego koloru, to jednak drugi przekaz sam z siebie
niesie dodatkowe przesłanie, które czasem może wnosić wartość
dodaną. Aha, i jeszcze o tym, że mam pisać więcej krótkich zdań.
Żeby zachować równowagę.
Generalnie, wiele z podanych zasad to
nieśmiertelne formułki, wbijane każdemu z nas jeszcze na lekcjach
języka polskiego w podstawówce czy w liceum. Nie powtarzać słów,
zauważać i świadomie unikać swoich „nawyków”. Prawdy proste
i oczywiste, jednak prawie natychmiast zapominane, więc ich
przypomnienie zawsze jest wskazane. I trochę nowych wskazówek, jak
pisać ciekawiej. Więc mam nadzieję, że za jakiś czas spotkanie
to pozytywnie wpłynie na jakość tekstów na blogu :)
Zwiedzanie właściwe
Wóz strażacki z Galowic |
Po prelekcji oczywistym punktem
programu było zwiedzanie muzeum powozów. Kierunek trochę mało
oczywisty, powiedziałbym że muzeum zwiedzane jest „od tyłu”.
Zaczyna się nie przy wejściu, ale na drugim piętrze, gdzie akurat
ciężko byłoby wciągnąć te wszystkie karoce i inne sanie.
Słowem, zwiedzanie muzeum powozów wcale nie zaczynamy od powozów,
tylko od mniejszych ekspozycji. Od szczegółu do ogółu, czyli tak
zwana indukcja. Małe sanie, siodła, uzdy, chomąta, stoiska
rzemieślnicze. Bo oprócz zacięcia stricte powozowo-koniarskiego,
muzeum postanowiło zrobić wystawki o tematyce powiązanej, takie
jak opis rzemiosł związanych z powozami. Była ekspozycja dotycząca
kowala, kołodzieja, rymarza, a nawet pojawiły się elementy
związane z zawodem bartnika. Jak na mój gust prowadząca spotkanie
Monika trochę goniła z oprowadzaniem, więc nawet nie zauważyłem
gdy z powodu zdjęć zostałem mocno z tyłu. Co tam, na szczęście
nikt nie pilnował, żebyśmy trzymali się w zbitej grupie.
Tymczasem na kolejnym piętrze
pojawiają się faktycznie pierwsze pojazdy konne. Oczywiście
pierwszym eksponatem jest upiększony niemieckim napisem Gallowitz
wóz strażacki koloru... wozu strażackiego, bo przecież
sformułowanie „koloru wozu strażackiego” jest silniejsze niż
zwrot „koloru czerwonego”. Idąc dalej, mijamy kolejne dokotorki,
wozy szlacheckie otwarte, zabudowane, karece, karoty, wozy chłopskie
do przewozu zarówno ludzi, jak i towarów. Gdzieś po drodze oczom
mignął żydowski sklepik z materiałami różnymi. Powoli
zmierzałem do wyjścia... które okazało się zamknięte. Tak, tak,
tak się z blogerką od zapomnianych miejsc zasiedzieliśmy, że
nasza grupa zdążyła już wyjść i zakluczyć za sobą drzwi. Na
szczęście z góry słychać już kolejną grupę, więc chociaż
może trochę „pod prąd”, ale sprawnie wydostaliśmy się na II
piętro, z którego to udało się wrócić do naszej salki
prelekcyjnej, w której można było sobie pogadać z innymi
blogerami.
Jeśli chodzi o ogólne wrażenia, to
muzeum powozów mnie mocno zaskoczyło. Jak kilka godzin później
znajoma cosplayerka stwierdziła (w dyskusji na zupełnie inny
temat), „szczegół robi robotę”. I dokładnie to samo mogę
powiedzieć o wystawie zorganizowanej w spichlerzu: tu też „szczegół
robi robotę”. Oprócz samego tematu głównego, jak ma to miejsce
chociażby w Łańcucie czy w muzeum starych pojazdów w pobliskim
Topaczu, ekspozycja nie skupia się wyłącznie na powozach.
