niedziela, 22 maja 2011

Jabłek w tym roku nie będzie, czyli o Zaczarowanych Wzgórzach

Maj... jako iż w związku z urlopem przepadły mi mlecze, postanowiłem poszukać choć rzepaków, póki jeszcze są. Najlepiej całych płacht rzepaków, rzuconych na niedbale na pofalowane pagórki... czyli naturalnie skojarzyły mi się wzgórza Trzebnickie. Trasę rozpoczynam więc w Machnicach, przy pięknie utrzymanym dworku. Kawałek asfaltem, aby za chwilę wejść między pierwsze pola, zarówno zielone, jak i żółte od poszukiwanych kwiatów. Tak jak chciałem, rozrzucone na pagórkach... Monotonię przypadkowo biegnących fal przerywa jednak szereg linii, ustawionych niczym wojsko na placu zbiórki. To krzaki agrestu (a może porzeczki?)...
W tych pięknych okolicznościach przyrody dosyć szybko dochodzę do kolejnej wioski, Brochocina, aby zaraz ją opuścić, wracając do lasu przy pięknej łące pełnej kwiatów... tym razem na Raszów.


Po drodze spotykam staruszkę. Twarz mocno ogorzała, zniszczona przez słońce... niestety, nie potrafi mi podpowiedzieć, gdzie znajdę ciekawe pola rzepaków. Pytam o inne uprawy... niestety, potwierdza moje podejrzenia, że tegoroczny majowy śnieg ściął kwiaty jabłoni. Żegnajcie przepiękne zdjęcia kwiatów jabłoni na tle błękitnego nieba, żegnaj sezonie jabłkowy tegorocznej jesieni. Coś pewnie wyrośnie, jednak na urodzaj jabłek liczyć nie należy...

Idąc dalej, dochodzę do Raszowa. Zza drzew wyłania się zarys dworku... jeśli chcesz zrobić ciekawe zdjęcia, najlepiej zrobić je już teraz, bo z bliska dworek już nie wygląda tak okazale. Za to bzy owocują tu okazale, a na małym, niezagospodarowanym poletku do zdjęć pręży się jabłonka... jedyna tak dobrze zachowana, jaką udało mi się tamtego dnia spotkać.
Trzeba przyznać, że Raszów najlepiej prezentuje się z daleka. Wychodząc z wioski, obieram kierunek na widzianą z daleka ogromną „góralską” chatę, i pagórki które widziałem już wcześniej. Jak z bliska Raszów nie robił większego wrażenia, tak z daleka stare, klasyczne dachówki tworzą ciekawy kontrast z otaczającą zielenią drzew. Idąc dalej w kierunku Taczowa Wielkiego, natknąć się jeszcze można na drewnianą chatkę na końcu owocowej alejki.

Teraz chwilka błądzenia wzdłuż granicy lasu, bez żadnej widocznej ścieżki, i na polu spotykam stracha na wróble. Ech, jak ja dawno nie widziałem stracha na wróble... na współczesnym polach pełno szeleszczących reklamówek, które już dawno pogoniły strachy z pól. I choć strach taki prosty, na jakiego kiedyś bym w ogóle nie spojrzał, to dziś budzą się wspomnienia z dzieciństwa...

Przez Taczów Wielki asfaltem w kierunku do Taczowa Małego, jednak gdy tylko pojawia się polna droga, od razu w nią schodzę (czerwony szlak). I warto, bo tu znów rzepaki rozpostarte na pofałdowanych pagórkach. Gdy dochodzę do rzepaków, pora odbić w lewo, aby jednak dojść do Taczowa Małego. Drogą wśród dwóch stawów dochodzę do starej wioski. Wzrok przyciąga stara, ceglana stodoła.


Tym razem trochę dłuższy kawałek przez las, szlakiem do Głuchowa. I trzeba przyznać, że tu znajduję najpiękniejsze rzepaki. Schowane za domem z czerwonym dachem, rozłożyły się na stojącym mi na drodze wzgórzu. A może lepiej obejrzeć je ze stojącego na lekkim podniesieniu kościółka, schowane za wiejskimi domkami i drzewami? Sam nie wiem...
Przy starym traktorze skręcam znów w las, aby powoli wracać do domu. Mapa głosi: Zaczarowane wzgórza. Brzmi ciekawie... Ot, idąc cały czas przed siebie, wydawałoby się, że taka sobie nazwa. Ot, pagórki, rozpostarte na nich pola, jakiś sad... ot, po prostu ładne miejsce. Jeszcze dziś dane mi będzie się przekonać, że w tym miejscu jednak jest coś więcej. Na razie jednak udaje się łatwo dotrzeć do Pierwoszowa, a tu znów feria rzepaków. A to na górce przed amboną, a to z kolei za przejazdem kolejowym, ukryte za brzózkami i czerwono odcinającymi się od całości znakami stop... i w którą stronę patrzeć najpierw? Szkoda jedynie, że porządnego, błękitnego nieba brak...
W Pierwoszowie zaglądam do tamtejszego ośrodka wypoczynkowego przy kopalni piasku. Ot, ciekawie zrobiona karczma z łupków, kilka stawów (notabene, ciekawy sposób zagospodarowania nieużytków po starej kopalni odkrywkowej), i tylko te ceny za wszystko ciutkę zbyt wysokie...
A teraz już prosta droga powrotna. Wśród pól, w kierunku na Wysoki Kościół, potem powrót na Machnice... a może by spróbować skrócić tą drogę? Z daleka widzę dwa samotne drzewa na wzgórzu, i sokoła lub innego drapieżnika zachęcającego do skręcania w tym kierunku. Niedużym wysiłkiem powoli wspinam się ubitą drogą, potem odbijam w lewo, stosunkowo łatwo udaje się przekroczyć strumień... dalej wzdłuż niego, potem lekko odbijam, wydawałoby się, że stąd już prosta droga na Machnice. Ech, z daleka widać już jakieś zabudowania... tylko czemu wyglądają one tak znajomo? Rozglądam się wokół – czemu wieża Wysokiego Kościoła znajduje się po mojej PRAWEJ stronie? Przecież mapa mówi wyraźnie, że powinna być po lewej... więc choć się pilnowałem, na prastarą magię tych wzgórz nie pomogło nawet doświadczenie turysty. Wyszedłem z powrotem na tą samą drogę, tylko kawałek dalej. Więc jednak trzeba z powrotem do strumienia...


Gdy dochodzę do kolejnych zabudowań, aby upewnić się czy znów pradawna magia nie wytrychnęła mnie na dudka, pytam okolicznych mieszkanców, czy na pewno dobrze idę. No cóż, tym razem okazało się, że wylądowałem w nienotowanej na żadnych mapach wiosce. Aż na to wzgórze rozciągała się posiadłość barona von Obernitza, dawnego właściciela pałacu w Machnicach. Na szczycie wzgórza resztki czegoś, co wyglądałoby jak wieża strażnicza, choć tambylcy twierdzą, że to tylko obora była. Choć dodają, że przynajmniej za czasów komuny... grube ściany i usytuowanie na samym szczycie sugerują, że jednak to była strażnica...
Stąd już na szczęście prowadzi dawna droga. Na szczęście, tambylcowi też spieszno w interesach w tym samym kierunku, więc jeszcze kawałek mnie odprowadza, aż na horyzoncie pojawi się zarys klasycystycznego pałacu. Teraz już Zaczarowane Wzgórza nie są w stanie mnie oszukać...

1 komentarz: