czwartek, 8 marca 2012

Zachwycony zimą


Zachwycony zimą na Wielkiej Sowie, następny spacer postanowiłem odbyć znów w tym samym miejscu. Zwłaszcza, że zamierzonej trasy nie udało mi się przejść. Tym razem jednak z Wrocławia dotarłem z innej strony – od strony Pieszyc. Droga na górskim już odcinku jest dużo ciekawsza niż trasa Walim-Rzeczka, bo ciągnie się leśnymi serpentynami. Choć odwagi brak aby nią pędzić, to jednak przyjemnie się nią jedzie. Pozostaje ciągłe pytanie: jak długo, bo chodzi o to, żeby zatrzymać się na Przełęczy Walimskiej.
Zwątpienie dopadło mnie w okolicach zjazdu do Bacówki. Duży parking, wspaniałe miejsce do zaparkowania... kontrolne spojrzenie na mapie i decyzja: jadę drogą dalej. Teraz, z perspektywy czasu wiem, że nie była to najlepsza decyzja. W okresie zimowym chyba jednak lepiej pozostawić samochód w tej okolicy i dalej udać się piechotą. Zwłaszcza że widoki są tu naprawdę piękne – nie omieszkałem więc chociaż wysiąść z samochodu na krótką sesję fotograficzną.
Jeszcze parę serpentyn, i dojeżdżam do właściwego celu: Przełęczy Walimskiej. Choć jest tu z pewnością zaznaczony na mapie parking leśny, problemem okazuje się znalezienie miejsca do zaparkowania. Bo parking jest... pod grubą warstwą śniegu. Chętnym do zwiedzania pozostaje lekko bardziej wyczyszczona krawędź jezdni, dzięki czemu na krótkim odcinku ustawić można kilka samochodów pozostawiając przejezdny pas dla samochodów. Jak się przekonałem po powrocie „przejezdny pas” oznacza, że można tylko przejechać, jeśli z naprzeciwka nic nie jedzie (wtedy nigdzie nie ma możliwości minięcia się), natomiast totalnie brak miejsca na zawracanie, wyjeżdżanie z parkingu czy inne manewry.

Nareszcie na szlaku

Wracając do Przełęczy Walimskiej... punkt jest mocno charakterystyczny, bo oprócz typowego dla przełęczy zmiany kierunku podjazdu na zjazd, jest tu duża polana jakby stworzona pod kątem turystów – o czym świadczą chociażby drewniane szałasy na jej końcu. Są nawet miejsca aby usiąść przy stole – miejscami nawet stoły wystają spod śniegu, choć ławy są już przysypane. Stąd podążam znów szlakiem fioletowym. Przez chwilę na początku trzeba uważać, aby go złapać, potem już ciężko go zgubić – brak jakichś odnóg, zboczeń w bok. 
Pod stopami głucho pomrukuje śnieg... nie jest to jednak głębokie zapadanie się w głąb śnieżnych kop, a jedynie pomruk delikatnie ubijanego podłoża. Na odcinku Średniej Drogi krajobraz jakoś specjalnie nie zachwyca, ot miły spacerek w górskiej okolicy. Niestety, bez żadnych punktów charakterystycznych, więc aż do spotkania szlaku żółtego trudno ocenić, jak daleko się już zaszło. Na północnym stoku wciąż jeszcze widać kopy śniegu na drzewach, choć w wielu miejscach przebija już czerń pni, z których wiatr strząsnął już biel śniegu. Niestety, zacieniony stok oznacza też słabsze oświetlenie do zdjęć...
Na skrzyżowaniu z żółtym szlakiem natykam się na całkiem przyjemny drewniany schron dla wędrowców. Potem krótki odcinek wzdłuż żółtego szlaku i dalej wspominaną już Drogą Gwarków. Z oddali podziwiam zabudowania i stoki narciarskie Rzeczki z nieznanej mi dotąd perspektywy. Krótko za Kamieniem Gwarków wychodzę na otwartą polanę i... i nagle droga staje się inna. Tak jak do tej pory przejście było lekkie, tak przejście przez krótki odcinek na otwartej przestrzeni zajmuje bardzo dużo czasu. Wszystko za sprawą zdradliwego podłoża.... tak jak ostatnio nogi zapadały się już w momencie stanięcia na śniegu, tak tu podłoże ubija się na kilka centymetrów gdy postawi się nogę na śniegu. I gdy już człowiek staje się pewien, że noga stoi stabilnie na śniegu i próbuje się nią odbić od powierzchni... ta nagle się zapada, a pod cieniutką zlodowaciałą twardą skorupką znajduje się gruba warstwa puchu, w którą zapada się noga i trzeba się z niej wyciągać. Zapewne sprawcą jest słońce doskonale operujące na południowym stoku, które powoduje delikatne roztapianie się wierzchnie warstwy śniegu, po czym jej przymarzanie – i stąd ta pozornie twarda, krucha lodowa skorupka. Po powrocie na znany już mi z poprzedniego przejścia niebieski szlak dojście do pobliskiego schroniska staje się tak łatwe, że nie zauważam nawet kiedy mam je za sobą.

W poszukiwaniu zagubionego szlaku

Trzeba przyznać, że schronisko Sowa w porannych promieniach staje się dużo bardziej przytulne. To dzięki słońcu staje się ono jasne i tak przyjemnie się w nim siedzi – mimo iż nie ma nic specjalnego w jego wystroju. Udaje się nawet sfotografować wzmiankowaną ostatnio mapę atrakcji turystycznych... po zdobyciu takiej „Mapy Skarbów” można ruszać dalej na ich poszukiwania. Wejście na Wielką Sowę zgodnie ze wskazami nie przysparza większych problemów, stąd „bramą zachodnią” ponownie wracam na szlak żółty. Nie na długo jednak, bo nie zamierzam iść na Małą Sowę, aby potem wracać tą samą trasą do Przełęczy. W planach jest szlak niebieski... o ile uda się go odnaleźć. Napotkani ludzie co prawda mówią, że zejście jest łatwe do odnalezienia i znaki widać mimo zimowej pogody... co do tego drugiego nie są jednak zbyt pewni. Gdy więc spotykam lekko wydeptane przejście w śniegu, prowadzące mniej więcej w oczekiwanym kierunku, postanawiam tam właśnie odbić – zwłaszcza, że odległość od zejścia w przeciwnym kierunku się mniej więcej zgadza.
Potem długo wątpiłem, bo droga lekko lawirowała, momentami idąc w kierunku wręcz przeciwnym niż dwa zakręty temu... oznaczeń szlaku też specjalnie nie dawało się odnaleźć i umysłem wciąż targały wątpliwości: iść dalej? Zawracać, najwyżej wrócę żółtym i powtórzę drugi raz tą samą drogą? Przecież ta droga dokądś musi prowadzić, więc spróbujmy... dokądś – czy na pewno tam, gdzie ja chcę? Z drugiej strony – gdzie indziej może prowadzić. Co chwila zerkanie na mapę – niby dobrze, ale jednak nie. 



Dopiero w momencie, gdy gdzieś za sobą usłyszałem w oddali jakichś ludzi, których można by się spytać – wyszedłem na otwartą przestrzeń, z której było widać, jak wielkim łukiem droga zakręca. Wszelkie wątpliwości co do słuszności drogi się rozwiały. Potem już zostało zejść do końca na dół, drogą już lekko zaledwie opadającą ku przełęczy, na której o dziwo nagle zaczęło się trafiać na dużo ludzi. Stąd już tylko w jednym miejscu chyba można pomylić drogę – jednak wkrótce trafi się albo na asfaltową drogę którą można dojść do parkingu, albo wrócić na szlak fioletowy – ale wtedy łatwo się zorientować i zakręcić w odpowiednią stronę. Skoro jednak udało się nie pobłądzić, to stamtąd już szybko powróciłem na polanę. Jeszcze trochę dantejskich scen na prowizorycznym parkingu zimowym i pora wracać do domu.

2 komentarze:

  1. Sowa w ogóle jest przyjazna, skąd by się nie szło.Fakt, że nie wszystkie szlaki sa przetarte, mozna być tym pierwszym i wtedy jest troszkę gorzej;)

    Piękny spacer.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie, ikroopko... wtedy właśnie jest LEPIEJ! :)
    Po drodze mijałem różnych ludzi, gdy ostrzegałem każdego, że będzie cięższy kawałek, mówił to samo: właśnie po to tu przyjechaliśmy :) Szkoda, że w tej okolicy prawie wszystkie "pętelki" (konieczny powrót do miejsca wyjścia) to tylko kilka podejść na Sowę, a przecież Góry Sowie są znacznie większe niż trójkąt między Walimiem/Rzeczką/Bacówką...

    OdpowiedzUsuń