Już
ekspozycje dotyczące „elementów pomocniczych” takich jak
chomąta i uzdy wzmacniają wrażenia. Jednak to co podkreślić
trzeba w muzeum w Galowicach, to tworzenie całego klimatu wokół
eksponatów. Oczywiście, właściciele mają tu spore ułatwienie w
postaci klimatycznego budynku spichlerza w którym znajduje się
ekspozycja, jednak to tylko początek walki o stylistyczne detale. A
to rozłożona pod wozem sztuczna trawka, a to powóz ustawiony na
usypanej z kamieni „drodze”, a to przyozdobiony kolorowymi
kwiatami „Bischop-wagen”, a to pozornie bezładnie porzucona
skrzynka lekarska, elegancki męski kapelusz czy damski toczek z
piórkiem. Tak, jakby ich właściciel tylko na chwilę odszedł z
tego miejsca i miał tu zaraz powrócić. Tak, szczegół to chyba
najważniejsze w momencie gdy idziemy na spotkanie z historią. Na co
dzień otoczeni pozbawionym finezyjnych ozdób plastikiem,
mieszkający w sześciokątnych nowoczesnych budynkach pozbawionych
zdobień, otoczeni zbitymi z prostych „desek” meblami w których
jedynymi ozdobami jest wystająca prosta klamka, z chęcią
odwiedzamy miejsca, w których możemy zobaczyć prawdziwe piękno,
rzeczy które mają nie tylko swój praktyczny cel, ale i są bogato
dekorowane na swój niepowtarzalny sposób. Z radością patrzymy i
dotykamy na przedmioty które mają swoją fakturę, swoje wklęsłości
i nierówności, swoje ostre krawędzie i wygładzenia. Słowem,
szukamy rzeczy prawdziwych, a nie tylko przaśnej i prostej
marketowej taniości...
Co warto by zmienić w samym muzeum?
Jeszcze trochę dopieścić te sztuczne
detale. Oczywiście, wymiana kwiatów na żywe to ogromny koszt, ale
chociaż wymienić je na ciut droższe, ciut mniej plastikowo
wyglądające, podobnie znaleźć trochę ciekawszą trawkę.
Do tego, znaleźć turystom zajęcie na
cały dzień. Tak, żeby odwiedzając muzeun nie wyrywali się z domu tylko
na chwilę, ale aby zrobili sobie długą wyprawę śladami historii.
Oczywiście, duży trawnik z grillem (i jeszcze jednym powozowym
eksponatem na zewnątrz, który pewnie nie jeden zwiedzający
przegapił :) to fajne miejsce do odpoczynku, ale może jeszcze
bardziej podkreślić że w drodze powrotnej warto by zobaczyć pałac
w Żórawinie? Może wejść w jakąś komitywę z pracującym
przecież w podobnej branży muzeum w Topaczu i zorganizować nie
tylko wzajemny system informowania turystów, ale także jakiś
system zniżkowy „z biletem od tych drugich, u nas wstęp 20%
taniej”? Świetnie to się sprawdza chociażby w Górach Sowich,
więc czemu nie miałoby zadziałać pod Wrocławiem?
Wejście do muzeum. Na szczęście udało się złapać moment bez rowerów |
Do tego przestawiłbym stojak na
rowery. Mur pruski jest często ciekawym kompozycyjnie tematem
zdjęciowym, niestety w muzeum powozów przed samymi drzwiami
kompozycję zdjęcia psują tabuny rowerów. A przecież stojak
rowerowy może stać kawałek dalej, przed przyległymi do budynku
parterowymi przybudówkami? Jak rowerzysta podejdzie kawałek dalej,
to przecież nic mu się nie stanie...
No i skoro mowa o promowaniu regionu,
może znalazłoby się gdzieś obok kawiarni miejsce na jakieś
ulotki reklamowe innych atrakcji Dolnego Śląska? Skoro (jak zawsze
dbający o szczegóły :) pracownicy muzeum potrafili wpaść na
pomysł i do pamiątkowych toreb z gadżetami wrzucić materiały
promocyjne miasta Wrocław, gminy Żórawina i całego Dolnego Ślaska,
to może byliby w stanie zorganizować w podobny sposób
samoobsługową quasi informację turystyczną? Zwłaszcza, że
szafeczkę z przegródkami na mini-postery można w ogóle powiesić
bez zajmowania jakiegokolwiek miejsca. Tylko błagam, jeśli pojawi
się coś większego, niech to będzie coś pasującego do wystroju a
nie prosty plastikowy stand na foldery, które może pasują do
modernistycznego wystroju banku, ale niekoniecznie do ciekawego
muzeum. Tak w ramach dbania o szczegóły.
PS. Na spotkanie blogerów przyjechałem trochę zbyt wcześnie. A że blisko bramy wjazdowej kusiło stare domostwo, to i parę zdjęć na wiurbexa się trafiło...
Porzucony toczek, czyli detal robi robotę |
Rzeczywiście, nie mogłam się oderwać od tego pruskiego wozu wojskowego... tak mi się spodobał :) A relacja trafna, przyjemnie się czyta. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTaka relacja motywuje do jeszcze większej dbałości o szczegóły.
OdpowiedzUsuńEsencja miejsca i wydarzenia zawarta w jednym artykule. Szacuneczek:) Ale mnie i tak najbardziej interesuje, co znaczy "cosplayerka";)
OdpowiedzUsuńTo jest konkretny wpis. Ja w takim razie poszłam na łatwiznę, bez szczegółów:)Z tymi pojedynczymi zdaniami wciąż mam problem, ale warsztaty mi to mocno uświadomiły. Widzę, ze pomysłów na ulepszenie muzeum masz sporo, ja bym zainwestowała w reklamę. Żywe kwiaty mnie się nie wydają aż tak bardzo potrzebne, bo i tak bym nie zauważyła przy tych wszystkich dorożkach:) Pozdrawiam i miło było poznać:)
OdpowiedzUsuńWOW! 4 komentarze w ciągu jednego dnia publikacji - to zdecydowanie rekord :)
OdpowiedzUsuńPiotrze, cosplay to tworzenie strojów związanych z fantastyką. Oczywiście, jest "duży cosplay" czyli możliwie wierne odtwarzanie postaci z filmów, gier, komiksów... i jest "mały cosplay", czy jak wspomniana cosplayerka sama o sobie mówiła "strojoroby", czyli ważna jest konwencja (np. postapo, cyberpunk, fantasy), a sam tworzysz swoją wizję i wdrażasz ją w życie.
Milady, o reklamie wspomniałem, głównie wspólnej w połączeniu z innymi muzeami, bo jest ona z założenia już stargetowana do zainteresowanych. Jak mi wspominała Monika, coś w tej kwestii już się robi, choć może zostanie to rozwinięte w zasugerowanych kierunkach. Co do kwiatów - oj, nieuważnie czytasz. Żywe są w takim momencie bezsensowne, bo trzeba je często wymieniać, co generuje ogrooomne koszty. Ale chociaż ciut lepszej jakości sztuczne... wiesz, jak pochodzisz po takich ciut droższych sklepach z meblami, a potem pójdziesz do biedronki, to zobaczysz że są takie sztuczne, że wyglądają jak żywe, są takie, na których widok mi się od razu włącza klapka z podpisem "wtryskarki" i mój umysł sprawia, że mimo jego braku, z daleka czuję zapach plastiku :)
Oczywiście, wszystkich miło było poznać i liczę na kolejną inicjatywę - może tym razem Topacz albo ba, te muzeum kolei (Jaworzyna, Historynko?). Bo skoro muzea współpracują z Galowicami, i pokaże się im, że zyskują darmową reklamę w postaci wpisów... :)
Z 4 komentarzy zrobiło się jeszcze więcej. Może coś mam z tą uważnością, bo kwiatków sztucznych też nie zauważyłam:) Ale teraz mam Ciebie od szczegółów, a ja będę patrzyła z szerszej perspektywy:)
UsuńDzięki za wyjaśnienie;) Teraz już coś mi świta z tym cosplayem. Wiem, że ludzie się w coś takiego bawią, ale nie wiedziałem, że ma to konkretną nazwę.
UsuńMuzeum w Jaworzynie to niezły pomysł na kolejne spotkanie. Od kilku lat chcę tam pojechać:)
Czuję się zobowiązana i zrobię co w mojej mocy, jeśli chodzi o tą Jaworzynę.
UsuńCo do tych kwiatków to prawdziwe nie wchodzą w grę, mogłyby zniszczyć, zabrudzić powóz, ale jeśli chodzi o lepsze sztuczne to jesteśmy coraz bliżej.
Bardzo wyczerpująca relacja. Aż szkoda, ze nie mieszkam gdzieś bliżej :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńFantastyczne zdjęcia i świetna relacja, miejsce wygląda na bardzo interesujące. I miło tak się spotkać, prawda? :)
OdpowiedzUsuńPatrząc na te zdjęcia oraz czytając opis muzeum,okolicy jak i samego spotkania, jeszcze bardziej żałuję, że nie mogłam być. Myślę, że bym się odnalazła :) Mam nadzieję, że na następnym już się pojawię i porozmawiamy o geocachingu! :)
OdpowiedzUsuńhttp://geocachingpomojemu.blogspot.com/
Miejsce mi nie znane. Kiedyś je odwiedzę:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń