niedziela, 13 lutego 2011

Zimą malowane drzewa

Po wczorajszym mglistym dniu, ze słabym zapałem wstaję z łóżka. Jeszcze tylko kontrolne spojrzenie za okno, żeby się upewnić, że nie warto wychodzić na spacer.... a tu ogromne zaskoczenie. Nie dość, że zza delikatnej mgły widać niebiesko-mleczne niebo, to wszędzie wokół tak pięknie. Wszystkie drzewa przemalowane na biało – znak, że zima przypomniała sobie o swoich obowiązkach? Szybkie przygotowanie ciepłej herbaty do termosu, wyszukanie ciekawego kawałka lasu, jeszcze szybkie szukanie tematu zdjęć na obiecany wpis o autostradzie na Poznań... i skoro już jedziemy w tym kierunku, to czemu właśnie nie tam?

Nieprzewidziane atrakcje

Choć Trzebnicę omija obwodnica, to żeby lepiej trafić na właściwe wioski, próbuję właśnie przez miasto. Jak to łatwo wygląda na mapie – ot, w centrum skręcić na zachód, i wyjadę na Malczów. Tak, oczywiście – tylko wszystkie zjazdy w lewo wyglądają tak, jakby droga miała się zaraz skończyć. Choć w końcu przez miasto przebiłem się na północny koniec obwodnicy, to muszę przyznać że warto było. Bo przez przypadek odkryłem Bazylikę św. Bartłomieja i św. Jadwigi. Trzeba przyznać, że to szczególnie ciekawy zabytek. Na pierwszy rzut oka barokowy, swym przepychem przewyższający nawet standardy obowiązujące w tamtych czasach. Jednak gdy spojrzeć w górę, trudno nie dostrzec pierwotnej, średniowiecznej formy kościoła. Jakie to szczęście że trafiłem akurat na przerwę między mszami i swobodnie można przyjrzeć się temu dziełu bożemu. Na zewnątrz z kolei czeka kolejny nepomuk, i jakże ozdobne wieże. Gdyby nie świadomość upływającego czasu – ale przecież zimą tak wcześnie robi się szaro, więc trzeba jechać dalej.
Więc jak wspomniałem, koniec końców wypadam na północny koniec obwodnicy, i teraz już próbuję trafić na właściwą drogę. Jednak co innego pilnować mapy idąc przed siebie, co innego gdy jadąc samochodem można liczyć tylko na pamięć. Kolejna pomyłka – tym razem trafiam do Marcinowa, ale widać i znowu los nie przypadkowo poplątał moje drogi. Ale o tym wspomnę nie dzisiaj... na razie kolejny zjazd okazuje się właściwym. Kawałek prostej, białe drzewa Farnej Góry podziwiam jeszcze zza szyby, ale przy kolejnym skrzyżowaniu udaje się znaleźć miejsce do zaparkowania. 

I wreszcie idziemy...

I wreszcie można w pełni nacieszyć się pięknem zimy. Horyzont rozciąga się falistą linią pagórków, odcinając biel śniegu od błękitu zamglonego nieba. W oddali pasą się sarny – dziś jeszcze kilka razy je spotkam. Dłuższa chwila na kontemplowanie piękna (w tym i szansa dla aparatu na wyrażenie swego zachwytu), i można iść dalej, wzdłuż skręcającego asfaltu. Na zakręcie mała zagwozdka – choć nie dziwi płot wokół sadu, to dziwne podejrzenia budzi napis „przejście rowerowo-piesze” na zamkniętej bramie. Oczywiście mapa potwierdza, że ten niebieski znak przy napisie to oznaczenie szlaku, którym będę wracał – ale to później się będę martwić. Na razie na kolejnym zakręcie – kolejne białe szaleństwo, ponownie fotograficzne. A to zachwycam się odległymi planami i śnieżnymi krajobrazami, a to szybkie przerzucenie wzroku na bliższe plany i zeschnięte chaszcze przebijające się spod warstwy śniegu... wszędzie wokół tak pięknie, tak zimowo. Tylko czemu coś ciągle nie pasuje w kadrze? W Myśliborzu jakoś łatwiej było mi zrobić zdjęcia...

Wiecie kiedy śpiewu ptaków jest mało
Gdy przyleci śnieżyca i zrobi się biało
Pod "czapy śniegowe zwierzątka się chowają
I na ciepły wiosenny wietrzyk czekają.
Marian Kowalski, Wierz dla moich synków



Ale to już Malczów. Ot, spokojna wioska, jedynie zaciekawić może ordynarne graffitti – jednak ciekawostką jest nawiązanie do popularnego serialu „Ranczo”. Kawałek dalej jeszcze klimatyczny wiejski domek komponujący się ze śniegiem, i praktycznie to już koniec wioski. A dalej rozpościerają się białe pola, rozrzucane na przemian z małymi płatami leśnymi na nierównej siatce wzgórzy. Kawałek drogą, kawałek międzą – a głównie na skuśkę przez pola, bo szlaku wbrew mapie nigdzie nie widać. To pod górę, to w dół, dopóki głęboki kocioł nie staje na drodze. I choć nie po szlaku, to chyba wciąż blisko niego, bo i w okolice Ciemnej Góry, i Połańca udaje mi się dojść. Po drodze monotonię bieli przerywa drewniana ambona myśliwska, gdzie indziej robienie zdjęć okupuję zgubieniem rękawiczki – jednak na szczęście zgubę udaje się odnaleźć. Patrząc pod nogi, zastanawiam się nad dziwną formą śniegu. To nie płatki, to jakby styropianowe granulki. Czyżby to nie normalny śnieg, jaki na co dzień spotykam, a jedynie wytrącone z mglistego powietrza kropelki wody, zamarzające w locie?

