niedziela, 21 grudnia 2014

W poszukiwaniu zimy...



Dziś pierwszy dzień kalendarzowej zimy. Kalendarzowej, bo niestety we Wrocławiu tej prawdziwej brak. Orkan Aleksandra zdaje się nie narobił wielkich szkód w dolnośląskim, jednak z pewnością przyniósł ciepłe powietrze które rzadko kiedy sprzyja zimie. Co prawda w Karkonoszach jest podobno śnieg, jednak to trochę za daleko na jednodniowy wypad, więc raczej wrzucę dziś zdjęcia z ostatniej wyprawy na Wielką Sowę.
Jednak dziś forma trochę inna - bardziej fotoreportażowa. Bo o czym tu pisać idąc po raz kolejny tą samą trasą? O wielkiej wycince drzew? Bo co ostatnio jestem w tej okolicy, to co rusz coś wycinają... o drodze, która dzięki zwożącym drewno traktorom stała się jednym wielkim błoto-bagnem? A może o nieustającym wyciu pił, które jak już dopadło, to przez dłuższy czas nie mogło odpuścić? Chyba ciężko pisać bałwochwalcze peany na cześć tych paskudztw, więc może lepiej skupić się na czymś wyjątkowym? A trzeba przyznać, że trafiło mi się wspaniałe połączenie dwóch zjawisk pogodowych. Z jednej strony mgły, która niczym ograniczająca widoczność powietrzna zawiesina dodawała podejściu pewnej tajemniczości, niesamowitości a przechodzeniu przez nią dodawała uroku poznawania czegoś nowego... z drugiej - co prawda nie śnieg, ale mróz ścinający tą mgłę, każący jej osiąść na najbliższej możliwej gałęzi, drzewie, krzaku, źdźble trawy... mróz, który odbierał mgle wszelką siłę do dalszej wędrówki i kazał jej przycupnąć w najbliższym możliwym miejscu.






Królowa zima bez problemu przejęła we władanie całą polanę z lekko rozdzielającym ją wąskim pasem drzew. Jednak wgłębiając się w gęstszy już las świerkowy wydawało się, że tu już zima nie dokonała już tak dogłębnych mrożących zniszczeń. Bo wizualnie, drzewa wyglądały jak w okresie jesiennym - dopiero dotknięcie zwalonej kłody przekonywało, że jest całkowicie przemrożona.
Na samym szczycie zima znów była widoczna. Mimo mgły, nie licząc na wielkie widoki, miałem zamiar wejść na wieżę. Jednak nie byłem sam, więc zaczęły się negocjacje. 
- A będziemy mieli czas zjeść coś w schronisku?
- Nie, bo robi się trochę późno, a jeszcze kawałek drogi przed nami.
- To jak to, na schronisko nie ma czasu, a na wchodzenie na jakąś wieżę to niby mamy?
I weź tu tłumacz, że na wieżę wejdziemy na max 10 minut włącznie z wchodzeniem po schodach, a wizyta w schronisku wiąże się od razu ze zjedzeniem czegoś - słowem, pół godziny jest nierealnie krótkim terminem. Ale ponowne spojrzenie na zegarek, analiza faktów (bo przecież nie pierwszy raz idę tą drogą), sprawdzenie czy niezbędnik jest kompletny (od wyjazdu w Jurę staram się mieć ze sobą dwie latarki - zamiast obowiązkowych w terenie niezabudowanym odblasków), słowem - możemy zaryzykować końcówkę powrotu w zmierzchu, nocne wracanie nam nie grozi. No więc na górę - i tu miłe zaskoczenie, bo ze względu na mgłę bilety za pół ceny. W sumie, 2 złote to nie jest wielka różnica, ale z drugiej strony miło, że ktoś zwraca uwagę na takie szczegóły, a przecież przy 4 złotych to nie bardzo jest gdzie zaoferować klientowi lepszą promocję.
Oczywiście, na górze widoczności zbyt wielkiej nie było, nawet pobliska wieża radiowa ledwo przebijała się przez mleko, ale warto było wejść. Klimat niesamowity, bo oprócz mgły widać obrośnięte lodem lunety. Tak, te nawiewy śnieżne (a w tym przypadku raczej lodowe) to typowa cecha Wielkiej Sowy...




Dodać należy, że chodząc po górnym podeście chodzi się po podobnych jak na zdjęciu podłużnych od wiatru kryształkach lodu.
Z kolei sam szczyt wyglądał tak:







Tymczasem zejście do schroniska Sowa. Zadziwiające, jak bardzo mieszają się ze sobą drzewa białe od pokrywającego je śniegu z tymi kolorowymi, niepokrytymi szronem. I to, czy są to wiecznie zielone drzewa iglaste (w których igłach wciąż płynie woda, która przecież w okresie zimowym podnosi temperaturę) czy pozbawione już żywych liści drzewa liściaste - zima raczej losowo wybiera sobie które drzewa ubielić, a które pozostawić nienaruszonymi, choć przyznać trzeba, że ze szczególnym upodobaniem wybiera sobie białe przecież z natury brzozy. Trzeba przyznać, że wyczucia smaku jej nie pasuje i drzewa, choć pozornie losowo wybrane, tworzą naprawdę wspaniały efekt. Trzeba dodać, że zima po drugiej stronie szczytu wygląda już o wiele przyjaźniej, z braku mgły i tworzonego przez nią lekkiego półmroku polana na rozdrożu szlaków cieszy raczej zimą radosną.





Trzeba przyznać, że taka połowiczna zima przeplatana z jesienią zawsze wygląda pięknie, zresztą sami sobie przypomnijcie odwrotną mieszaninę z okolic Zamku Książ. Wtedy miałem zimę z dużym dodatkiem jesieni, na Wielkiej Sowie trafiłem raczej na jesień z dużą domieszką zimy. Żeby jednak nie było niedomówień, na większości trasy królowała jednak późna jesień...





2 komentarze:

  1. ... i tez mam nadzieję, że pielgrzymi nie zawładną Sową, to tak a propos Twojego komentarza u mnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne sś te obielone drzewa, gdy na ziemi jeszcze jesień. Bardzo lubię takie widoki :)

    OdpowiedzUsuń