wtorek, 20 listopada 2012

Jesienna droga krzyżowa

Kolejny tydzień, i kolejna wyprawa w okolice Wałbrzycha. W końcu nie licząc Ślęży, to najbliższe od Wrocławia góry, a na jesieni w górach mi naprawdę zależało. 
Wybór padł na Boguszów-Gorce. Nawet nie wiedziałem, jak górskie to miasteczko... bo kto był, to z pewnością widział tabliczki informujące, że właśnie w tym mieście znajduje się najwyżej położony rynek (a więc i oczywiście ratusz w Polsce). Chociaż 591 m. n.p.m. to wysokość nie robiąca wrażenia na miłośnikach gór, to fakt pozostaje faktem. 
Tak więc po pozostawieniu samochodu kawałek za ruderą porzuconego kościółka, postanowiłem zajrzeć na ten rekordowy rynek, niestety pogoda nie sprzyjała robieniu zdjęć. Do Kościoła Świętej Trójcy też nie dało się wejść z powodu trwającej akurat mszy, wspomniana ruderka choć robiła dobre wrażenie, to poprzez zbyt silne kontrasty ścian zewnętrznych i ciemnego wnętrza też nie okazała się fotogeniczna. Tak więc zupełnie nieświadomie czym prędzej udałem się do tego, co jest największą atrakcją Boguszowa – w góry. Chełmiec na mapie wyglądał ciekawie, dawał duże możliwości kombinowania z krótszymi i dłuższymi pętelkami, a zaznaczone przy szlaku przydrożne kapliczki mogły stanowić dodatkową atrakcję. 



Przechodniu! 
Idąc tą drogą pomyśl o tych, 
którzy na tej ziemi 
i pod tą ziemią 
żyli, pracowali 
składali ofiarę życia 

cytat z kamienia rozpoczynającego drogę krzyżową górniczego trudu 




Gdy tylko mijam ostatnie zabudowania, ukazuje mi się pierwszy z kamieni ociosanych w kształcie nagrobka. To hołd złożony ofierze górników, którzy wydobywali w tej okolicy wszelkie dobra mineralne. Choć pierwszy z pomników poświęcony jest górnikom wszelkich kopalni, to dalsze etapy drogi krzyżowej poświęcone są górnikom wydobywającym poszczególne skarby ziemi: uran, beryl, węgiel, złoto... 
Idąc dalej przed siebie, dochodzę do skrzyżowania, a kolorowa droga kusi żeby choć trochę zboczyć z zielonego szlaku, choć kawałek zajrzeć na nią. Jak się później okazało, dobrze że wcześniej nie skręciłem tutaj i trzymałem się pierwotnych planów. Wciąż idę ogromną polaną, z której mam rozległy widok na Masyw Dzikowca i Góry Suche, niestety przy tej pogodzie chowające się w cieniu. 


Dopiero przestępując granicę lasu mam okazję docenić piękno jesieni. Choć zawsze uważałem wzniosłe buki za drzewa nudne, ze swą prostą sylwetką niczym jaka sosenka, ze swą gładką korą... tutaj, w barwach jesieni po raz pierwszy doceniam ich prawdziwe piękno. Choć o tej porze roku stoją już łyse, a barwy jesieni to jedynie leżące na ziemi opadłe liście i wciąż brązowe gałązki młodziutkich, kilkunastocentymetrowych dopiero buczków, to nawet patrząc w górę widzi się pewne piękno. Może buki okazują swe piękno dopiero gdy niebo wokół staje się równie szare jak ich kora? 

Okrężną drogą do schroniska

Dochodząc do skrzyżowania szlaków, wybieram kontynuację drogi krzyżowej. Chociaż kusi szybkie dostanie się do schroniska, to z ciekawością podążam szlakiem coraz to kolejnych kopalni. Niestety, kopalnie lokalne się skończyły, a na kolejnych tablicach pojawiają się górnicy Francji, Niemiec, itp. Choć oczywiście i im należy się szacunek, to powoli z genialnego pomysłu zaczyna przebijać znużenie i pytanie, czemu górnicy akurat tych krajów, a nie innych? Czy byli jacyś lepsi, czy wsławili się czymś specjalnym? Czy tylko ilość przystanków się musiała zgadzać, a nie było już żadnej kopalni lokalnej? 
Niestety, szeroka droga kawałek dalej zamienia się w okropne bagno. To myśliwi zjechali się tu samochodami terenowymi, niszcząc drogę. Pewnie za jakiś czas ziemia spłynie, i pozostanie normalna kamienna droga... na razie jest jak jest. Kolejny zakręt – i dochodzę do Chełmca. 


Niestety, schronisko zgodnie z oznaczeniem na mapie jest schroniskiem nieczynnym. Jak powiedzieli mi napotkani przypadkowo turyści, którzy dotarli tu z Wałbrzycha, w sezonie można nawet spożyć coś w środku, jest odpłatne wejście na wieżę widokową, niestety zarządcy terenu jakby niechętnie brali się za zarobek. Jako jedyny cel tego wzgórza widzą rozstawienie tu setek anten, które roznoszą informację na całą okolicę, psując niestety widok dosyć ciekawego kamiennego schroniska, łudząco przypominającego jakąś średniowieczną warowną basztę. 

Deszcz nas przegania do domu

Niestety, ciężkie krople deszczu sugerują, że być może pora wracać do domu. Na szczęście deszcz nie był na tyle intensywny aby zdecydować się na szybki powrót żółtym szlakiem i dokładne powtórzenie drogi, którą przyszedłem. Tym razem szlakiem niebieskim, w kierunku Wałbrzycha, schodzę ostrożnie na dół aby po okręgu pełnym błota wrócić do miejsca, gdzie pozostawiłem myśliwych. Droga tutaj jest już zupełnie rozjechana, co sugeruje, którędy przyjechali. Na szczęście gdy docieram tu, jest tu już zupełnie pusto. Tylko dzięki temu dostrzegam kolejny punkt drogi krzyżowej. Pozostaje pytanie, czy pęknięta płyta kamienna to taka ekspresja artysty nawiązująca do nazwy kolejnego etapu, Rozdarte szaty, czy efekt dużego ruchu samochodowego tutaj, zarówno ze strony myśliwych, jak i drwali i leśników, co sugerują liczne tu bale z wycinki? 
Choć chwilę znów szedłem zielonym szlakiem, to gdy ten ostro zakręca, ja idę prosto niebieskim. Gdzieś w przerwie między drzewami daje się dostrzec niewyraźny zarys Trójgarbu, jakby oddalony przez delikatną mgłę. Kawałek dalej wysoki las przechodzi w niski młodnik, a mi przychodzi zejść w dół tą samą drogą, którą obrał sobie jakiś okresowy strumyk górski, zabierając prawie całą szerokość drogi. Odchodząca w bok ścieżka znów zachwyca pięknem jesieni, a dzięki nachylonemu stokowi nie przeszkadza, że to znów tylko te niższe drzewa się kolorowią – dzięki pochyłości terenu brązy rozpościerają się zarówno poniżej mnie jak i powyżej, co sprawia wrażenie, jak to także te wysokie drzewa nabrały jesiennych barw. Jeszcze kawałek niżej, lekko zakryty za wzrokiem idących drogą kolejny młodnik, w którym kolorowe młodziutkie buki bawią się kolorami z bielą wiotkich brzózek... 




I jeszcze jeden szczyt po drodze

Deszcz już dawno pokazał, że mimo ciężkich pierwszych kropel jest zbyt leniwy aby spłukać z gór jesień. Tak więc mając w perspektywie powrót asfaltem lub zrobienie dodatkowego kółeczka wokół Mniszka, to mimo późnej pory decyduję się na to drugie. I trzeba przyznać, że był to wybór dobry. Po przejściu przez pole (gdzie oczywiście szlaki bawią się z turystą w chowanego), niesforne szlaki od razu pokazują, że gdzieś mają jakieś mapy i one same sobie wybiorą ładniejszą drogę. Wąwozik, którym wbrew wszelkim znakom na papierze niebieski szlak dosyć stromo wspina się na szczyt szybko mnie odstraszył, wybrałem więc o wiele spokojniejszą trasę szlakiem czerwono, mniej więcej na stałym poziomie obchodzącym wzniesienie. Tu nawet iglaki pokazują, że o tej porze roku zieleń jest nie modna – oczywiście mowa o modrzewiu. Gdy już ponad połowa kółka jest zrobiona, coraz częściej słychać odgłosy ruchliwej drogi, na szczęście szlak ucieka ledwo w górę, aby schować się za naturalną barierą dźwiękoszczelną z szerokiego pasa drzew. Kawałek dalej zainteresowany tabliczkami odstraszającymi podchodzę zielonym szlakiem rowerowym kawałek w kierunku szczytu Mniszka. Niestety, chyba zbyt dużo oczekiwałem, po opisach zasugerowałem się że znajdę tu jakieś jaskinie, a napotykam raczej jakieś wąskie szczeliny podziemne, jakby jakieś pokopalniane rozpadliska. Tak więc dalej czerwonym szlakiem, w kierunku Osiedla Grunwaldzkiego. Niestety, okazało się że choć szlak jest dosyć wyraźnie oznaczony, to jakiś rolnik zagrabił sobie drogę należną szlakowi (zapewne, oprócz wąskiego skrawka dodatkowej ziemi chodziło i całkiem spory kawałek ogrodzenia) więc przychodzi przedzierać mi się przez ogrodzenia. 

Osiedle Grunwaldzkie nie należy do wielkich atrakcji, za to kawałek dalej za nim, gdy szlak odbija od głównej drogi, gdzieś spomiędzy ogołoconych z liści drzew przebija jakże piękny jesienny krajobraz. Choć normalnie człowiek tego sobie nie uświadamia, to nasz ludzki umysł eliminuje sobie z krajobrazu te zasłaniające przeszkody, gdzieś dopisuje brakujące elementy kolorowego dywanu drzew rozłożonego na drzewach. Niestety aparat nie wykazuje ani odrobiny wyrozumiałości ani wyobraźni i zbyt wiernie odwzorowuje rzeczywistość, zbyt wiele uwagi poświęcając przedniemu szpalerowi drzew, który umysł tak ładnie sobie wyciął. Pozostaje iść dalej, i kto chce ponownie dość do szlaku zielonego, może skrócić drogę przy zakazie skrętu (z dopiskiem „Nie dotyczy pojazdów UM”) choć musi się liczyć z ominięciem malowniczego zakrętu kawałek dalej. Jeszcze kawałek, i dochodzę do drogi, która kusiła mnie do zejścia z zielonego szlaku na początku wycieczki, a to oznacza, że to już prawie koniec wędrówki. Tak więc spokojne spożytkowanie zapasów czekolady i herbaty, i ostatnim brązowym od liści wąwozem pora wrócić do cywilizacji...

3 komentarze:

  1. Doceniając trud włożony w tworzenie tego bloga, chciałabym wyróżnić Cię nominacją „Liebster Blog”. Zapraszam na mojego bloga „Książka w podróży” do odbioru nominacji (oczywiście bez dalszych zobowiązań uczestnictwa w tej zabawie).
    Pozdrawiam, Anna Maria Magdalena.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne miasto,z bardzo ciekawą historią,do dziś nie do końca poznaną.Ciekawe ile lat jeszcze poczekamy na wyjaśnienie niektórych wydarzeń z czasów PRL w tamtej okolicy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Michalisie, historii niestety nie znam, więc czy skłonnyś się tą wiedzą podzielić? Mnie tam zafascynowała przyroda i te pagórki malownicze... a także stary, porzucony kościół i zabudowania za nim, być może wspaniałe miejsce na plener choć niedostępne...

      Usuń