Aż dochodzę do asfaltu na Przecławice – i tu zaczyna się dokładne studiowanie. Choć pozbawiona szczegółów setka nie daje zbyt dokładnych informacji, jakoś udaje się odnaleźć zejście na przełęcz kowalską. A gdzieniegdzie na głowę spada śnieg z drzew. Choć gdy przyjrzeć się bliżej, to ten opad nie cieszy za bardzo. Bo to efekt słońca, które swymi promykami rozgrzewa drzewo... i zamarznięte na gałązkach kryształki lodu, które spadają z drzew, odsłaniając czarną spodnią warstwę. Zresztą z upływem czasu coraz mniej widzę białych drzew wokół. Co gorsza, powoli niebieskie niebo miejsca ustępuje szarzejącej mgle. Gdy odnajduję krzyżujący się z czarnym szlak niebieski... wychodząc na pole, wszędzie wokół widzę już mgłę. Trochę wina pogody, trochę – tego że pod słońce idę. I jedynie osty utrzymują jeszcze swe lodowe ozdoby. Za to na polu już coraz częściej oprócz lodowych granulek, widzę też lodowe igiełki opadłe właśnie z drzew.

Pisałem o niebieskim szlaku – choć pozwala on mi wyczuć moment, kiedy skręcić na Kowale, to i tak dalej znowu trzeba iść na czuja. Mimo to udaje się dotrzeć do wioski – a tutaj szukanie dworku. Choć może to za dużo powiedziane – dworek już dawno stracił cały swój blask, a dużo ciekawsze okazują się stare zabudowania folwarczne i nawet ohydne tabliczki zakazujące wstępu ze względu na możliwość zawalenia się nie przeszkadzają. Chwila rozglądania się – i dalej przed siebie. Wciąż niebieskim szlakiem, próbuję wyjść z wioski i wrócić do samochodu. 

Niezliczone przeszkody, czyli problemy rozwiązują się same 

I tu zaskoczenie – na drodze stoi ogromne gospodarstwo. Cóż pozostaje innego, jak je obejść? Na obrzeżach uwagę przyciagają kolorowe ule, na szczęście teraz bez pilnujących ich pszczół. Choć z każdą chwilą staje się coraz szarzej, to dzięki ulom udaje się jeszcze odnaleźć piękno kolorów. No i piękno rozkwitłych w pobliżu baź. Tak, tak – dwa tygodnie ocieplenia jak co roku ogłupiły wierzby, które postanowiły czym szybciej wystawić swoje puszki do słońca. I gdy teraz, w cieple pokoju piszę te słowa, w każdej chwili mogę spojrzeć na wyjątkowo silnie rozrośnięte puszki stojące w wazonie.
Przejście z bezdroży na polną dróżkę okazuje się świetnym rozwiązaniem – niebieski szlak znowu się odnajduje. Nie na długo jednak – gdy ponownie dochodzę do czarnego szlaku, totalnym zaskoczeniem okazuje się opis na turystycznym szlaku „miedzą pomiędzy polami”. Niby jasna podpowiedź, gdy jednak widać dwie, a może i trzy miedze, którą wybrać? Przecież nie tą, którą wskazuje strzałka – nie, ta złośliwie wskazuje gąszcz drzew akurat w środku między miedzami. Na czuja udaje się jednak wybrać tą właściwą, o czym upewniają pojawiające się sporadycznie znaki na drzewach. Znowu w dół, znowu w górę – choć wzniesienia niższe, to czuję się prawie jak w górach. Zwłaszcza jeśli chodzi o zadyszkę ;)
Aż wreszcie dochodzę do wcześniejszej zagwozdki – przede mną zamknięta brama, płot okalający sad. W prawo daje się zauważyć jakieś przejście w chaszczach. Zastanawiam się, czy to nie tu trzeba wejść jakoś na teren sadu? Okazuje się jednak, że właściwe przejście przechodzi właśnie przez chaszcze. Upewnia o tym znajdującą się kawałek dalej furtka. Choć zamknięta, to okazuje się jednak chociaż że bez kłódki, więc spokojnie wejść można do zaczynającego się dopiero tutaj drugiego sadu. Z daleka widzę już wspomnianą bramę z napisem... z daleka jedynym pocieszeniem jest tylko zauważona już wcześniej osłabiona konstrukcja płotu. Gdy jednak dochodzę do bramy, zauważam, że widziana wcześniej kłódka nie stanowi żadnego problemu. Bo choć nie pozwala na pełne otwarcie bramy bez klucza, to długość przypiętego do niej łańcucha pozwala właśnie na przejście między skrzydłami bramy. Już tylko kawałek do samochodu, a potem powrót do zauważonego dziś muzeum ludowego u Kowalskich – ale o tym przy następnej okazji.

Pani Zima okryła białym futrem krecie kopczyki
I zawiesza u rynien lodowe srebrne kolczyki
Wyciągamy ze strychu: narty, łyżwy, saneczki,
I już mamy uciechę, jazdy z każdej góreczki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz